Redakcja KR

Swimrun – skandynawska zabawa do utraty tchu!

Sztokholm, 03.07.2017

Wyobraź sobie taki widok. Biegniesz lasem, nagle wąska ścieżka się urywa. Dobiegasz do brzegu jeziora. Widząc jednak wodę, nie zwalniasz, tylko ładujesz się prosto do niej i płyniesz na drugi brzeg. Po kilkunastu minutach dopływasz do skarpy i próbujesz się na nią wgramolić. Po co? Aby biec dalej. Dokąd? Dokąd chcesz! Jak długo? Aż padniesz na pysk! Taka właśnie jest idea swimrunu, czyli ekstremalnego połączenia biegowego trailu i pływania open water.

Swimrun miał swój początek, podobnie jak kilka innych wielkich wyścigów, jako piwny zakład. Czwórka Szwedów, siedząc nad kuflami, założyła się, że następnego dnia złamie rutynę dnia codziennego. Zamkną swój zakład samochodowy i zobaczą, co słychać po drugiej stronie Archipelagu Sztokholmskiego, a przy okazji sprawdzą, na co ich fizycznie stać. Mówiąc o drugiej stronie archipelagu, chodziło im o pokonanie 75 km, tj. 10 km wpław i 65 km lądem. Gwarantowana temperatura we wzburzonym Bałtyku była nie wyższa niż 17 stopni! Bieg natomiast przewidywano w możliwie urozmaiconym terenie poprzez pagórki, śliskie głazy, korzenie, piaszczyste leśne dukty. Zasada zakładu była prosta – dzielimy się na dwa dwuosobowe teamy i ten, który pierwszy zamelduje się w położonych na trasie trzech barach, będzie jadł i pił na koszt pozostających z tyłu. Z kolei liderzy ufundują goniącej ich parze „coś pysznego” na ząb. Na koniec zaplanowano afterparty oczywiście na koszt przegranych. Na to sił jednak już nie starczyło, tym bardziej że jedyna restauracja, która miała być zarazem metą, tego dnia była akurat zamknięta. „Pionierska Czwórka” postanowiła zmagania powtórzyć za rok. Tak narodził się uznawany za jeden z najtrudniejszych jednodniowych wyścigów świata – OtillO Swimrun, co po szwedzku znaczy dosłownie „z wyspy na wyspę”. Obecnie zawody te są w randze mistrzostw świata w tej dyscyplinie.

Co niezabronione, jest dozwolone

W swimrunie wprowadzono kilka prostych zasad. Jedną z nich jest to, że dla bezpieczeństwa a zarazem utrudnienia startuje się w parach i nie można rozdzielać się na więcej niż 10 m. Pozostałe zasady są ogólne, pozostawiają miejsce na pomysłowość zawodników, zwłaszcza jeśli chodzi o sprzęt, z którym się startuje. Można więc korzystać z pianek i łapek pływackich, linek, na których w wodzie i na biegu holuje się partnera. Dozwolone są krótkie płetwy i kombinacje różnych bojek wypornościowych, czyli popularnych „ósemek”. Pomagają one utrzymać nogi na powierzchni wody. Łączna powierzchnia materiałów wypornościowych nie może jednak przekraczać 100 x 60 cm. Warto też wiedzieć, że w swimrunie, by zaoszczędzić czas na przebieranie się między odcinkami pływackimi i biegowymi, płynie się w butach i biegnie w piance! Buty dobiera się w zależności od terenu, po jakim przyjdzie nam biegać. Najczęściej zawodnicy decydują się na lekkie modele trailowe z mocniejszym bieżnikiem, bo teren jak już wiemy, bywa bardzo urozmaicony! Buty muszą spełniać jednak jeden warunek – szybko schnąć! Tak więc zero pianek, zero membran. Mają schnąć tak samo szybko, jak mokną.

