Redakcja KR

BUFF się dobrze

Igualada, 28.09.2017

Informacja o powstaniu teamu biegowego BUFF Polska gruchnęła wczoraj wieczorem znienacka i rozgrzała polską sieć. Ale nie mogło być inaczej, skoro do publicznej wiadomości po raz pierwszy podano skład zespołu. Od tej chwili w barwach BUFF-a będą biegać Anna Kącka, Martyna Kantor, Marcin Rzeszótko i Marcin Świerc. Szczególnie transfer drugiego zawodnika tegorocznego CCC z Salomon Suunto Teamu to prawdziwa „bomba”. Pomysłodawca BUFF Team Polska, Radek Kasprzak, przekonuje, że powstanie zespołu to zalążek profesjonalizmu w polskim ultratrailu. Trzymając kciuki (i za słowo!), zapraszamy Was na krótką opowieść o firmie BUFF.

Bufa, bafka, baf – te określenia zakorzeniły się w języku biegaczy na dobre. Tak jak kiedyś na buty sportowe mówiliśmy „adidasy”, tak dziś każda wielofunkcyjna chusta to po prostu baf. A tak naprawdę chusta marki Buff. I to z erką w kółeczku – nie wszyscy wiedzą, że nazwa jest zastrzeżona i odnosi się nie tylko do produktu, lecz przede wszystkim do konkretnej firmy. Ludzie oszaleli na punkcie buffów, a my zastanawiamy się, jak to możliwe, że kawałek materiału zrobił ogólnoświatową karierę. Odpowiedzi na to pytanie szukaliśmy w Igualadzie – niewielkim, sennym miasteczku w słonecznej Katalonii.

Wszyscy wstali? Jak nie, to właśnie jest last call na pobudkę, wylatujemy o 9:15”, takiego SMS-a wysłałem w ciepły, majowy poranek z drogi na warszawskie lotnisko Chopina Ewelinie, Grześkowi, Rafałowi i Wojtkowi. Zostałem mianowany koordynatorem grupy, a z całego składu znałem tylko Wojtka. Wojtek Jeger zarządza Sklepem Biegowym i śmiejemy się, że po połączeniu go ze Sklepem Biegacza stał się najpotężniejszym człowiekiem na polskim rynku biegowym. O pozostałych wiedziałem jedynie, że są raczej wspinaczami niż biegaczami. I prowadzą sklepy outdoorowe. Zastanawiałem się, czy uda nam się zgrać na nadchodzące trzy dni, skoro oni wolą przemieszczać się w pionie, a my w poziomie. Oni wyżej, a my dalej. Da się to jakoś połączyć przez nadchodzące trzy dni?

Wiecie, co to jest „8a”? Bo ja nie wiedziałem. Kiedy w drodze z barcelońskiego lotniska do fabryki Buffa w Igualadzie słuchałem rozmowy Grześka z Rafałem, nie miałem pojęcia, o czym mówią. Wiedziałem tylko, że jest taki sklep z górskim wyposażeniem. Wzdłuż autostrady ciągnęły się wysokie skały – ładne, ale dla mnie za strome i za bardzo postrzępione. Nie dałoby się po nich biegać. Chłopaki – wręcz przeciwnie – patrzyli na nie zafascynowani i zastanawiali się, czy poprowadzone tam drogi są trudne czy bardzo trudne. I tak dowiedziałem się, że 8a to określenie trudności drogi wspinaczkowej – kiedyś nic cięższego nie było, teraz podobno są tacy, którzy robią już drogi dziewiątki, a nawet 9b. Właściwie to jest tylko kilka osób na świecie, które to potrafią. Jedną z nich jest Chris Sharma. Kto taki? Też nie wiedziałem. Dopiero chłopaki i Ewelina wyjaśnili mi, że Sharma to prawdopodobnie największy żyjący obecnie wspinacz. A przy okazji ambasador Buffa. Zaraz potem dowiedziałem się, że firma ma ze wspinaniem znacznie więcej wspólnego niż z bieganiem. Że Buff od lat wspiera sportowców działających w różnych dyscyplinach, jak np. skitouring, narciarski freeride, rowerowy downhill, sporty motocyklowe czy właśnie wspinaczka. Za to Buff i bieganie to stosunkowo młoda miłość. Miłość o twarzach Antona Krupicki, Nurii Picas, a od niedawna także Zacha Millera, najsłynniejszych w świecie trailu ambasadorów firmy.

