Ola Belowska
Biegacz amator

Annapurna, roztrenowanie i… Salomon Team Elite

Szklarska Poręba, 23.11.2019

Cykl dopiero co skończył dwa lata, w jego skład wchodzi zaledwie sześć biegów, a mimo to Golden Trail Series przykuwa uwagę całego świata ultratrailu. A na pewno w Polsce, przede wszystkim za sprawą najmocniejszego biegacza z naszego kraju, który staje na linii startu w zawodach GTS, Bartka Przedwojewskiego. Właśnie niedawno Bartek dzięki swoim rezultatom wybieganym w zawodach GTS trafił do jednego z najbardziej prestiżowych teamów świata, Salomon Team.

Bart wyjazdem do Nepalu na finał serii podczas Annapurna Marathon skończył biegowy sezon 2019. Potem miał czas na odpoczynek, zasłużoną regenerację i przemyślenie pracy przed nowym sezonem startów. A było o czym myśleć. Bo o tym, co stało się oficjalne wczoraj, Bart wiedział już od jakiegoś czasu. Pamiętacie, jaką niespodzianką była jego wygrana w Biegu Marduły? Ilu z Was zastanawiało się, kto to jest? Czy to jednorazowa akcja, czy chłopak namiesza? Wtedy też z nim rozmawialiśmy i czuliśmy, że będzie o nim głośno.

Salomon Team Elite: Kilian Jornet, Francois D’Heane, Stian Angermund, Marc Lauenstein, Davide Magnini i Bart. Team międzynarodowy Salomon Elite to z pewnością najmocniejszy team w świecie biegów górskich. Obecność w nim Polaka, obok legend światowych biegów górskich: Kiliana Jorneta i Francois’a D’Heane to niezwykła nobilitacja i prestiż. Ta historia dzieje się naprawdę.

Jak to się stało? Przypomnijmy sobie osiągnięcia Bartka z tegorocznych występów w Golden Trail Series.

Zegama Aizkorri: Bartek zaczyna z grubej rury, zajmuje drugą pozycję w Kraju Basków, gdzie jak sam mówi na filmie promocyjnym Salomona, czuje się jak w domu. Wyprzedza go tylko Kilian, ale ten zdecydowanie jest w domu. „To dla mnie niesamowite, że on przez taki czas jest w stanie tak mocno biegać i wyrywać te wszystkie biegi!”, mówił nam Bartek na gorąco po biegu. „Dość intensywnie go śledzę i wydaje mi się, że w tym roku jest chyba w życiowej formie. Na pewno to pokaże”. Pokazał, wygrał cały cykl, triumfując w każdym biegu, w którym brał udział. Hiszpański (hiszpańsko-norweski ;)) wieloletni fenomen.

Marathon du Mont Blanc, Bartek kolejny raz wskoczył na podium. Tym razem był trzeci, za dwoma Włochami – Davidem Magninim i Nadirem Maguetem. Ale dzięki punktacji z tych dwóch startów objął pozycję lidera w klasyfikacji ogólnej GTS.

Trzeci bieg z cyklu to Dolomyths Run Skyrace, najkrótszy dystans, ale zabójczy podbieg pod Forcella Pordoi. Bartek finiszował piąty, różnice między zawodnikami na mecie były naprawdę niewielkie. „Do Passo Pordoi biegło mi się bardzo dobrze. Bardzo zmęczyłem się na podbiegu pod Forcella Pordoi, ale dawałem radę. Trzymałem się chłopaków i dużo podchodziłem, wbiegłem tam na równi z nimi. Potem zaczął się już bieg na dużych wysokościach, już tam byłem nieprzytomny!”, mówił nam wówczas Bart. „Dwie godziny biegania, dużo się nie działo. Ale był to jeden z moich trudniejszych biegów. Oczywiście każdy bieg jest trudny, ale tu się mocno zmasakrowałem. Pozytywną informacją jest dla mnie to, że trening przyniósł oczekiwane rezultaty, dotrzymywałem kroku chłopakom na podbiegu”, podsumowywał Bart.