Odnośnie do pianek, to na rynku oczywiście dostępne są już modele przeznaczone do tej dyscypliny sportu. Cechuje je suwak z przodu, i jeśli nie są skrócone firmowo przez producenta, to najczęściej daje on możliwość samodzielnego „skrojenia” pianki przez zawodnika wedle jego potrzeb. Pianki te – w przeciwieństwie do triatlonowych – są dużo bardziej elastyczne i mają też specjalne kieszenie, do których można schować drobne rzeczy, np. batony lub flaski z napojem. Jednak zawodnicy zazwyczaj na pierwsze starty, nieprzekonani jeszcze do nowej dyscypliny, decydują się na adaptację klasycznych pianek triatlonowych.

Pamiętać też trzeba, że wszystko, co mamy ze sobą na starcie, musimy mieć również na mecie. Strategie zatem są proste: albo minimalizm, albo więcej sprzętu pływackiego, z którym później trzeba biec. Większość wybiera pierwszą opcję. Złośliwcy nawet nazywają tę dyscyplinę triatlonem dla ubogich, bo nie potrzeba tu drogiego sprzętu kolarskiego, by móc się ścigać jak równy z równym z najlepszymi na świecie. W tych zawodach liczy się tylko siła twoich mięśni i głowy. I właśnie ta prostota swimrunu od kilku lat urzeka coraz większe rzesze zawodników. Od pamiętnego zakładu minęło już 15 lat. Najpierw pomysł pączkował w krajach skandynawskich, a już od czterech lat mówi się o prawdziwej eksplozji tej dyscypliny na cały kontynent. Obecnie można ścigać się w 19 krajach podczas 180 startów. Roczną liczbę finiszerów szacuje się na ponad 10 tysięcy zawodników.

 

fot. Matti Rapila Andersson 

To nie jest sport dla zwykłych ludzi

Swimrunerów określa się mianem ludzi z tytanu. Trasy wielu zawodów poprowadzone są w skrajnie trudnym terenie. Przez większość czasu zespoły zazwyczaj zdane są tylko na siebie. Muszą być tak przygotowane, by móc sobie poradzić w każdej sytuacji. Dlatego na wielu zawodach wymaga się również posiadania kompasu i środków opatrunkowych. Pierwszymi zawodnikami, którzy upodobali sobie tę dyscyplinę sportu, byli zawodnicy rajdów przygodowych. Przyzwyczajeni do trudów wielodniowego ścigania się w dziczy, swimrun chcieli potraktować jako poletko treningowe. Okazało się jednak, że są to nad wyraz ciężkie treningi. Zauroczyła ich właśnie ta dzikość i prostota swimrunu w jednym. Połączenie dwóch najprostszych i najbardziej naturalnych dyscyplin na świecie.

