Na ostatnim opublikowanym filmie Emilia krętą drogą dobiega do skraju urwiska, odwraca się i macha do podwieszonej pod dronem kamery. W tekście pod filmem opisała swoją sytuację z nadzieją, że jednak wygra tę walkę. Kilka dni później nie żyła.
Ruszyła wtedy lawina komentarzy, wielu z Was dzieliło się swoimi przypadkami, czy to osobistymi, czy osób z bliskiego grona. Mamy nadzieję, że dzięki temu wzrośnie w nas, nie tylko biegaczach, świadomość zagrożeń i sposobów ich rozpoznawania, tak abyśmy wiedzieli, gdzie udać się po poradę, abyśmy nie bali się po nią zwrócić i wiedzieli, że takowej potrzebujemy.
O pomoc w rozwinięciu tego tematu poprosiliśmy Gabrielę Gajdzińską – psychologa szkolnego, dyplomowaną suicydolog, w trakcie 4-letniego szkolenia z psychoterapii w nurcie psychodynamicznym, organizatorkę Łemkowyna Ultra Trail, oraz Monikę Piasecką, psychoterapeutkę Gestalt, arteterapeutkę, trenerkę pracy z ciałem.
Monika Piasecka
Chciałabym się rozprawić z kilkoma mitami, przekonaniami płynącymi z naszej kultury, z przekazów społecznych i medialnych, z tym, co ostatecznie powtarzamy sobie sami. Są to przekazy, które potrafią być bardzo niszczące dla naszego dobrostanu psychicznego i niestety są obecne także w środowisku biegowym.
Kult siły i sukcesu przy jednoczesnym odrzucaniu słabości, porażki. Gdy czytam posty biegaczy informujące o zejściu z trasy biegu, o porażce, o błędzie, to często obserwuję też w komentarzach (na szczęście nie zawsze) zjawisko przekuwania porażki w sukces. Trudnym staje się uznanie słabości, przegranej, taką jaka jest, bez kolorowania jej, dopisywania sensu. Niestety, wokół słabości narosło wiele przekazów niszczących, zabierających życie, mówiących o tym, że trzeba być twardym, silnym, że trzeba sobie zawsze radzić. Ostatecznie, jak w takiej narracji uznać, że nie daję już rady, że jest za dużo, że potrzebuję pomocy, wsparcia drugiego człowieka?
Osadzanie swojej wartości, swojej wartości jako człowieka w osiągnięciach wzmaga nieustanny głód sukcesu oraz ciągłe dążenie do przekraczania siebie, bo „jak siebie pokonam, to stanę się lepszą wersją siebie”. Kiedy nasza wartość osadza się już w tym, że jesteśmy, że istniejemy, że bez względu na to, co i ile zrobimy, to zasługujemy na istnienie, na życie, na uwagę, na wsparcie.
W końcu hasło, na które szczególnie jestem czuła „only sky is the limit”. Ograniczenia, limity, granice istnieją w nas i pozna nami. Nasze ciało ma swoje granice, nasze możliwości – czy fizyczne, czy te psychiczne, czy intelektualne – mają swoje ograniczenia. Pewnych rzeczy nie jesteśmy w stanie zmienić mimo ciężkiej pracy, mimo lat treningów, starań.
W kontekście biegania nie raz spotkałam się z określeniem „zdrowe uzależnienie”. Jednak tam, gdzie mówimy o uzależnieniu, tam nie ma zdrowia. Uzależnienie to znieczulenie, maskuje wewnętrzny ból, smutek, wewnętrzną pustkę. Nałóg jest destrukcyjny dla ciała, dla umysłu, dla naszych relacji, dla naszego życia.
Jestem wielką fanką sportu, zbilansowanych treningów, aktywności fizycznej – sama biegam, trenuję i startuję w biegach ultra. Jednocześnie jako psychoterapeutka jestem za dużą dozą współczucia dla samego siebie, bycia wrażliwym na swoje „nie mogę”, „nie mam siły”, za dawaniem sobie prawa do odpuszczenia, do słabości, za integracją ciała i umysłu, gdzie niekoniecznie ten drugi wiedzie prym i wciąż narzuca ciału kolejne „muszę”.
Jeśli odnajdujesz u siebie poczucie samotności, wewnętrznej pustki, którą starasz się zapełnić bieganiem, gdy masz trudności ze snem, budzisz się za wcześnie lub długo nie możesz zasnąć, masz myśli rezygnacyjne, nie czujesz radości, twoje ciało strajkuje, to sięgnij po pomoc specjalisty. Bardzo pomocna będzie psychoterapia, czasem może okazać się wskazana też wizyta u psychiatry. W czasie silnego kryzysu możesz również zadzwonić na linię wsparcia. Pamiętaj, sport w takich sytuacjach nie jest lekiem.
