Radosław Langner
Biegacz amator
Supermaraton Gór Stołowych

Kontuzja warta wspomnień.

Wrocław, 03.05.2024

Patrząc na swoją „otejpowaną” stopę oraz pokaleczone nogi, wciąż zadaję sobie pytanie, czy koszt poniesiony na tym biegu był tego wart. Wspomnienia z minionego weekendu są jednak bezcenne.

Kiedy tak naprawdę zdecydowałem się pobiec w Supermaratonie Gór Stołowych? Wcale nie w listopadzie minionego roku, podczas uruchamiania się zapisów. Bieg ten wyobraził mi się na początku moich zawodniczych zmagań 2014 roku. Gdy w euforii pierwszego sukcesu podczas 2. Nocnego Półmaratonu we Wrocławiu wybraliśmy się z Honoratą na zwiedzanie Radkowskich Skał. Koniecznie chciałem wtedy wypróbować funkcję śledzenia kursów swojego nowiutkiego zakupu, jakim był Garmin 310XT. ‚Wygooglowałem’ całkiem ciekawą trasę, która niekoniecznie prowadziła szlakami i postanowiliśmy ją przemierzyć. Traf chciał, że tego samego dnia odbywał się Supermaraton Gór Stołowych. Widok biegaczy mierzących się z górską trasą zrobił na mnie ogromne wrażenie. Przy okazji pomogliśmy jednemu poobijanemu zawodnikowi wrócić do Pasterki. Była to moja pierwsza okazja do krótkiej rozmowy z kimś kompletnie ‚wsiąkniętym’ w biegi górskie.
W drodze powrotnej z wycieczki rzuciłem Honoracie w żartach „może bym kiedyś to pobiegł, jak będę stary i już nie tak szybki”. Czas pokazał, że mocno się wtedy myliłem 

Przygotowania

Zgodnie z ustaleniami pomiędzy mną a trenerem Piotrkiem postanowiliśmy przeprowadzić 6 tygodniowy cykl treningowy specjalnie dedykowany pod bieg górski. Polegał on głównie na zwiększeniu siły biegowej i cotygodniowych wyjazdów na wykonanie długiego biegu po zboczach Ślęży. Odnośnie tego ostatniego specjalnie wybierałem trasy tak, by trening był mocno skoncentrowany na poprawie techniki zbiegów i podbiegów. Całość robiona była na dość dużym zmęczeniu, aby zaadaptować nogi do długiego biegu po urozmaiconym terenie.

Dzień startu

Do Pasterki wybraliśmy się w dzień poprzedzający bieg. Atmosfera miejsca biura zawodów, jakim jest Pasterkrowa (DW Szczelinka), była ekstra. Bardzo żałowałem konieczności powrotu na nocleg do Radkowa.  Po standardowym śniadaniu wybraliśmy się wspólnie ze znajomymi do Karłowa, skąd czekał nas 2 km spacer do Pasterki na miejsce startu. Po przywitaniu kilku znajomych twarzy i rozgrzewce nie pozostało nic innego, jak maksymalnie skoncentrować się przed biegiem.

 Rozluźnienie przedstartowe prowadzone przez Piotrka Hercoga miłe podziałało na mój strach, który lekko zaczął się ujawniać. Wtem ruszyliśmy, pobiegłem dość zachowawczo by nie zostać w zbyt licznej grupie i jednocześnie nie zacząć zbyt mocno. Przyspieszały nas wszystkich solidne zbiegi. Pierwsze 3 kilometry były też tymi najszybszymi (4:18, 4:01, 3:51). Niewiele potem widok dość sielankowego lasu przeistoczył się w istne wyzwanie dla ciała. Schodki i wielkie kamienie to prawdziwy charakter krajobrazu Broumowskich Ścian. Niektóre miejsca były tak wąskie, że nie wyobrażałem sobie przemierzania tych miejsc w większej grupie. Łokcie szybko oberwały.