Z biegiem lat zaczęli pojawiać się ekstriatloniści, biegacze ultra i trailowi. W tym roku w swimrunie sprawdzą się takie tuzy, jak: Rory Bosio – pierwsza kobieta w 2013 r., a siódmy zawodnik w klasyfikacji generalnej na mecie UTMB, czy Rich Roll – autor kultowej książki Ukryta siła – finiszer 515-kilometrowej triatlonowej trasy Ultramana. Obecnie, szczególnie w krajach skandynawskich, elitę tego sportu stanowią  wyczynowi swimrunerzy. Co ich cechuje? Bardzo szybkie pływanie i jeszcze szybsze bieganie oraz odporność na ból, zmęczenie i nieraz dużą różnicę temperatur pomiędzy wodą a powietrzem. Dla przykładu aktualni mistrzowie świata w Swimrunie – Lelle Moberg i Daniel Hansson – w 2016 r. ustanowili nowy rekord bardzo wymagającej trasy mistrzostw. Pokonanie 75 km zajęło im niecałe 7 godzin 59 minut! To daje niewiarygodną średnią, jeśli przypomnimy sobie, że oprócz biegania po wystających z wody skałach i piaszczystych lasach mieli do pokonania wpław aż 10 km w zburzonym zimnym morzu! Dlatego gdy po jednym ze startów, klepiąc się po brzuchu, zadałem pytanie głównemu promotorowi tego sportu, organizatorowi MŚ Andreasowi Lemmelowi „Dla jakiego rodzaju atletów przewidziana jest ta dyscyplina?”, odpowiedział tak: „Swimrun jest dla tych wszystkich, którzy lubią kontakt z naturą. Oczywiście, musisz umieć pływać i biegać w jakimś stopniu, ale najważniejsze jest poddawanie się temu, jakie przeszkody na trasie stawia przyroda. Z nimi nie można walczyć. Trzeba się zaadaptować i starać się je pokonać. To subtelna różnica, której nie zrozumie nikt, kto nie spróbował swimrunu na własnej skórze. Z naturą nie wygrasz. Możesz jedynie poddać się i czerpać z niej siłę, łącząc to z jak najlepszym wykorzystaniem swoich mocnych stron, a partnerowi dając możliwość podrasować te, które masz słabe. Jesteście tak silni, jak wasze najsłabsze ogniwo! Zwróć uwagę, ile osób dziś nie dotarło do mety? Kilka godzin w temperaturze wody 11 stopni i przy 4 stopniach powietrza  sprawiło, że wasz – na pierwszy rzut oka nie najchudszy team  – pokonał wielu mocnych, wyżyłowanych ścigaczy. Dziś pokonało ich wychłodzenie, słabsza głowa. Pokonaliście ich wy!”.

Muszę przyznać, że coś w tym jest, bo za każdym razem, gdy ktoś pyta mnie o pływanie w butach i bieganie w piankach, odpowiadam podobnie. W swimrunie w zależności od pozycji, na jakiej jestem w trakcie wyścigu, czuję się jak drapieżnik, który goni swoją ofiarę albo jak ta ofiara, która ucieka przed kłami drapieżnika. Im częstsza zmiana terenu i pogody – podbiegi, piach, asfalt, zimna woda, palące słońce, fale czy może właśnie płaska tafla jeziora – szanse tej pogoni wyrównują się. To natura, twoja siła i hart ducha, a nie sprzęt decydują, kto tego dnia jest silniejszy! Nieprzewidywalność i ciągłe zwroty akcji w swimrunie pociągają mnie najbardziej!

 

fot. MS OTILLO, Nadia Odenhage

Swimrun w Polsce

Kiedy w sierpniu 2016 r. do grona finiszerów norweskiego Rockman Swimrun dołączył Pierwszy Polski Swimrun Team wraz ze startującym ze mną Rafałem Bebelskim, przewidywaliśmy, że w Polsce pierwszych zawodów możemy spodziewać się najwcześniej za rok. Wówczas kilka osób z niedowierzaniem stukało się w głowy. Myliliśmy się jednak, co do tego, jak szybko swimrun dotrze nad Wisłę, a jeszcze bardziej grono niedowiarków! Pierwsze medialne publikacje na temat naszego startu przyczyniły się do tego, że inni polscy zawodnicy też chcieli spróbować swoich sił w czymś nowym, nie wydając astronomicznych kwot na zagraniczne wpisowe. I tak już jesienią 2016 r. odbyła się towarzyska edycja nad Soliną, a wcześniej grono zapaleńców urządziło sobie prywatny swimrun, gdzieś na Kociewiu. Również podczas jednego z rajdów przygodowych ekipy miały do pokonania sekcję swimrunową. Zatem spełniły się nasze marzenia, bo swimrun dotarł już do kraju!