Gabriela Gajdzińska
Oficjalne statystyki wskazują, że rocznie na świecie w wyniku śmierci samobójczej umiera prawie milion osób. Co 40 sekund ktoś odbiera sobie życie. Przekładając to na polskie realia – co roku ponad pięć tysięcy osób popełnia samobójstwo. To 15 osób dziennie, z czego 12 z nich to mężczyźni. Zupełnie odwrotnie jest, jeśli chodzi o próby samobójcze – więcej prób podejmują kobiety. Dwa razy więcej osób ginie w wyniku śmierci samobójczej niż w wypadkach drogowych. Oczywiście dane te są niedoszacowane, wiele samobójstw wymyka się statystykom, jak część śmierci samobójczych w formie wypadków samochodowych czy zaginięcia. Specjaliści wskazują, że na jedno samobójstwo przypada od 10 do 20 prób. A w przypadku dzieci – od 100 do 200 prób. Tylko w zeszłym roku zarejestrowano ponad dwa tysiące prób samobójczych podjętych przez dzieci, z czego 146 zakończyła się śmiercią. Każda śmierć w wyniku samobójstwa to o jeden przypadek za dużo. To śmierć, która nie powinna się wydarzyć. Co 10 lat z mapy kraju znika jedno miasto zbliżone wielkością do Łomży.
Mam świadomość, że o danych, które przytoczyłam powyżej, pewnie nie słyszeliście. Może nawet nigdy się nad problemem samobójstwa nie zastanawialiście. Śmierć samobójcza to wciąż temat tabu. Jednak ludzie odbierają sobie życie, a ja chciałabym wam pomóc zrozumieć dlaczego tak się dzieje i podpowiedzieć, co możemy zrobić w swoim najbliższym otoczeniu, aby kryzys w porę zauważyć.
Zacznę od stwierdzenia, które zawsze głęboko mnie porusza: samobójcy nie umierają dlatego, że chcą. Oni po prostu, w pewnych okolicznościach, nie potrafią już kontynuować życia. Aby do śmierci samobójczej doszło, wiele się musi wydarzyć – bo samobójstwo to proces, to nigdy nie jest jeden powód. W suicydologii używamy metafory szklanki. Człowiek jest jak pusta szklanka, która powoli napełnia się problemami. One mogą być różne: trudne dzieciństwo, przemoc w rodzinie, niepowodzenia w szkole, nieukończone studia, żałoba, choroba dziecka, rozstanie. I czasem dzieje się tak, że z pozoru błahy dla innych problem przelewa czarę goryczy. A później dowiadujemy się, że ktoś odebrał sobie życie, bo stracił pracę albo miał stłuczkę samochodową. Nie widzimy natomiast, ile po drodze musiało wydarzyć się rzeczy, które do tego doprowadziły. Od myśli samobójczych do planowania i do decyzji o samobójstwie mija zazwyczaj dużo czasu. W przypadku różnych osób ten czas może się oczywiście różnie skrócić. Istnieje także wiele czynników ryzyka popełnienia samobójstwa: płeć męska, wiek, trudna sytuacja materialna, zaburzenia psychiczne – głównie depresja, choroba afektywna dwubiegunowa, schizofrenia, uzależnienia, choroby somatyczne, doświadczenia przemocy, samotność, izolacja, brak wsparcia, śmierć samobójcza w rodzinie czy wcześniejsze próby samobójcze.
Przed popełnieniem samobójstwa człowiek znajduje się w tzw. stanie presuicydalnym. Częścią tego stanu, prócz zawężenia świata wartości, zawężenia sytuacyjnego, czyli widzenia i myślenia tunelowego, jest także zawężenie więzi międzyludzkich. To moment, kiedy człowiek odcina się od innych. Ma wrażenie, że jest beznadziejny, jest ciężarem, że nic mu nie wychodzi, nic dobrego już go nie czeka i że ludziom będzie bez niego w życiu lżej. Taka osoba jest wówczas w zupełnie innym stanie psychicznym niż przeciętny człowiek, dlatego najważniejszym jest popatrzeć na nią jako na człowieka bardzo cierpiącego, bezradnego i pozbawionego nadziei, że towarzyszący mu mrok kiedykolwiek jeszcze minie...
Badania pokazują, że 80 procent osób, które odebrały sobie życie, mówiły o tym wcześniej. To jest moment, kiedy słyszymy: „nie mam siły już żyć”, „chciałabym/chciałbym, aby mnie już nie było”, „mam serdecznie dość życia”, „następne święta spędzicie już beze mnie”, „ciekawe co by było, gdyby mnie nie było”. Często, jako otoczenie, bagatelizujemy takie komunikaty. Myślimy, że „ktoś tylko tak sobie mówi”, zwłaszcza, kiedy zdania padają po alkoholu. A może zwyczajnie boimy się wziąć za usłyszane słowa odpowiedzialność? No bo co powiedzieć takiej osobie, skoro nie każdy jest specjalistą zdrowia psychicznego? Jakie kroki podjąć? Jak pomóc? Często wymagamy od siebie tego, że musimy coś zrobić bardzo dobrze lub wręcz idealnie. Dlatego nie zabieramy się za wsparcie emocjonalne innych, bo uważamy, że skoro nie jesteśmy psychologami czy psychoterapeutami, to nic nie możemy zrobić. Ale w przypadku pierwszej pomocy emocjonalnej najważniejsze jest zrobienie czegokolwiek. Zrobienie pierwszego kroku. Zauważenie problemu i zareagowanie.
