Ultra Trail du Mont Blanc, czyli wielka pętla (171 km, 10 tys. m up) wokół najwyższego szczytu naszego kontynentu, to piękna, choć młoda opowieść. Wielowątkowa i niejednoznaczna. To dźwięki Vangelisa i tysięcy krowich dzwonków. To widoki ośnieżonych szczytów i zielonych przełęczy lub… nicość mgły. To też ostatnie kontrowersje i skok na kasę. To piekielna obsesja dla niektórych, co każe wracać każdego roku, albo majaczące w oddali marzenie sprawiające, że codziennie rano zakładają buty i wychodzą na trening. To też tragiczne historie biegaczy.
UTMB narodziny w ogniu tragedii
Pierwszy udokumentowany wyścig górski, który mógłby zostać nazwany zawodami zorganizowano w XI wieku. Szkocki król Malcolm III potrzebował najlepszego posłańca, który będzie nosił niecierpiące zwłoki sprawy królestwa najszybciej przez surowe tereny jego kraju. Miał być szybki i skuteczny w trudnym terenie, więc zorganizował bieg w górach. Podobnie brzmi legenda biegu maratońskiego, więc podejrzewamy, że po górach biegano od zawsze. Najstarszy odbywający się wyścig do dzisiaj to też Szkocja i Ben Nevis Race. Pierwszy raz wybrano najszybszego na najwyższy szczyt Wysp Brytyjskich w 1895 r.
zdjęcie: William T. Kilgour – Twenty Years on Ben Nevis published 1906
UTMB przy tej dacie to wyrostek. Tylko dwadzieścia jeden lat historii. Oficjalnie pierwszy raz na Wielką Pętlę wyruszono w 2003 r. Oczywiście wcześniej ludzie okrążali Mont Blanc pieszo (historia szlaku Tour de Mont Blanc ma prawie 300 lat), ale biegowo robili to głównie drogami podzielonymi na trzy etapy lub w siedmioosobowych sztafetach aż do czasu wielkiego pożaru wewnątrz tunelu łączącego Chamonix z Courmayeur. Pewnego marcowego dnia 1999 r. przed południem zapłonął tir przewożący kilkanaście ton margaryny i mąki. Ogień szybko się rozprzestrzenił, wyssał cały tlen, unieruchamiając samochody, a czarny, gęsty dym uniemożliwił ucieczkę. Zginęło 39 osób, a ogień ugaszono dopiero po 56 godzinach. Ruch samochodowy wrócił do tunelu dopiero trzy lata później, a biegacze już nigdy.
zdjęcie: © UTMB® Toni Spasenoski
Dziesięć procent
I tu do naszej historii wkracza małżeństwo Catherine i Michela Polettich, którzy do dzisiaj wraz z całą rodziną sterują tym wielkim festiwalem. Wespół z prezesem lokalnego biegowego klubu Rene Bachelardem oraz świetnym alpinistą Jeanem Claude Marmierem wskrzesili bieg dookoła MB, ale na innych warunkach: wypuścili biegaczy w góry, rzucając im wyzwanie zrobienia pętli na raz ‒ wcześniej jeszcze nikt tego oficjalnie nie zrobił. Nie mieli za dużego pojęcia o biegach ultra, kojarzyli tylko biegany gdzieś daleko Diagonale des Fous (na wyspie Reunion).
Prosta strona internetowa zbudowana przez ich córkę Isabelle i regulamin. Pierwsi sponsorzy i decyzja, dzięki której do dzisiaj małżeństwo Polettich ma za co żyć ‒ zastrzeżenie oficjalnej nazwy biegu. To zadania biurowe, ale w terenie było więcej roboty. Szlak częściowo pokrywał się z oznaczonym 50 lat wcześniej Tour de Mont Blanc, ale niektóre fragmenty puszczono inaczej lub wytyczono od zera ‒ między innymi mocno widokowy odcinek między schroniskami Bertone i Bonatti. Wśród wolontariuszy był ich syn, a teść ‒ w zespole medycznym.