Pierwszy bufet ulokowany na 8 km minąłem po 47 minutach biegu. Bardzo zaskoczyłem się informacją o byciu na 13 miejscu, więc wyrzuciłem opakowanie po spożytym żelu i pognałem dalej. Wiedziałem, że wielu gości za mną znacznie lepiej radzi sobie na zbiegach. Przewagę zdobywałem na podbiegach i płaskim terenie. Pierwszy problem pojawił się już na 11 kilometrze, gdzie na środku trasy leżał powalony świerk. Przemierzenie go było możliwe wyłącznie wąskim przesmykiem po lewej stronie. Zdekoncentrowałem się i skutkiem czego, wyrżnąłem jak długi, dotkliwie raniąc kolano, które momentalnie pokryło całą nogę krwią. Biegłem, doraźnie opatrując się chusteczką otrzymaną od innego biegacza (nagroda Fair Play!). Pojawiły się w głowie myśli o tym, jak wielkie konsekwencje dla kolana mogła mieć ta gleba. Zastanawianie się było jednak ogromnym błędem. Kilometr później skręciłem kostkę na całkiem łagodnym, trawiastym odcinku zaliczając dość spektakularną glebę. W tym momencie nastąpiło zatrzymanie się i szacowanie, jak bardzo krytyczny jest uraz, któremu uległa moja noga. Po kilku chwilach wszystko wydawało się ‚znośne’, więc pobiegłem dalej. Chociaż już znacznie ostrożniej niż przedtem.

Dość zakrwawiony dotarłem na drugi punkt z czasem 1:47. Był to znany już bufet nr 1, lecz mijanym z innej perspektywy  Tam na miejscu po wyrzuceniu śmieci, krótkim pokrzepieniu arbuzem i przejrzeniu skaleczonej nogi postanowiłem odrobić straty na asfalcie. Dalsza trasa była dość mało techniczna, więc starałem się przyspieszyć. Przewagę dawał mi też długi, łagodny podbieg, na którym niektórzy moi poprzednicy już spacerowali. Ja zaś mijałem ich z umiarkowanym tętnem. Po drodze wsparłem jednego zawodnika, którego dopadły skurcze w nogach i poczęstowałem go solidną porcją tabletek sodowych. Wszystko zdawało się iść w miarę dobrym kierunku.

Do Pasterki, gdzie umiejscowiony był trzeci punkt odżywczy, dotarłem z czasem 2:47. Byłem może lekko zamroczony, lecz humor dopisywał. Stanąłem na dłuższą chwilę, wycałowałem żonę i pobiegłem dalej, bez odpowiedniego uzupełnienia bidonów, które zdawały się mieć jeszcze wystarczająco dużo płynu. Spodziewałem się, że czekający mnie fragment trasy będzie bardzo trudny, jednak czegoś podobnego jeszcze dotąd nie spotkałem. Trudny zbieg wzdłuż Ścianek odbyłem pieszo, a w dodatku zaczął padać deszcz. Ostatnią rzeczą, na jaką miałem ochotę to poprawienie sobie urazu kostki. Totalna ściana dopadła mnie niewiele potem. 32 kilometr trasy okazał się bardzo wyczerpującym odcinkiem o dużym nachyleniu, gdzie wnet straciłem resztę zapasów wody. Nieprzytomnie już podążałem w celu dotarcia na 4 bufet. W głowie rodziła się rezygnacja i myśl o dotarciu na metę z byle jakim czasem. W dodatku kostka zaczęła się dopominać o swoje prawa.

Przedostatni bufet był poprzedzony ostatnim technicznym zbiegiem ze zboczy Szczelińca. Niewiele z niego pamiętam., ale Honorata przypomniała mi później w drodze powrotnej, że przecież już tędy biegłem.

Na 4 bufecie znów spotkałem małżonkę. Uzupełniając zapasy, usłyszałem też całkiem zabawny komentarz odnośnie mojego rannego kolana ze strony obecnego tam Piotrka Hercoga. Dalszą drogę postanowiłem przemierzyć w parze z Kornelem, dobrze znanym sobie kolegą, którego również dopadło zmęczenie.

