Maciej Łukomski
Biegacz amator
Supermaraton Gór Stołowych ULTRAMARATON

Stolovy Łomot

Łódź, 01.07.2022

Góry Stołowe nie należą do najwyższych w Polsce. Ba są jednym z niższych pasm górskich w naszym kraju. Najwyższy szczyt wzbija się zaledwie na wysokość 919 metrów. To jednak tutaj odbywa się jeden z biegów należących do Korony Ultra Maratonów. Co takiego ma w sobie Maraton Gór Stołowych, że znalazł się wśród takich imprez jak BUGT, ZUK, Rzeźnik, czy ŁUT 150? W pewien czerwcowy dzień przyszło mi rozwikłać tą zagadkę. 

zdjęcia Piotr Dymus i Rafał Bielawa

Góry Stolov 

To niesamowite formacje skalne o bajkowych kształtach. Przemierzając okoliczne labirynty skalne zastanawiam się jak sama przyroda mogła wytworzyć coś tak niesamowitego. Bieg poprowadzony szlakami Gór Stołowych to uczta dla oczu. Ścieżki meandrujące między wzbijającymi się do góry przedziwnymi formacjami zapadną w pamięci każdego wędrowca. W takich oto okolicznościach przyrody prowadzi trasa Maratonu Gór Stołowych na dystansie 55 kilometrów.Do Karłowa jechałem z olbrzymimi nadziejami. Po zawalonym początku roku wróciłem do normalnych treningów. Ostatnie trzy miesiące przepracowałem solidnie i liczyłem na udany start w Stołowych. Powoli zbliża się dzień startu. Nerwowo przeglądam listy startowe, prognozy pogody. Do końca planuję jakie mam osiągnąć międzyczasy na poszczególnych punktach. Na bazę wypadową wybraliśmy Chatkę ŁKW. Miałem gwarantowaną ciszę i spokój. Mogłem oddać się kontemplacji i analizowaniu trasy.

W sobotni poranek stanąłem na starcie wymarzonej imprezy. Przeglądając prognozy pogody przygotowany byłem na lejący deszcz. Tymczasem lał się, ale z nieba żar. Godzina 7.00 ruszamy do przodu. To praktycznie tutaj pogrzebałem swoje szanse na dobry wynik. Zależało mi, aby ruszyć w miarę szybko i nie utknąć w korkach na pierwszych podejściach. W miarę szybko nie znaczy na urwanie głowy. Zdecydowanie poniosła mnie ułańska fantazja. Rozpocząłem w tempie jakim nie biegam maratonów ulicznych. Co pewnie nikogo nie zdziwi, że odbiło się to w dalszej części biegu.

Stołowa Narnia czyli wrota do piekieł

Z Karłowa ruszyliśmy w stronę Pasterki, po czym dalej: eksplorować czeską stronę Stołowych. W tym roku po pandemicznej przerwie - trasa miała swój pierwotny przebieg, właśnie również po części czeskiej. Na pierwszym punkcie, który znajdował się w okolicach 14 km  wpadam po półtorej godzinie. Zgodnie z założeniami. Jest piekielnie gorąco. Uzupełniam tylko flaski przegryzam arbuza i ruszam dalej. Cały czas trzymam mocne tempo. Widoki zapierają dech w piersiach, mam wrażenie jakbym przeniósł się do magicznej Narni. Bieg prowadzi w tej fazie labiryntem skalnym, co rusz musimy się schylać, przeciskać między zaciskającymi się formacjami skalnymi. Trzeba uważać co by nie nabić sobie guza. Mijamy zagłębienia, gdzie praktycznie nie dociera żaden promień słońca, a od ścian bije błogi chłód. Bardzo miłe uczucie biorąc pod uwagę panujący upał. Nie mam jednak czasu przyglądać się dokładnie otoczeniu. Cały czas zerkam pod nogi. Chwila nieuwagi i będzie po zabawie. Na ziemi wiją się setki korzeni. Trasa jest bardzo trudna technicznie. Nagle kiedy mijam kolejny skalny labirynt czuję jak zaczynają mnie piekielnie boleć nogi, zaraz do tego dochodzi ból brzucha. Patrzę z niedowierzaniem na zegarek. Co tutaj się wydarzyło? Mamy 16 km, a ja nie mam siły biec. Jest cholernie gorąco. Pot leje się ze mnie hektolitrami. Zaczyna się robić nerwowo. Potykam się raz za razem. Mijają mnie kolejni zawodnicy. Przez głowę przebiega mi myśl: czy to już koniec?