zdjęcie: Michel Cottin/Agence Zoom / UTMB® 2016
Zapisy ruszyły pod koniec roku w atmosferze niedowierzania i zarzutów o szaleństwo. Kilka dni później było pierwsze zgłoszenie, z Kanady. Organizatorzy liczyli na trzystu biegaczy, pięć stówek byłoby marzeniem. Do końca zapisów na liście figurowało ponad 700 nazwisk z kilkudziesięciu krajów. Brak doświadczenia w ultra tak ograniczył wyobraźnię pomysłodawców, że ustanowiono trzy linie mety: w Courmayeur, Champex oraz Chamonix. Parszywa pogoda sprawiła, że tylko 67 biegaczy zamknęło pętlę w górskiej stolicy Francji. Niecałe 10 procent!
Wśród facetów wygrał wtedy Dawa Sherpa, Nepalczyk mieszkający w Szwajcarii, który wyszedł wcześniej z klasztoru na rzecz pracy górskiego portera, a później przeprowadził się za miłością poznaną na trekkingu w Himalajach do Szwajcarii. Tam łączył sport z pracą na budowie. Co ciekawe, trzykrotnie reprezentował Nepal na zimowych igrzyskach olimpijskich w narciarstwie biegowym. Wśród pań zwyciężyła Amerykanka Krissy Moeh, która do Francji wybrała się na swój miesiąc miodowy, a pakiet na bieg zafundowała jej firma sportowa, dla której Krissy wtedy pracowała.
Osiem minut
W następnym roku liczba startujących się podwoiła. Z kolejnymi edycjami zmieniał się też dystans, dodawano kolejne miejscowości, wbiegano na nowe przełęcze. Widowiskowość trasy, trzy kraje, obietnica przygody sprawiły, że w 2005 r. listy eksplodowały i osiągnięto limit pięciu tysięcy zgłoszeń. Potrzeba było na to raptem tylko kilku miesięcy. Z każdym rokiem ten czas się skracał. W 2006 listy zapełniły się w kilka tygodni, a do następnej edycji – mimo wprowadzenia biegów kwalifikujących – już tylko w dwadzieścia cztery godziny. Jaka jest kolejna mniejsza jednostka czasu? Minuty. Tak było w 2008 r., kiedy chętni ze słabym połączeniem internetowym byli na z góry przegranej pozycji. Pomimo zwiększenia liczby miejsc do sześciu tysięcy, miejsca wyczerpały się w osiem minut. Rok później wprowadzono losowanie i skomplikowano kwalifikacje.
zdjęcie: Pascal TOURNAIRE / UTMB® 2016
Radość organizatorów z tak szybko stworzonego „potwora” mieszała się z niezadowoleniem kolejnych tysięcy chętnych, którzy odbijali się od ściany. Jednocześnie duża liczba biegaczy dalej nie kończyła głównego dystansu 160 kilometrów i 10 tysięcy metrów up. Wobec tego w 2006 r. zamiast cofać metę, jak wcześniej, zdecydowano się pchnąć start... do Courmayeur. Tak powstał dystans setki CCC (Courmayeur‒Champex‒Chamonix). Dwa lata później dodano dystans PTL (Petite Trotte a Leon – Spacerek Leona) dla finiszerów pierwszych edycji, którzy przestali wracać do Chamonix i narzekali na brak wyzwania. Pojawiły się też głosy, że wraz z pęcznieniem imprezy zatraca ona swój „przygodowy” charakter i trąci komerchą. Pomysłodawcą tego „spacerku” był przewodnik górski Leon Lovey, jeden z głównych dowodzących organizacją UTMB w Champex, który jednocześnie prowadzi cukiernię na skraju jeziora przy trasie głównych dystansów. „Spacerek” co roku jest inny, ale liczy sobie około 300 km i 27 tys. up przez wiele dolin i wysokich przełęczy, wymaga sprawnego nawigowania, niesienia ogromu sprzętu na swoich plecach i – jak to przy miłych przechadzkach – towarzystwa. Startuje się w zespołach 2- lub 3-osobowych i nie ma klasycznej formuły wyścigu, a raczej wyzwania górskiego.
