Redakcja KR

Ona o sobie kłamie

Kalifornia, 30.03.2020

Kłamie, gdy mówi o sobie, że była „jedynie kobietą, która mnóstwo biega”. I kłamie, gdy twierdzi, że „nie miała talentu”. Poznajcie Ann Trason – pierwszą kobietę w naszym cyklu.

Tekst: Krzysztof Dołęgowski

Grafika: Zofia Rozgula

Jak udźwignąć sytuację, w której cały świat ultra mówi o tobie „legenda”? W której cała sala wstaje na dźwięk twego nazwiska, a oklaski zagłuszają spikera? Ann Trason odpycha od siebie całą sławę. Nie wydała biografii, ani nie ciągnie kontraktu sponsorskiego. Mówi, że jej bieganie jest postrzegane jako specjalne tylko dlatego, że w latach 80. i 90. była na arenie ultra sama. Albo prawie sama. Kłamie.

Bo jej rekord w biegu na 100 km wynosi równe siedem godzin i nadal znajduje się na szczycie amerykańskich tabel. Całe pokolenie przeszło, Ann zdążyła przekroczyć pięćdziesiątkę, a żadna jej rodaczka nawet nie zbliżyła się do tych cyferek. Mówi nieprawdę o swoich osiągnięciach i umniejsza je, bo jest nieprzeciętnie skromna. Od wywiadów stroni. Sprawiają, że staje się nerwowa. A gdy padają pytania o znaczenie jej osiągnięć – milknie.

Ale biegacze znają się na matematyce. Wiedzą, gdzie sprawdzać wyniki. I gdy trafiają na listę zwycięzców Western States Endurance Run, zaczynają czuć się nieswojo. Bo Ann wygrała tę imprezę… 14 razy. Nie wiem, co myślały konkurentki w czasach jej świetności. Pewnie po prostu celowały w drugi stopień pudła. Zwłaszcza że Ann potrafiła bić się również z facetami. W 1995 r. przez 85 mil leciała ramię w ramię z Timem Twietmeyerem. I tylko jego mocny atak w końcówce sprawił, że nie wygrała biegu w kategorii open!

Wiedźma?

Dość upiornie przedstawił ją Chris McDougall w książce Urodzeni Biegacze. Dostała od niego ksywkę „wiedźma” i stała się postrachem Indian Tarahumara. Ale Ann nie chce mówić o książce, o ściganiu też nieszczególnie. Raczej o dążeniu do osiągania własnych celów. Gdy ustanawiała rekord trasy Leadville Trail 100, wcale nie chodziło jej o zwycięstwo z mężczyznami. Gdy zorientowała się, że nie złamie 18 godzin – czyli nie zrealizuje własnego celu – straciła motywację. Ale wynik i tak osiągnęła znakomity – o jego jakości niech świadczy fakt, że do dziś nie został poprawiony. A przecież w USA nie brakuje mocnych zawodniczek. Scena ultra od lat 90. rozrosła się do ogromnych rozmiarów. Ponadto najważniejsze biegi w Stanach są odwiedzane także przez czołówkę europejską. W przypadku Western States jej rekord został w końcu pobity, ale czekał na pogromczynię aż 16 lat! Samo prześciganie, pokonywanie zawodników nie miało dla Ann większego znaczenia, bieg ultra był dla niej „całym życiem streszczonym w jednym dniu. Od beztroskich narodzin, przez poważną dojrzałość, aż po upiory starości”.

Ból

Trason twierdzi, że przekroczenie mety i wynik na tle rywalek nie sprawiają jej satysfakcji. Za metą czuje się niemal tak samo jak przed. Jedyną różnicą jest ból, który wreszcie można ukoić. Wie o nim mnóstwo. Przed swoim pierwszym ultra Ann nie miała nawet doświadczenia maratońskiego. Po prostu przeczytała o kobiecie, która pokonała 50 mil, po czym spróbowała zrobić to samo. Stanęła na starcie, nie mając ze sobą nawet butelki z wodą. Wyszła z założenia, że będzie pić na punktach kontrolnych. A pech chciał, że słońce rozgrzało trasę do ponad 40 stopni Celsjusza. Nie umarła, nie wycofała się. Co więcej, wygrała i pobiła rekord trasy. Wtedy dowiodła, że ma talent. Ale oczywiście temu zaprzeczy. I wskaże na innych zawodników.