Wokół samobójstwa narosło wiele mitów i fałszywych przekonań. Jednym z nich jest to, że rozmowa o samobójstwie nasili myśli o nim i może do niego zachęcić. Nic bardziej mylnego. Człowiek potrzebuje wysłuchania, odbarczenia się i sama możliwość opowiedzenia o trudnościach może być początkiem dobrych zmian i pierwszym krokiem do udzielenia pomocy osobie w kryzysie. Bólu psychicznego często nie widać. A osoby, które się z nim mierzą, mogą nie mieć siły, by zwrócić się o pomoc. Jeśli zauważymy zamiany w zachowaniu naszych bliskich czy przyjaciół – ktoś, kto do tej pory był osobą towarzyską, ale się wycofał, zmienił zachowanie, z człowieka spokojnego stał się bardzo nerwowy, jeśli słyszymy, że ma problemy, coś wydarzyło się w jego życiu czy diametralnie zmieniło – biegał, ale nagle przestał – dajmy przestrzeń do rozmowy. Zweryfikujmy, co się dzieje, bo może jest coś, z czym sobie nie umie poradzić. Takie sygnały nie mogą być pomijane i powinny wywoływać wsparcie ze strony otoczenia. Rozpoznanie, że bliska nam osoba znajduje się w kryzysie emocjonalnym, może skłonić do podjęcia leczenia czy zwrócenia się o inną formę pomocy. Możemy ocenić sytuację, którą widzimy tu i teraz, ale nie wiemy, jaki bagaż człowiek ma za sobą i ile w jego szklance znajduje się już wody. Słowa: „widzę, że cierpisz, mierzysz się z czymś dla ciebie trudnym, czy jest coś, co mogę dla ciebie zrobić? Jak mogę ci pomoc?” – będą dużo bardziej na miejscu niż „daj spokój, wszystko będzie dobrze, inni mają gorzej, przejdzie ci”. Każdy ma problemy na swoją miarę.
Wiem, że temat, który poruszyliśmy, jest trudny. I może nie spodziewaliście się go na łamach magazynu ULTRA. Ale po poście, który skomentowałam, dotyczącym Emilii Brangefalt, zamieszczonym w listopadzie przez ekipę ULTRA, odezwało się do mnie wiele osób. Jedni szukali pomocy, inni dzielili się swoją historią – zakończoną, wygraną walką woli życia z popędem ku śmierci. Zdarza się, że rzeczywistość nas przerasta, dotykają nas trudne wydarzenia, tracimy nadzieję, świat stawia nam zbyt wysokie wymagania, ogarnia nas mrok i pustka. Śmierć wydaje się być wówczas wybawieniem od przytłaczającej codzienności, szarości i ogarniającego bólu. Dlatego tak ważne jest, abyśmy byli na siebie uważani. Rozmawiali, obserwowali się, nie bali zadawać pytań i oferować pomoc, jeśli podejrzewamy, że ktoś znajduje się w kryzysie. I bardzo chciałabym, żeby wybrzmiała jeszcze jedna, najważniejsza kwestia: z kryzysu da się wyjść i jest mnóstwo osób, którym się to udało i wciąż udaje! Przetrzymali mroczny czas, a on w końcu ustąpił. Skorzystali z pomocy. Bo proszenie i korzystanie z pomocy jest oznaką wielkiej siły, nigdy słabości.
Jak pomóc osobie w kryzysie:
- Zauważ problem, zachęć do rozmowy, zachowaj wspierającą, a nie oceniającą formę: „Jak mogę ci pomóc?, „ Co sprawi, że poczujesz się lepiej?”, „Jestem przy tobie”.
- Wysłuchaj.
- Pomóż w znalezieniu różnych form wyjścia z kryzysu: zaproponuj skorzystanie z wizyty u psychiatry, psychologa, psychoterapeuty. Jeśli zauważysz potrzebę – pomóż w umówieniu na wizytę lub potowarzysz w niej.
- Jeśli nie wiesz co zrobić, skorzystaj z pomocy specjalistów: zadzwoń na numery pomocowe; 800 70 2222, 116 123, odwiedź platformę Życie warte jest rozmowy: www.zwjr.pl
- W przypadku zagrożenia życia nie obawiaj się zadzwonić pod numer 112!