Marek Szramowiat, który w tamtym roku w zespole z Tomkiem Sadowskim „spacerował” przez prawie 134 godziny w śniegu, błocie i palącym słońcu: Jestem szczęśliwy, że wziąłem udział w PTL. Piękna, malowniczna trasa, wspaniali wolontariusze. Na plus na pewno szybkie reakcje organizatora na stale zmieniającą się pogodę. Częste zmiany trasy i obejścia sprawiały trudności nawigacyjne, ale podnosiły bezpieczeństwo. Po obejrzanych filmikach i opowieściach myślałem, że organizacyjnie jednak PTL ociera się o perfekcję, ale było sporo do poprawy. Jednak – jak to wielokrotnie słyszeliśmy właśnie od niego – to PTL, ma być ciężko. (śmiech) Magię UTMB na pewno czuł portfel. (śmiech) Atmosfera podczas startu, na mecie, w miasteczku fantastyczna. Nawet w odległych zakątkach trasy ludzie wiedzieli, co tam robimy i żywo dopingowali. Trzeba będzie wrócić.
W 2009 r. dodano jeszcze TDS (Sur les Traces des Ducs de Savoie – Śladami Książąt Sabaudzkich), czyli najdzikszy i najbardziej techniczny z wyścigów festiwalu, przez finiszerów, którzy kończyli też Wielką Pętlę, podawany jako ten bardziej atrakcyjny dystans. Nasyciwszy różnymi propozycjami ultrasów, organizatorzy zaczęli dodawać do swojego portfolio biegi krótsze – powstała jeszcze pięćdziesiątka OCC ze startem w Szwajcarii, MCC – maratoński dystans tylko dla partnerów, wolontariuszy i lokalnych biegaczy, ETC –kilkunastokilometrowy króciak po włoskiej stronie, oraz YTC – przeznaczony dla młodszych fanów trailu.
zdjęcie: © UTMB® Jan Nyka
Pięć razy
Gdyby zapytać o najbardziej błyszczące gwiazdy festiwalu, to bez wątpienia padłyby nazwiska Courtney Dauwalter, Kilian Jornet, Francois D’Haene czy Jim Walmsley. Co powiecie na fakt, że jest jednak ktoś, kto ten bieg wygrywał najczęściej i nie jest to super znane nazwisko? To Brytyjka Lizzy Hawker. UTMB wygrała aż pięć razy (2005, 2008, 2010‒2012). Na pierwszą edycję przyjechała nieznana, bez sponsora i zaskoczyła wszystkich, biegnąc niemalże w zwykłym szkolnym plecaczku. Trzy lata później już uzbrojona w wielkiego sponsora The North Face z wybitnym himalaistą Simone Moro w ekipie supportowej znów wygrała. Mimo rozwoju dyscypliny sprzętu dedykowanego ultrabieganiu dla kobiet nie było zbyt wiele. Lizzy biegła z plecakiem rowerowym, który był wybitnie za duży. Związała paski wieloma supłami, a bujanie ograniczyła, wsadzając klucz do hotelowego pokoju z obciążnikiem wielkości kamienia. Na jednym z punktów musieli rozciąć paski nożem, by uwolnić spod niego Brytyjkę.
Mógłby być ojcem wszystkich startujących
Dwukrotnie UTMB wygrywał niebanalny Marco Olmo. Biegać zaczął dopiero po trzydziestce, umiłował się w długich dystansach i trudnych biegach. W 2006 r. świętował swoje 58. urodziny, a na mecie dołożył ponad pół godziny drugiemu Węgrowi, który mógłby być jego synem, był 20 lat młodszy. Supportowała go żona, biegł w butach asfaltowych. Może w tych samych, które miał na nogach, kiedy kilka tygodni później walnął połówkę w 1:17. Jego czas z UTMB (21:06) do dzisiaj daje spokojnie miejsce w pierwszej dziesiątce. Trzeba sprawiedliwie dodać, że trasa była odrobinę krótsza i łatwiejsza technicznie. Rok później, w ostatnim roku kategorii M50 powtórzył sukces ‒ wówczas drugiemu zawodnikowi, który był młodszy o 18 lat, włożył 50 minut.
