Jeszcze kilka lat temu nie zgodziłabyś się na ten wywiad?

Nie.

Dlaczego?

Bo miałam bardzo twardo zapisane w łepetynie, że wszelkie działania medialne kończą się 20 października i zaczynają na nowo dopiero po sezonie. Nie było odstępstw. Nie były w stanie mnie przekonać żadne banki, żadni sponsorzy, to był święty czas. A jeśli o was chodzi, kiedy Janek Nyka zaproponował mi ten wywiad, nawet nie sprawdziłam dokładnie, czym się zajmujecie. Pomyślałam, że on na pewno nie wpuściłby mnie w jakąś głupotę, więc się zgodziłam. Dopiero będąc na lodowcu, mając sporo czasu pomiędzy treningami – kiedy głównie jesz, śpisz albo leżysz – sprawdziłam w internecie, co robicie. I od razu pomyślałam: „Czasem jednak warto zaufać”  (śmiech).

To chyba największy komplement, jaki kiedykolwiek usłyszeliśmy. A Ty masz piękne, długie włosy.

Przedwczoraj byłam u fryzjera i skróciłam przed sezonem, żeby z takim długim warkoczem nie biegać. I dodatkowo jestem dzięki temu lżejsza o kilkadziesiąt gramów (śmiech).

Ciekawe, że mówisz, że na zgrupowaniu masz dużo czasu wolnego. Myślałem, że to nieustanna orka.

Bo to jest orka. Budzisz się o piątej, kawa, pierwszy trening, śniadanie i dopiero wtedy jest półtorej godziny wolnego. A jesteś na lodowcu i nie możesz pójść do sklepu, do kina, tylko wypoczywasz przed kolejnym treningiem. Więc leżysz. Drugi trening trwa trzy–pięć godzin, potem jest obiad, a potem znów masz parę godzin wolnego, kiedy twoją pracą i obowiązkiem jest regeneracja. Więc znowu leżysz – czasem coś tam pośpisz, czytasz książki, „mędrwolisz” w internecie i zaraz jest trzeci trening, tym razem dwugodzinny. Prysznic, kolacja, a potem, zamiast iść na dyskotekę... leżysz. Bo masz świadomość, że kolejny dzień też zacznie się o godz. 5 rano. Czasu jest więc dużo, ale nijak nie można go wykorzystać. I tak sobie płyną dni, tygodnie...

Ile czasu spędzasz w roku poza domem? Przeczytałem gdzieś, że 300.

Przez wiele lat 320 dni w roku spędzałam poza krajem, ale teraz to się trochę zmieniło. Na starość przytuliłam się troszeczkę do Zakopanego i w minionym roku byłam poza Polską przez 220 dni.

Nie lepiej byłoby się przeprowadzić na kilka lat do jakiejś Finlandii?

Sam się przeprowadź (śmiech)! Kto dużo wyjeżdża, ten wie, jak dobrze smakuje polska drożdżówka z rana, jak fajnie sobie kupić gazetkę o siódmej, jak fajnie powiedzieć komuś „dzień dobry”... Jestem przywiązana do Polski, do naszego języka. Jasne, że jest internet, ale to nie to samo. Musisz mieć w tym zwariowanym świecie swoje miejsce. Przecież na pytanie: „Gdzie jesteś zameldowana?”, nie mogę wiecznie odpowiadać: „W niebieskim busie” (śmiech). Zabawne, że nie wiem, gdzie są jakie sklepy w Zakopanem czy w Mszanie, a wiem, gdzie je znaleźć w Ramsau, Kuusamo czy St. Moritz.

Gdzie jest Twój dom?

Mój dom wciąż jest u rodziców. Kiedy mówię, że jadę do domu, myślę o Kasinie.

A marzysz o takim prawdziwym, własnym domu?

Jasne. Jestem normalnym człowiekiem i chciałabym zacząć stawiać fundament. Ale gdybym zaczęła to robić już teraz, nie byłoby ani domu, ani biegania na wysokim poziomie. Mój radykalizm nie pozwala iść dwiema drogami naraz. Choć dowód osobisty wskazuje, że jedna z tych dróg niedługo się skończy (śmiech).

Kiedy?

Chciałabym dobiec do Pjongczang. Dalej nie ma się chyba co męczyć.

Wylewki trzeba będzie więc lać na wiosnę po igrzyskach. A gdzie będziesz kopać fundamenty?

Tego jeszcze nie wiem. Ale w Polsce.

A podczas wszystkich Twoich wojaży trafiłaś kiedyś w miejsce, które Cię szczególnie urzekło?

Miejsce nie ma aż takiego znaczenia, bo to ludzie decydują o tym, gdzie chce się być.

Masz przyjaciół?

Mam wielu znajomych, ale przyjaciółki tylko dwie. I na Facebooku jeszcze trochę (śmiech).