 

Progres

To był początek dwóch dekad jej dominacji na amerykańskiej scenie ultra. I bolesnej nauki. Bo zanim Ann wygrała w końcu Western States – dwukrotnie schodziła z trasy. Raz z powodu kontuzji kolana, innym razem przez ciężkie odwodnienie. Uczyła się i wyciągała wnioski. A przede wszystkim kochała szlak zawodów. Znów kłamała? Raczej nie, skoro później kupiła przy nim kawałek ziemi. Dla niej ten stumilowiec stał się domem. Po kilku zwycięstwach nie musiała już nikomu nic udowadniać. Po prostu biegała rok w rok. Za każdym razem trafiając na jakieś problemy. Kontuzje, wymioty, błędy taktyczne. Twierdzi, że wyścig nigdy nie szedł zgodnie z planem. Ale gdy zapaliła się do biegania, nic nie mogło jej powstrzymać. Naderwane mięśnie dwugłowe, które ledwie trzymały się kości, uszkodzone więzadło krzyżowe w kolanie, z którym borykała się przez dziesięć lat. Do tego brak ruchomości w kostce i nawracające bóle pleców (które później przerodziły się w przepuklinę). Wyniki szły w górę razem z listą niezałatwionych problemów w organizmie. A szły pięknie. Kto nie wie, czym jest Western States, niech przyjrzy się wynikowi maratońskiemu Ann – 2:39 nakręcone „tak przy okazji”.

Północ Kopciuszka

Koniec kariery nastąpił równie niespodziewanie co jej wybuch. W 2004 r. po prostu znikła. Nie z powodu kontuzji – te chwilowo opanowała. Ale z powodu chłopaka. Carl nie był w stanie wrócić do biegania po jednym z urazów. Przesiadł się na rower. Ann rzuciła wszystkie tytuły, wszystkie plany na rzecz dwóch kółek i towarzysza życia. Nie próbowała wracać. Przez dziesięć lat kręciła pedałami w wyścigach na 100, 200 czy 300 mil. Dopóki nie rozpadnie się napęd i… małżeństwo. To ten moment, kiedy życie odkrywa karty i mówi „sprawdzam”. Ann musiała uczciwie odpowiedzieć sobie na pytanie, gdzie jest jej miejsce. W 2013 r. miała już 53 lata i postanowiła wrócić na szlaki. Ale już nie jako „wiedźma”, nie jako pretendentka do tytułów, raczej zawodniczka środka czy końca stawki. Media ogłosiły „wielki powrót”, ale okazało się, że Trason wcale nie zamierza wracać na szczyt. Krucha konstrukcja ciała już na to nie pozwoliła. Nie było też motywacji.

„Brakuje mi szybkości, do tego lekko kuśtykam i możliwe, że już zawsze będę. Straciłam masę mięśniową. Po prostu nie chcę już się ścigać. Nie mam już żyłki do rywalizacji. Jak to mawia moja mama – mam w sobie przełącznik, który ma tylko dwa położenia. I on teraz jest w pozycji off. Możliwe, że ludzie będą zawiedzeni, że nie jestem już tą samą Ann co przedtem. Nie chcę, by tak myśleli, nie znoszę sprawiać zawodu. Z drugiej strony, jest teraz wiele zawodniczek po pięćdziesiątce, które umieją biegać szybko. Są silne i piękne. Podziwiam je i szanuję. Jestem dumna, że mogę startować w tej samej kategorii. Ale nie chcę stać się jedną z nich. Po prostu chcę biegać, bo to sprawia, że czuję się dobrze. Chcę jedynie pozostać w obrębie społeczności. Tylko tyle”.

Życie przed sześćdziesiątką

O ile w poprzednim odcinku cyklu Legend Ultra rozwodziłem się nad niesamowitą zdolnością Marco Olmo do utrzymania formy w wieku prawie 80 lat, w przypadku Ann nie dam wam takiej porcji optymistycznych wieści, które sprawią, że uwierzycie w zdolność do biegania stumilowców aż do śmierci. Ann chciała móc trenować regularnie i co jakiś czas startować w biegach na 50 mil. Marzyła o powrocie na Western States. Ale mijają kolejne sezony, a jej zdrowie wcale się nie poprawia. Może pobiegać. Może raz na dwa lata wykroczyć poza dystans maratonu. Ale na tym wyzwania się kończą. Odnalazła się jako trenerka dziewczyn z gimnazjum. Czasem z nimi goni na treningach. Pisze też plany treningowe i jest konsultantką biegaczy ultra. Ma ogródek, a w nim arbuzy. Czy jest szczęśliwa? Chyba tak – bo ciągle może być w swoim ulubionym środowisku. Jeśli coś jej przeszkadza, to najwyżej niedźwiedź demolujący grządkę arbuzów. Ale to się zdarza w górach Kalifornii.

 

Pozostałe artykuły