zdjęcie: © UTMB® Gabriele Facciotti
Ćwiartka folii i pół kurtki, czyli historia Jorneta
Można powiedzieć, że rok po drugim triumfie Marco Olmo nastąpiła zmiana pokoleń. Do górskiej stolicy Europy przyjechało totalne jego przeciwieństwo. Młody, bo dopiero dwudziestoletni, niski i totalnie nieznany w świecie ultra. Wśród tych wszystkich mocno starszych, objuczonych sprzętem ultrasów młody Katalończyk wyglądał, jakby się zgubił w tłumie. Biegnąc tylko z pasem, wielokrotnie przetrzymywano go na punktach sędziowskich, każąc pokazywać cały sprzęt obowiązkowy. Wtedy regulamin nie był tak precyzyjny, dlatego folia NRC była podobno skrojona na… ogrodowego krasnala, ale miał ją przy sobie. Tak samo jak nogawki cienkie jak rajstopy. Wystrzelił jak ze sprężyny. Wszyscy pukali się w czoło, wiedząc, że ta „bomba wybuchnie” na kolejnym punkcie pomiarowym. Ale nie wybuchała. Sprinter, skyrunner, a przede wszystkim narciarz wysokogórski. Nigdy nie przebiegł więcej niż maratonu, a tu rzucił wyzwanie starym wygom na dystansie cztery razy dłuższym. Kiedy przeciął szarfę na mecie w czasie poniżej 21 godzin, zamiast szaleństwa wśród tłumu dominowało niedowierzanie, konsternacja, co odważniejsi szafowali określeniem „oszust”. Ale tak samo organizator krzyczał do niego przez telefon, że oszukuje, że nie ma sprzętu obowiązkowego. Joan Sola, główny opiekun Kiliana przyznał, że jedyne, co do czego można było się doczepić, to fakt, że Kilian wylewał wodę z bidonów jeszcze na punktach odżywczych. Kilian biegł i zastanawiał się, za co go zdyskwalifikują. W pewnym momencie przez krótki fragment podbiegli za nim kibice. Wtedy był pewien. Ostatecznie dostał karę za otrzymanie pomocy poza strefą. Szkoda, bo świetnie się bawiłem na tym biegu, a czułem się tu niechciany. Myślałem wtedy, że zostanę w skyrunningu, to są świetne biegi ‒ nie tak zamknięte jak ultra.
zdjęcie: © UTMB® - photo : Pascal Tournaire
Tak po raz pierwszy świat zetknął się z górskim geniuszem Kiliana Jorneta. Nikt nie wymieniał go wśród faworytów, niewielu go znało. Sponsorzy rwali włosy z głowy. Na mecie niewielu mu pogratulowało, bardziej patrzono z ukosa. W ratuszu, gdzie mieściło się biuro zawodów, organizatorzy powołali sztab, który miał rozstrzygnąć, czy oficjalnie można uznać go zwycięzcą. Specjalnie przetrzymywano go dłużej na kontroli antydopingowej. Doszło nawet do kuriozalnej wymiany zdań z Catherine Poletti. „Nie masz kurtki”, „mam”. „Ale ona jest wycięta w połowie”, „ale to dalej kurtka”. Skialpinistyczna mantra light and fast była zbyt lekka i szybka dla ówczesnego ultra. Kilian nie mógł dojść do hotelu, jego opiekun pomagał mu się wykąpać. Ale dotarł na konferencję prasową jak obiecał, odpowiedział na każde pytanie bez ani jednego złego słowa pod adresem organizatorów.
zdjęcie: © UTMB® - photo : Paul Brechu / 2022
Kilian wracał na UTMB jeszcze cztery razy, z czego trzy razy wygrał (2009, 2011, 2022). Jednak zadra po 2008 r. nigdy się nie zagoiła. Nie czuł się tam do końca komfortowo, nie zaprzyjaźnił się z organizatorami. Jego legenda narodziła się na tym festiwalu, później pozwoliła emocjonować się kolejnymi powrotami i rekordami, ale historia występów Kiliana na UTMB się skończyła. Symboliczna stała się wyprowadzka Katalończyka z Chamonix do Norwegii, a bardziej dosłownym gestem był (kontrolowany?) wyciek mejla proszącego o bojkot kolejnych imprez pod sztandarem UTMB.