Jesteś tam bardzo aktywna.

Ale tylko na oficjalnym profilu, jako osoba prywatna – nie za bardzo. Jestem aktywna, bo tego wymagają obecne czasy.

Przecież Ty już nie musisz zabiegać o popularność.

No właśnie. Mogę sobie po prostu wrzucić fajne zdjęcie z treningu i wiem, że jest kilka osób, które naprawdę na nie czekają. Nie muszę się zastanawiać, czy sponsorzy są odpowiednio widoczni, albo jak ktoś odbierze mój wpis. Dla mnie najważniejsze jest to, że się zżyłam z ludźmi, którzy mi przez te wszystkie lata kibicują. Dostaję od nich mnóstwo dobroci – nie tylko w internecie, ale i w normalnym życiu. Idę sobie po ulicy, mijają mnie dwie starsze panie, przytulają mnie, krzyczą: „Justysiu, Justysiu, ty nasza kochana!”, a na koniec jeszcze wyściskają i wycałują. Trafiłam kiedyś do kilku serc i teraz chcę się z nimi dzielić tym, co się u mnie dzieje. Przy czym praktycznie w ogóle nie udzielam wywiadów. Tylko jak już naprawdę muszę. No bo o czym tu mówić?

Wszystko już powiedziałaś?

Co ja się będę tłumaczyć, czy dobrze trenowałam. No przecież jasne, że dobrze trenowałam, jasne, że zrobiłam wszystko, co mogłam zrobić. Ale życie mnie nauczyło, że fakt, że dobrze trenowałam, wcale nie znaczy, że będę wygrywać. A ludzie chcieliby takie właśnie rzeczy usłyszeć: „Tak, trenowałam. Tak, jestem silna. Tak, będę wygrywać wszystko”. A przecież ja tego nie wiem i nie mogę ich okłamywać.

Dlaczego chcą to usłyszeć?

Bo tego oczekują od wyczynowego sportowca.

Wydaje mi się, że po 15 latach zawodowej kariery i medalach wszystkich możliwych imprez oczekują czegoś innego – mądrości życiowej, doświadczenia, a niekoniecznie tego, że będziesz wygrywała z dwudziestolatkami.

Też myślę, że tak powinno być. Ale dochodzą do mnie głosy ludzi, którzy mówią czy piszą, że powinnam wiedzieć, kiedy zejść ze sceny. Ale co to znaczy „zejść ze sceny”? Przecież to właśnie jest moja scena! Przecież właśnie teraz bieganie na nartach sprawia mi największą radość w życiu. Pomimo tego, że dziś treningi są dla mnie cięższe, niż wtedy, gdy wygrywałam. Są ludzie, którzy doceniają, że nie jest mi łatwo i się nie poddaję, jednak są też tacy, którzy nie potrafią tego dostrzec. Dlatego nie chcę udzielać wywiadów. Wolę wrzucić uśmiechnięte zdjęcie albo napisać jakiś felieton.

Ostre są Twoje felietony. Bezkompromisowe.

Wychodzę z założenia, że trzeba bronić swoich przekonań i być im wierną. Jeśli są podparte wiedzą i doświadczeniem, trzeba o nie walczyć. Chyba że chodzi o politykę. Jak ktoś ma odmienne poglądy, raczej mnie nie do nich nie przekona. A ja kogoś do swoich. Więc szkoda czasu na kłótnie.

A jak wracasz do domu, o czym rozmawiasz przy stole z rodzicami?

Tam jest inne życie, jak to na wsi. Oni mają swoje dzieci, wnuki, poza tym wykopki trzeba zrobić, na pogrzeb pójść – to są ich problemy, zupełnie inne niż moje. Jak jestem w domu, wolę słuchać niż mówić.

Zadają Ci trudne pytania?

Tak, tak, w końcu moja mama jest polonistką  (śmiech). Od 2010 r. co roku na Wigilię rodzice życzą mi, żebym w końcu skończyła ze sportem. Świetnie, że są medale, że mi się powodzi, ale oni chcieliby mieć wnuki, córeczkę, która żyje według staropolskich standardów. Odpowiadam im, że mają trójkę dzieci, które żyją zgodnie ze standardami, a mi niech dadzą święty spokój.

Naszej rozmowie przysłuchuje się Franciszek Rząsa, talent skiturów i biegów alpejskich. Co poradziłabyś siedemnastolatkowi, żeby wykorzystał potencjał, ale też żeby nie schrzanił sobie życia?