A wszystko zaczęło się od... jazdy na motorze. Katalończyk Joan Rojas uwielbiał przemierzać na nim katalońskie drogi i bezdroża. Wydaje się, że w Barcelonie zawsze świeci słońce. Nic bardziej mylnego! W zimne dni podczas wypadów w teren Joan chronił się przed wiatrem, zakładając na szyję wojskową chustę ochronną. Jeździł w niej też latem dla ochrony przed piachem, pyłem i kurzem. Spełniała swoje zadanie, ale była bardzo niewygodna. Był 1991 r., kiedy Joan postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Eksperymenty z różnymi rozwiązaniami, których próbował w rodzinnej fabryce tekstyliów w Igualadzie, trwały blisko rok, aż w końcu Señor Rojas znalazł rozwiązanie, którego szukał – stworzył ultralekką, bezszwową chustę z mikrofibry w kształcie komina (pierwsze projekty były trójkątne, ale ze względu na ograniczoną ilość modyfikacji nie zadowalały Joana). Do testów zaprosił rodzinę i przyjaciół, a kiedy okazało się, że jego podłużna chusta naprawdę działa, zdecydował się na wypuszczenie pierwszej linii produktów (wtedy jeszcze pod marką Buuf). Po trzech latach oprócz Hiszpanii, zaczęły się sprzedawać także w Niemczech, Francji czy Szwajcarii. Firma nabrała rozpędu i dziś jest obecna w ok. 80 krajach na świecie, w tym w Polsce. Co ciekawe, pomimo globalnego zasięgu, Buffowi udało się zachować rodzinny charakter. Produkcja chust nie została przeniesiona do Chin i wciąż odbywa się w mieście Joana Rojasa.

„Niezłe mi pracownicze żarcie”, zaśmiał się Wojtek, kiedy w zakładowej stołówce dostaliśmy na obiad paellę z owocami morza. Na deser świeża papaja, melon albo flan – to taki lokalny budyń z karmelem. Też nieźle. Nie sądzę, żeby Laya, która organizowała naszą wizytę w fabryce, znała polskie przysłowie „przez żołądek do serca”, ale i tak cel osiągnęła. Po smacznym posiłku polska delegacja była – tu posłużę się innym znanym powiedzonkiem – jak klient w garniturze, czyli mniej awaruntująca się. Szliśmy potulnie jak owieczki za prowadzącą prezentację Layą i chłonęliśmy informacje, które Buff chciał nam sprzedać. I tak na własne oczy zobaczyliśmy, że ich chusty rzeczywiście powstają na miejscu. Że są wykonane z nici z mikrofibry, coolmaksu lub wełny merino. Że najpierw elektroniczna turbotkaczka tworzy białą tubę o długości 250 m, która następnie jest dwa razy prana i suszona, aby w naturalny sposób się skurczyła. Potem przychodzi czas na rozprasowanie materiału, pocięcie go, a na koniec metodą sublimacji nanoszona jest grafika. Podczas naszej wizytacji hiszpańskie pracownice właśnie wykańczały nakład chust dla Lavaredo Ultra Trail, popularnego wśród Polaków biegu we włoskich Dolomitach.

 

Za to w chwili gdy piszę ten tekst, na warsztat właśnie biorą projekt buffów dla Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich, Biegu Ultra Granią Tatr i UTMB. Nadruki robią maszyny, ale obsługują je ludzie, więc to bardzo czasochłonny proces. I w dużej mierze manufaktura. Z hali produkcyjnej trafiliśmy do magazynu, gdzie dowiedzieliśmy się, że aktualna oferta Buffa to... ok. dwa tysiące modelokolorów, w tym szeroka kolekcja dla dzieci, a także dedykowane produkty m.in. dla National Geographic, Hello Kitty, Cars, Frozen, FC Barcelony i Disneya. Mam nadzieję, że i nasz Kingrunner kiedyś doczeka się takiego dedykowanego buffa. Negocjacje już rozpoczęte! Wycieczka po siedzibie Buffa zakończyła się krótkim obchodem części biurowej. Największe wrażenie zrobiła tam na mnie grafika z wizerunkiem Antona Krupicki wielkości Bitwy pod Grunwaldem. ¡Impresionante! Tym akcentem skończyły się obowiązki, teraz czas na przyjemności! 