Po dwudziestu latach zdjął klątwę
W pewnym momencie Kilian powiedział, że europejskie ultra to wyścigi hike-run, bez tego zacięcia sportowego, jakie widać w ultra amerykańskim. To ciekawe w kontekście tej wieloletniej niemocy amerykańskich biegaczy, którzy nie potrafili wygrać tutaj przez dwadzieścia lat aż do zeszłego roku. Co innego Amerykanki ‒ te już wygrały tutaj w debiucie za sprawą Krissy Moehl, a później kolektywnie dorzuciły jeszcze osiem kobiecych zwycięstw (na 20 edycji, bo w 2020 festiwal miał pandemiczną przerwę). Nikki Kimball wygrała w 2007, Rory Bosio ‒ w 2013 i 2014, a od 2019 nikt nie może im przerwać! Cztery zwycięstwa zgarnęła królowa Courtney Dauwalter i raz wygrała Katie Schide w 2022 r. Na pętli wokół Białej Góry sparzyli się Scott Jurek i Anton Krupicka, Geoff Roes, Hal Koerner, Tim Tollefson czy Mike Foote. Zupełnie opętany UTMB został Jim Walmsley. Nie potrafił się najeść zwycięstwami w innych wielkich ultrabiegach. W UTMB startował trzy razy (piąty w 2017 i dwa razy DNF w 2018 i 2021) aż postanowił przeprowadzić się w Alpy. Trzeba było zeuropeizować cały swój styl życia. Nie tylko biegać po francusku (w zimie zakładał narty skiturowe), a nawet oddychać tym samym powietrzem, co podczas startu. On je UTMB, śpi UTMB i oddycha UTMB. Podporządkował mu całe swoje życie, określił Jima jego kolega i jednocześnie rywal oraz inna legenda biegów w Chamonix ‒ Francois D’Haene. W tym samym roku Jim rozpoczął mocno, uciekał Kilianowi, to miał być ten rok, ale pękł i skończył czwarty. Ostatecznie proces zakończył się na mecie w 2023 r., gdzie Walmsley przybiegł pierwszy z rekordem trasy. Mało kto zasłużył na zwycięstwo w takim stylu jak właśnie Amerykanin. Klątwa została przerwana. Drugi na metę wpadł Zach Miller w swoim oryginalnym, agresywnym stylu. Podobno w czasie biegu zbierał jeszcze śmieci z trasy, a kilka godzin po dotarciu do Chamonix chodził po sklepach w poszukiwaniu dobrych, francuskich serów.
zdjęcie: © UTMB® - photo : Franck Oddoux / 2017
Ciekawie ten „amerykański” problem zdiagnozował Topher Gaylord, Amerykanin pracujący we Francji dla marki The North Face, będący blisko festiwalu od pierwszej edycji. W jednym z podcastów powiedział, że legenda tego biegu, alpejska atmosfera pełna historii ze spiczastymi, białymi górami na horyzoncie tak wpływa na biegaczy z USA, że po przylocie ruszają byle wyżej, jakby chcieli od razu wejść wszędzie i zachłannie nażreć się alpejskim klimatem, przez co przystępują do biegu przemęczeni. W kontekście przeprowadzki Walmsleya ta opinia mocno zyskuje.
Jeśli mowa o legendach Chamonix, w definicję idealnie wpisuje się Francois D’Haene. Zwyciężył cztery razy (2012, 2014, 2017 i 2021). Ostatni raz nawet w bezpośrednim pojedynku z Kilianem.
A Kasia ciągle biegnie ‒ czyli historia Polaków na UTMB
Pamiętacie naszą rolkę z wbiegającą biało-czerwoną flagą nad głową Kasi Solińskiej na metę? Śmialiśmy się, że Kasia cały czas biegnie, bo te wielkie dla nas emocje odtworzono ponad 1,4 miliona razy. Przed rokiem Kasia po dramatycznych chwilach wpadła na metę jako szósta kobieta z genialnym czasem 25 h 20 min. Najlepszym w historii polskich biegaczek pod Białą Górą. W 2012 r. Magda Łączak również skończyła jako szósta, ale przez fatalne warunki pogodowe trasę skrócono do 100 km. Wtedy też Piotr Hercog przybiegł piętnasty, a Paweł Dybek osiemnasty. Trzy lata później Piotrek otarł się o złamanie doby. Z wynikiem 24 h 10 min zamknął TOP 10. Jeśli chodzi o pozycję, to najlepszy polski wynik. Jeśli chodzi o czas, to dwa lata temu Kamil Leśniak okrążył Mont Blanc w mniej niż dobę (23 h 25 min). Dało mu to 25. miejsce (tak rozwijają się biegi górskie na świecie z każdym rokiem!).