Franek, nie jestem dobra w dawaniu rad, ale wiem, że czeka Cię kilkanaście lat ciężkiej pracy. Młodzi ludzie lubią sobie skrócić drogę, bo na ekranie wszystko tak ładnie wygląda, wizerunek zakłamuje rzeczywistość. A musisz być przygotowany na to, że 90% Twojego życia nie będzie ładne. Będzie ciężkie, brudne, będzie błoto, ból mięśni, będą kontuzje, z którymi przyjdzie Ci się zmierzyć. Trener też będzie miał swoje problemy i nie zawsze będzie miły. To nie będzie kolorowy obrazek, raczej musisz być przygotowany na poznanie wszystkich odcieni szarości. Ale te pozostałe 10% wszystko Ci wynagrodzi. Musisz być jak gospodarz, który codziennie rano idzie do krów i wykonuje rzetelnie zawsze te same obowiązki. Sukces rodzi się z cierpliwości. Co z tego, że mnie teraz pięknie umalujecie, zrobicie mi ładne zdjęcia, a potem ładnie skroicie wywiad i wyjdzie piękny materiał?! To są tylko dodatki, które zaraz wylądują na półce, a na koniec i tak musisz wyjść na mróz, zrobić swoje i być blisko ziemi. Każdy sukces bierze się przede wszystkim z ciężkiej pracy. Chyba będę miała chrypkę.

Magda Rząsa: Za zimno jest w domu?

Nie, ja po prostu od dawna tyle nie gadałam (śmiech).

Mistrzyni olimpijska, kobieta roku magazynu VIVA, najpiękniejsza Polka Twojego Stylu – to wszystko Ty.

Nawet człowiekiem roku Wprost byłam (śmiech). To było kilka szalonych lat, w których trakcie otrzymałam wiele wyróżnień. Z jednej strony, zawsze były dla mnie zaszczytem, ale z drugiej – wiem, że ludzie organizują te wszystkie plebiscyty, żeby o nich mówiono, więc na laureatów wybiera się te osoby, które są akurat popularne i wzbudzą zainteresowanie, klikalność w internecie. Doskonale zdaję sobie sprawę z tych praw rynku, także mam do tego wszystkiego dystans i nie pozwoliłam, by wyróżnienia przewróciły mi w głowie. Jestem uważnym obserwatorem i widziałam ludzi, którzy dali się wciągnąć w show biznes. Zwykle po roku znikali, a dalej była tylko pustka. Dlatego kiedy się budzę, mam tylko jedną myśl: „Idź na trening”.

Co w sobie masz, że nie dałaś się uwieść „wielkiemu światu”?

Wyobrażasz sobie, że przyjeżdżam do domu, do moich rodziców, którzy są zupełnie normalnymi ludźmi i rozmawiam z nimi o kremach za 600 zł? To dzięki nim jestem jaka jestem. Kiedy jesteś bardzo popularny, ludzie szybko przestają ci mówić, co robisz źle, a tylko poklepują cię po plecach. A moi rodzice – a także mój trener – nigdy nie bali się mi powiedzieć: „Co ty dziewczyno robisz, odbiło ci?!” Dzięki nim udało mi się nie odlecieć.

Jest jakieś szaleństwo, które chciałabyś zrealizować, ale odkładasz je na koniec kariery?

Prawie wszystkie (śmiech).

No to mów! Top 3 szaleństw Justyny Kowalczyk.

Nie mogę, przecież to dzieci będą czytać.

Jakie dzieci?! Nasi czytelnicy to głównie ludzie w wieku 25‒55 lat.

Od razu ci to wywloką (śmiech). Jest wiele rzeczy, których nie mogłam zrobić, jak byłam młoda, bo trening, bo testy dopingowe... Zawsze chciałam też pojechać koleją transsyberyjską.

Piłabyś wódkę po drodze?

No też...

Tam trzeba.

Wiem, znam Rosję (śmiech). Podróż koleją transsyberyjską to pierwsza rzecz, jaką zrobię po rzuceniu wyczynu.

To może z Pjongczang od razu wrócisz pociągiem?

Nie, wrócę z drużyną.

Justyna, wiesz, że jak już skończysz biegać na nartach, czekamy na Ciebie w ultra?

Ja dołączę bardzo chętnie, bo bieganie jest dla mnie wielką frajdą, ale nie wiem, jak się na to zapatruje moje kolano bez łąkotki. Ewentualnie pobiegam z wami dla przyjemności.

Poważnie?

Pewnie!

Przydałabyś się nam...

No wiem (śmiech). Trochę bym pomogła dyscyplinie, bez względu na to, jakie wyniki bym osiągała. Przecież jedną z najlepszych biegaczek górskich jest w tej chwili hiszpańska narciarka, Laura O...

Franek Rząsa: Laura Orgué.

Dokładnie. Przecież my jeszcze niedawno razem biegałyśmy na nartach, po czym dwa czy trzy lata temu ona poszła w bieganie po górach. I chyba dobrze jej idzie w tych wszystkich biegach pod górę. Ogólnie, my biegaczki narciarskie, jesteśmy dobrze przygotowane, tylko trochę mamy za dużo na górze.