Marszobieg w stronę Ostrej Góry, a następnie ostatniego bufetu przy Błędnych Skałach był pasmem dziwnych przemyśleń na temat zasadności startu w tym biegu. Noga bolała mnie coraz mocniej, a droga zdawała się nie mieć końca. Starałem się, jak mogłem, by nie zatrzymywać się i przynajmniej truchtać na najgorszych odcinkach. Przed Pasterką wierzyłem jeszcze, że uda mi się złamać 5h na tej trasie. W tamtym momencie ta nadzieja totalnie zgasła i bałem się, że będę nawet godzinę później. Na 5 bufecie wciągnąłem w siebie 0,5 litra Coca Coli, a bidon zalałem izotonikiem. Uciąłem też krótką pogawędkę z wolontariuszami, ponieważ postanowiłem poczekać na Kornela, który ciężko wojował z własnymi demonami jakiś kawałek dalej.

Pozornie płaski odcinek wzdłuż Mokradeł i Lisiego Grzbietu nie należał do przyjemnych. Brakowało zapasu świeżości i złapał mnie skurcz przywodziciela uda. Wiedząc, że niebawem czeka mnie ostatni zbieg, puściłem się dość mocno. Naprawdę ucieszyłem się, że zaraz potem czeka na mnie asfalt aż do Grande Finale. Widząc, że za mną biegnie jeszcze Kornel i inny zawodnik, postarałem się przyspieszyć. Pokrzepiająco działały na mnie kartki z informacją o dystansie do mety. Wbiegając do Karłowa, zauważyłem kibicujących Anię wraz z Dominikiem „Słonikiem”, z którymi przybiłem sobie piątki. Bardzo cieszyłem się, że są tu też dla mnie.

Bezpośrednio przed schodami na Szczeliniec Wielki mijałem budy z goframi. Nigdy nie myślałem, że ten zapach będzie kiedykolwiek aż tak torturujący dla moich nozdrzy. Wnet nastąpił bardzo trudny finał. 600 schodków prowadzących na szczyt przy towarzystwie dziesiątek turystów. Nie każdy z nich rozumiał, że właśnie znajduje się na wieńczącym fragmencie trasy ultramaratonu. Wielokrotnie przepraszając, mijałem tych ludzi, krzesząc z siebie ostatki sił. Kibice też mieli tutaj swoją rolę i bardzo mi w tym wszystkim pomagali głośnym dopingiem. Gdy usłyszałem, że więcej schodów już nie będzie, pognałem jak najprędzej w stronę mety na której momentalnie doznałem skurczu w obu łydkach. Mix emocji zapanował nad moim duchem, to taka krótka chwila, gdy jednocześnie czujesz niemal wszystko naraz. Było już po wszystkim. Dotarłem na 19 miejscu z czasem 5:

Dość sporo czasu potrzebowałem, by dojść do siebie. Opuchlizna na kostce była coraz większa i bardzo mnie niepokoiła. Chciałbym jeszcze raz podziękować obecnej na miejscu budce z goframi, która udzieliła mi kompresu lodowego….

Epilog

Impreza w Pasterce trwała jeszcze długo, rozmowom ze znajomymi nie było końca. Niestety radość z dotarcia na metę zaczęła przyćmiewać obawa o stan nogi. Pierwotnie nie czułem, że mogło stać się coś poważnego, ponieważ kostki wykręcałem od dziecka. Niejednokrotnie noga bolała znacznie mocniej. Niestety ta odporność na ból okazała się moim wrogiem. Wstępne szacunki wskazują na naderwane więzadło ATLF, co będzie wymagać przerwy w bieganiu. Mam nadzieję, że po dalszej diagnostyce rokowania będą już tylko optymistyczne.

Opuszczając Pasterkę w niedzielne popołudnie (byliśmy jeszcze pokibicować startującym w Półmaratonie) odczuwałem wielką tęsknotę do tego miejsca. Czy będę chciał się znów zmierzyć z tym dystansem za rok? Bardzo tego chcę i zrobię wszystko, by tym razem przebiec te zawody najszybciej, jak się da!

Na koniec chciałbym serdecznie podziękować całej ekipie Załogi Górskiej za kawał świetnie wykonanej roboty. Jesteście aniołami biegów organizowanych w Kotlinie Kłodzkiej na których może liczyć każdy strudzony biegacz.

Pozostałe relacje