/img/gallery/race-relation/341/relacja-stolovy_lomot-photo-2xx305.jpg?1656661939

Gdy ciało nie może, pobiegnie głowa... do czasu

Zmuszam się do walki. Odczuwam brak kijków na podejściach. Oddałbym parę browarków aby mieć teraz przy sobie moje Leki. Kolejny punkt: 22 kilometr, zamknąłem czeską pętlę o wiele wolniej od założeń. Kolejne uzupełnienie flasków i ruszam w stronę Pasterki. Mimo potwornego bólu nóg biegnę asfaltową drogą, która wznosi się delikatnie do góry. Teraz ja mijam kolejnych biegaczy. Zaczyna wracać nadzieja na dobry wynik. Niestety ten zryw nie trwa długo. Zrezygnowany człapię noga za nogą. Mój organizm ma ewidentnie dość, nie po drodze mu z mymi ambicjami. Głowa totalnie wysiada.

Dobiegam ponownie do Pasterki. Kolejny pit stop. Wolo polewają mnie wodą. Odżywam. Ruszam z punktu w miarę żwawo i kolejna bomba. Przechodzę do marszu. To nie wygląda fajnie. Przemierzam piękną polanę, a z nieba leje się żar, który chce spalić mnie na wiór. Marzę o wbiegnięciu do lasu. Jest, udało mi się schować przed promieniami słonecznymi. Teraz kierujemy się w stronę Wodospadu Pośny. Kuźwa, kto wymyślił taką trasę. Ten ktoś chciał, aby ten odcinek na długo zapadł w pamięci uczestników biegu. Najpierw zbiegamy (w moim wypadku czytaj schodzimy) do podnóża w/w wodospadu, aby następnie rozpocząć mozolną wspinaczkę w stronę Szczelińca. Nie przytoczę słów jakie towarzyszyły mojej wędrówce. Ruszam ponownie w okolice Pasterki. Trasa prowadzi teraz u podnóża Szczelińca na którym umiejscowiona jest meta. Słyszę głosy konferansjera. Ile bym dał za to, żeby już popijać chłodne pifko na mecie. Nic z tego, przede mną jeszcze kilkanaście kilometrów. Wpadam na parking pod Szczelińcem. Uzupełniam płyny, drobna przekąska i ruszam dalej. Przede mną najgorszy fragment biegu, podejście na Błędne Skały. Mam już wszystkiego dosyć. Serio. Nerwowo zerkam na zegarek. Nawet nie wiem jak udało mi się wdrapać na górę. Na punkcie odżywczym szybkie uzupełnienie flasków i ruszam na ostatni odcinek prowadzący ku upragnionej mecie. Staram się biec, wychodzi mi to z marnym skutkiem, jestem wściekły. Noga za nogą zmierzam w stronę Karłowa. Wyprzedzają mnie kolejni biegacze. Głowa ma praktycznie przestaje pracować. Kiedy mijam punkt z którego rano ruszyłem na trasę SGS zaczynam powoli biec. Dobiegam do schodów i widzę przed sobą walczących ze swoimi słabościami biegaczy. Przyśpieszam. Lepiej późno niż wcale. Teraz to ja mijam kolejnych współtowarzyszy niedoli. Ostatnia prosta, labirynt skał i chóda dupa melduje się na mecie.

/img/gallery/race-relation/341/relacja-stolovy_lomot-photo-7xx305.jpg?1656661939

Przemyślenia na mecie

Zajęło mi to 7 godzin 57 minut i 50 sekund. Nijak ma się to do moich założeń. Zająłem 87 miejsce na 462 startujących. 55 zawodników nie ukończyło biegu. Patrząc z perspektywy czasu, zbyt ambitnie podszedłem do tego biegu. Czasami warto dopasować taktykę do panujących warunków. Po raz kolejny boleśnie przekonałem się, że planować to można czas, ale na biegach asfaltowych. Górskie biegi rządzą się swoimi prawami. To była ostatnia impreza gdzie zakładałem czas w jakim chcę ukończyć bieg.Bardzo cieszę się, że mimo problemów ukończyłem  Super Maraton Gór Stołowych. Powiem tak, bieg zdecydowanie zasługuje na znalezienie się w gronie biegów wchodzących w skład Korony Polskich Ultramaratonów. Jeżeli chodzi o skalę trudności imprez na podobnym dystansie to nie pamiętam, żebym został tak sponiewierany./img/gallery/race-relation/341/relacja-stolovy_lomot-photo-9xx305.jpg?1656661940

Niesamowite widoki zapierające dech w piersiach, trudna technicznie trasa, kibice wspierający brać biegową, meta usytuowana na Szczelińcu, to wszystko powoduje, że bieg ten na długo zapadnie w mej pamięci.

Czy powrócę tutaj aby ponownie zmierzyć się z trasą SGS ? Na chwilę obecną raczej nie. Ale kto mnie zna …… Korona Ultramaratonów   8/10

Zdjęcia : Piotr Dymus, IECO oraz własne

 

 

Pozostałe relacje