zdjęcie: Piotr Dymus / Kamil Leśniak
Kamil i Kasia również ulegli tej atmosferze wielkiego festiwalu, bowiem od lat biorą sobie start w Chamonix za priorytet każdego sezonu, wyjeżdżają na coraz dłuższe obozy i rekonesans. Znają już trasę od podszewki, ale dalej powtarzają miejsca kolejnych zakrętów i sprawdzają gdzie przesunęły się na kamienie na ścieżkach. W tym roku ponownie zobaczymy ich twarze walczące ze wzruszającą atmosferą startu w rytmach Rydwanów Ognia. To samo można powiedzieć o Marcinie Świercu, naszym najbardziej utytułowanym zawodniku z Chamonix, który najpierw w 2017 r. przybiegł na drugim miejscu setki CCC, by rok później być najlepszy na trudnym TDS! W wyścigu po pełnej pętli wystartował dwukrotnie jednak znacznie poniżej swoich oczekiwań. W tym roku też wraca. Na innych dystansach mogliśmy się cieszyć z wysokich miejsc innych biegaczy: Marta Wenta w 2021 r. była na mecie TDS siódma, a Kasia Solińska zamknęła piątkę najlepszych na CCC. Dwa lata wcześniej Paulina Tracz z niewielką stratą do zwycięzcy finiszowała na MCC. Paulina Krawczak rok temu na TDS była czwarta.
zdjęcie: Piotr Dymus / Piotr Hercog
Komercjalizacja, kontrowersja, korporacja
Lawinowy wzrost zainteresowania biegiem wokół Mont Blanc spowodował niesamowity rozwój i komercjalizację biegu. Na początku stworzony z pasji do gór i szybkiego przemieszczania się po nich, do sportu i rywalizacji, jeszcze do niedawna był rodzinnym biznesem familii Polettich. Muzykalnej familii Polettich, która zrobiła z biegu górskiego prawdziwe show. Wszystko było skrupulatnie wymyślone i zapracowane, a nie pozostawione przypadkowi ‒ nawet wybór utworu startowego, który teraz ciśnie łzy do oczu za każdym razem. W którymś momencie głos płynący z serca i ruch dla ładnych widoków musiał stać się po prostu biznesem.
zdjęcie: UTMB / 2024
Przez szereg lat festiwal rósł wraz z wpisowym, a nagrody były niskie lub żadne. Sam Marcin Świerc przyznaje, że w 2017 r. za drugie miejsce na CCC odebrał bon na… 150 € do sklepu głównego sponsora. Teraz nagrody są bardziej okazałe i teraz po siedmiu latach za ten sam sukces zgarnąłby 7500 €. Taka profesjonalizacja musiała się po prostu wydarzyć, bo równo z nagrodami rosło wpisowe. W 2017 r. Marcin zapłacił około 140 €, teraz musiałby stówę więcej. Za pełen dystans wtedy opłata wyniosła poniżej 250 €, w tym roku chętni płacili prawie 400. To koszmarnie dużo. Oczywiście festiwal nie zarabia bezpośrednio na wpisowym. Oprócz sponsorów, najmocniejszym aktywem jest jego nazwa i wszelkie płynące za nią skojarzenia. Do niedawna, żeby być biegiem kwalifikatorem trzeba było zapłacić roczny abonament do ITRA. Teraz jest inaczej.