W tym roku do naszego teamu dołączyły dwie kobiety, które na swój debiut wybrały bardzo wymagające trasy w Chorwacji i Norwegii. Jedną z nich jest Aśka Garlewicz, świetna zawodniczka rajdów przygodowych, biegaczka górska i triatlonistka, była mistrzyni Polski w kajakarstwie górskim, oraz drugą natomiast Iwona Turosz z Bieszczadzkiej Grupy GOPR – skromna ultraska z mniej skromnymi wynikami. Była m.in. czwartą kobietą na trasie 170 km biegu Andorra Ultra Trail,  liczącego +13 500 m  przewyższenia! To dużo trudniejszy bieg niż słynne Ultra Trail The Mont Blanc. Asia swoją mocną łapę pokaże na zawodach, gdzie będzie trzeba przepłynąć prawie 11 km, a Iwona żelazną łydkę zaprezentuje, wspinając się po 4444 schodach na Świetlisty Fiord! (700 m przewyższenia na 1 km trasy!). Obecni MŚ tę trasę ocenili na it’s mad – czyste szaleństwo!

Najważniejsze jednak, że w tym roku będziemy mieli też zawody w Polsce. Oficjalnie ogłoszone zostały już dwa terminy startów: 25 maja – sprint (ok. 20 km) i supersprint na Jeziorze Sumińskim oraz 9 września – sprint i dystans długi (ok. 40 km) na Solinie. Tydzień wcześniej, bo 3 września planowany jest też dystans średni (ok. 35 km) w Górach Świętokrzyskich. Jego organizacją zajmuje się Pierwszy Polski Swimrun Team. Trwa dopinanie ostatnich szczegółów i pozwoleń.

Może nasze spojrzenie na ten sport jest lekko spaczone, bo lubimy ciężko i długo, a każdy nasz start dawał nam mocno w kość, ale dzięki dotychczasowym zagranicznym występom wiemy jakich tras zawodnicy szukają, pokonanie czego daje im największą satysfakcję oraz co najbardziej oddaje pierwotnego skandynawskiego ducha swimrunu. Chcemy startującym u nas zasygnalizować, jaki „łomot” czeka zawodników zagranicą na trudnych technicznie trasach, które sprawnym triatlonistom lub pływającym biegaczom trailowym zajmują przynajmniej o 1/3 czasu dłużej niż normalnie pokonanie podobnego dystansu. Wyścig zostanie poprowadzony tak, by na każdym jego etapie zawodnicy doświadczali nowych trudów i wrażeń. Ta trasa będzie maksymalnie piękna i dzika! Różnorodność terenu, liczne wzgórza, trudno dostępna linia brzegowa sprawią, że każdy, kto zdecyduje się na ten start, zarazi się swimrunem na dobre. Tak więc jeśli boisz się, że może cię to pochłonąć, bez reszty – lepiej nie startuj!

Profile swimrunowych zmagań zobaczysz tu: Swimrun Wióry - "Śladami pionierów", Swimrun Wióry - "Marzenie o Swimrunie"

Więcej informacji o swimrunie znajdziesz na stronie: goswimrun.pl

 

Autorem tekstu jest Jędrzej Maćkowski, autor bloga www.odgrubasadoultrasa.pl
Emerytowany triatlonista, fan wszelkich sportów wytrzymałościowych. Preferowane dystanse „im dłużej, tym lepiej”. Finiszer wielu biegów górskich ultra, kilku ekstremalnych swimrunów. Jeden z trzech pierwszych finiszerów „zerowej” edycji Hardej Suki – jednego z trudniejszych triatlonów na świecie. Założyciel Pierwszego Polskiego Swimrun Teamu. Najczęściej można go spotkać w Górach Świętokrzyskich, gdzie szlifuje siłę i spala kalorie w prastarej Puszczy Jodłowej. „Wiele osób uznaje, że to co robię, wykracza poza strefę komfortu. Mnie jednak wydaje się, że właśnie do niej wracam. Ważyć 127 kg to był prawdziwy koszmar!”.

Fot. Jakob Edholm, OTILLO HVAR. 

Pozostałe artykuły