Rzuciliśmy krótkie „Adeu" Igualadzie (to po katalońsku adios, czyli żegnaj), po czym ruszyliśmy na podbój Barcelony. Nocleg czekał na nas w efektownym apartamecie przy samym Placu Katalońskim, ale przedtem czas na copę (kieliszek) cavy (lokalnego wina musującego, podobno jedynego na świecie oprócz szampana wyrabianego tradycyjną, szampańską metodą, w której bąbelki nie są wpuszczane sztucznie, tylko wytwarzają się naturalnie w procesie fermentacji), a następnie zupę rybną i paellę w portowej restauracji. Na deser (obowiązkowo crema catalana, krem kataloński) dołączył do nas prosto z lotniska Bartek Trela, z którym następnego dnia rano mieliśmy pobiegać po górach Montserrat. Ale nie tylko z nim – dowiedzieliśmy się, że naszymi przewodnikami będą zawodnicy proteamu Buffa, Pau Bartoló (zwycięzca CCC, czyli małego UTMB, z 2014 r.) oraz Yeray Duran (legenda Transgrancanarii i kopalnia wiedzy o tym arcytrudnym biegu, rozgrywanym w lutym na Gran Canarii). Chłopaki zgodzili się podzielić swoimi doświadczeniami z naszymi czytelnikami, więc już wkrótce spodziewajcie się na łamach naszego drugiego magazynu ULTRA materiałów z nimi w rolach głównych. Ale zanim zabierzemy się za pisanie, trzeba było trochę pobiegać. ¡Venga, andale, vamos!

Uwielbiam ultrasów! Przez to, że ultratrail wciąż jest niszą, nie ma w nim za dużo pieniędzy, więc nawet największe gwiazdy tego sportu twardo stapają po ziemi. Spotkanie z Pau i Yerayem tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że ultramaratończycy to równiachy jakich mało. Siedzimy sobie w hoteliku u stóp góry Montserrat, pijemy kawkę (ja herbatkę), gdy nagle wchodzą dwaj mikrusi od kostek do głów ubrani w Buffa (nie piszę od stóp, bo akurat na stopach Yeray miał Inov-8, a Pau chyba salomony). Gdyby nie rzucające się w oczy Buffowe barwy, w życiu nie powiedziałbym, że oto światowa elita wpadła na trening z polską wycieczką amatorów. No to hola, hola i arriba na górę, montamos, czas ruszyć zadki!

Góry Montserrat to raj dla wspinaczy i pielgrzymów (którzy uwielbiają odwiedzać tutejszy, pięknie położony klasztor), ale biegacze mają tu wcale niezgorzej. Ścieżki nie są co prawda bardzo długie, ale dojazd jest fantastyczny (wejście na szlak znajduje się o niecałe 5 min drogi z autostrady), a trasa różnorodna – są tu i ostre podejścia, i łagodne trawersy, na których można puścić nogi. Z Yerayem i Pau w sumie zrobiliśmy 10 km – pierwsza pętelka to był taki marszobieg z przerwami na fotki, foteczki i fotunie, ale już druga – krótsza, to prawdziwa próbka poziomu chłopaków. Na podejściach przeskakiwali z nogi na nogę jak młode koziołki, podczas gdy ja i Marcin (pozostali nie zdecydowali się na dogrywkę) sapiąc, turlaliśmy się pod górę jak leciwe, bezzębne dziki. W połowie przygotowań do startu w CCC bardzo dobrze zrobiło mi zderzenie z poziomem zawodowców z Buffa. Po raz kolejny zrozumiałem, że mistrzem świata już raczej nie będę, muszę więc czerpać z trailu przede wszystkim jak najwięcej radości. To był piękny dzień, piękny trening, piękny czas. ¡Gracias, Amigos!

Barcelona to jedno z niewielu dużych miast na świecie, w którym dobrze się czuję. Większość metropolii mnie przeraża, za to w stolicy Katalonii spędziłem dwa dni z nieudawaną przyjemnością. Wyjątkowy skład, pyszne jedzenie (ach, ta żabnica z grilla na ulicznym targowisku!) i morska bryza sprawiły, że biznesowy wyjazd zamienił się w najprawdziwsze wakacje. Pozwiedzaliśmy, pobiegaliśmy, pojedliśmy i popiliśmy. A przede wszystkim bardzo się polubiliśmy. Dzięki, ekipo, za wspólny czas. Trail spirit!

PS Aha, i jeszcze jedno – ludzie z fabryki prosili, żebym to podkreślił – pamiętajcie, że Buff to marka, a nie produkt. I że stoją za nią prawdziwi, żywi ludzie, a nie beznamiętna maszyna na drugim końcu świata. Byłem, widziałem, potwierdzam!

Tekst: Mikołaj Kowalski-Barysznikow

Materiał powstał we współpracy z firmą BUFF. Wcześniej ukazał się w 6. numerze magazynu TRAIL. 

Pozostałe artykuły