W 2021 r. nastąpiła rewolucja, gdy do biznesu dołączyła światowa korporacja Ironman Group, twórca serii triathlonów Ironman 70.3. Jak się okazuje, w jej portfolio są nie tylko najbardziej znane/skomercjalizowane wyścigi tej dyscypliny, ale też wyścigi kolarskie, serie biegów ulicznych i inne wydarzenia czy firmy sprzętu sportowego. UTMB nie zostało wykupione, doszło jedynie do partnerstwa, którego efektem jest próba zmonopolizowania biegów górskich na świecie. Powstała cała seria UTMB World Series, z własnymi biegami kwalifikującymi, osobnym rankingiem dla biegaczy, specjalnymi zasadami. Dość agresywna polityka spowodowała, że w kilku miejscach na świecie pojawiły się nowe biegi z charakterystyczną nalepką serii, wyrzucając inne, mniejsze eventy biegowe, które nie chciały wejść do ich zabawy. Najgłośniej było w Whistler w Kanadzie, gdzie swoje zawody organizował ultras Gary Robbins i nagle po wielu latach owocnej współpracy przestał dostawać pozwolenia na kolejne edycje biegu, a w podobnym terminie pojawił się event kwalifikujący do UTMB. Mocne ograniczenie biegów kwalifikacyjnych i ich różne rangi wraz z systemem losującym zmuszają biegaczy do zaliczania wielu biegów „by UTMB”, by spełnić marzenie na deptaku w Chamonix. Na przykład dla nas, Polaków i wielu innych nacji, które nie mają żadnego kwalifikatora w swoim kraju, wiąże się to z wieloma podróżami. Sieć imprez „by UTMB” się rozszerza, w tym roku było to 41 biegów na całym świecie.
zdjęcie: © UTMB® - photo : Franck Oddoux / Marcin Świerc 2017
Niedawno środowiskiem wstrząsnęła sprawa wycieku mejla, którego Kilian wraz z Zachem Millerem (drugi w 2023 r.) rzekomo mieli wysłać do elity biegaczy górskich na świecie. Dochodzenie kanadyjskiego TrailRunning Magazine dowiodło, że najprawdopodobniej była to kontrolowana zagrywka, bo ową wiadomość dostał tylko francuski trener Martin Cox. Przekaz był jasny ‒ bojkotujcie UTMB przez zmiany w ich polityce organizacyjnej i niekontrolowany, negatywny rozwój. Cox zwraca uwagę, że zawodnicy, którzy wyrośli na tej imprezie i sporo z niej wycisnęli, teraz namawiają tych, dla których biegi pod Białą Górą są szansą na zaistnienie, do rezygnacji. Brzmi to dość obłudnie, patrząc na sytuację sprzed kilku lat, kiedy Catherine Poletti zwróciła się z prośbą do Western States, by uiścili opłatę do ITRA i stali się biegiem kwalifikacyjnym do UTMB, bo Kilian chciał pobiec we Francji, a brakowało mu punktów. Kilian, Zach oraz przedstawiciele UTMB doszli do porozumienia (postraszyli się prawnikami), każdy wydał oświadczenie, ale temat w środowisku pozostał i zmusił wielu do zastanowienia się.
---
zdjęcie: © UTMB® Franck Oddoux
Festiwal UTMB zrewolucjonizował świat biegów górskich raz na zawsze. Sprofesjonalizował go i czynił biegaczy rozpoznawalnymi. Sama Katie Schide przyznała, że sponsorom można po prostu powiedzieć „cześć, jestem Katie i wygrałam UTMB” i to często wystarcza. Zrewolucjonizował również media. W tamtym roku festiwal szedł w świat na żywo w siedmiu różnych językach. Na trasie oczywiście z pomocą biegaczy, kolarzy górskich, dronów i helikoptera. A pomyśleć, że jeszcze w 2005 r. mama Lizzy Hawker pytała się w informacji turystycznej, która przybiegła jej córka. W czasie weekendu festiwalowego aż 52 miliony osób obejrzały materiały wideo w social mediach UTMB, a 436 zakredytowanych dziennikarzy napisało ponad 2000 artykułów. Wśród nich byliśmy i my. Wszystko wskazuje, że w tym roku dzięki naszym prenumeratorom znów tam będziemy i to w większej ekipie, by jeszcze lepiej, sprawniej i ciekawej podsyłać wam informacje prosto z tej szalonej areny górskich wojowników. Już nie możemy się doczekać. A wy?