Tylko że w trakcie biegu kolano odmówiło dalszej współpracy. Przez to Bartek zrezygnował ze startu w kolejnym biegu serii, w Sierre-Zinal, a także programowo nie brał udziału w Peak Pikes. Na trasy GTS wrócił do Szkocji. Stracił co prawda pozycję lidera rankingu, ale wciąż plasował się wysoko, bo na trzecim miejscu. Tym razem nie mogliśmy oglądać Barta na finiszu. Fatalny upadek na 10. Kilometrze wymusił zejście z trasy i odpuszczenie dalszej rywalizacji. A szkoda, bo pogoda w Szkocji była dla biegaczy łaskawa. Zresztą biegł w czubie razem z Nadirem Maguetem i Szwajcarem Remim Bonnetem (który też nie ukończył biegu).  

W klasyfikacji generalnej Bartek wciąż plasował się w pierwszej dziesiątce, a więc był pewien, że trzeba pakować się na wyjazd do Nepalu. Tam czekał finał cyklu w Annapurna Marathon. Ale i tym razem coś poszo nie tak. Zemstą faraona trudno to nazwać, zważywszy na kontynent i nieco odmienna kulturę, ale Azja nie wybacza. Jelitówka mocno osłabiła Bartka, na tyle mocno, że po pierwszym kilometrze odpuścił myśl o podjęciu próby pokonania maratonu w Nepalu. Cóż, zdarza się najlepszym. Kilian też w 2018 r. w RPA zszedł z trasy.

fot. Martina Valmossi/GTS

Świetne występy w trzech biegach wystarczyły, by Bartek zaimponował biegaczom i osobom decyzyjnym w Salomonie. Poszło za tym mianowanie Bartka na członka Team Salomon Elite. W sobotę ta wiadomość została oficjalnie ogłoszona i polskie trailowe internety oszalały ze szczęścia. Jak czuje się z tym Bartek? Przeczytajcie sami.

 

Zastanawiasz się czasem, co by było, gdybyś nie zjadł tego nieszczęsnego curry? (śmiech

To był trochę żart. Takie nawiązanie do posta, w którym napisałem o tym, że bardzo lubię curry. Żart z samego siebie. A tak generalnie… Byłem bardzo dobrze przygotowany. Kiedy organizm jest w wysokiej formie, jest też bardzo osłabiony. W Nepalu byłem wystawiony na zbyt wiele bodźców: zmiana klimatu, wody, jedzenia. To wszystko przyczyniło się do tego, że dopadła mnie jelitówka.

Jak przygotowywałeś się do finałowego biegu cyklu w Nepalu? Co zmodyfikowałeś w tym sezonie w swoim treningu, żeby trenować do biegów GTS? 

Wiedziałem, że muszę przygotować się do wysiłku na dużej wysokości, ponieważ najwyższy punkt na trasie to było ok. 3700 m n.p.m. W tym czasie musiałem pracować, nie miałem więc szans na treningi w górach czy dłuższy pobyt gdzieś wysoko, by zyskać dobrą aklimatyzację. Dlatego używałem namiotu hipoksyjnego. Praktycznie przez cały czas od powrotu z Ring of Steel do wyjazdu do Nepalu spałem w namiocie. Ponadto trenowałem na rowerze stacjonarnym – od jednej do trzech godzin – używając maski hipoksyjnej – to było główne symulowanie wysokości i przyzwyczajanie organizmu do wysiłku na dużej wysokości.

Był to bardzo ciężki okres – normalnie pracowałem, jak już mówiłem, spałem w namiocie, a to nie pozwalało na pełną regenerację. To wszystko owocowało mocnym niedotlenieniem, wieczorami nie mogłem do siebie dojść. To był mój najcięższy okres treningowy w tym roku, dlatego tym bardziej żałuję, że nie udało się podjąć walki na zawodach.

Co zmieniłem w treningu? Zacząłem biegać bardzo dużo mocnych odcinków pod górę, przygotowywać się do biegania verticalowego. Bardzo mocna praca na podbiegu, bo to był mój słaby punkt, przez który dużo traciłem do innych zawodników. Patrząc na cały sezon, to zrobiłem niesamowicie duży postęp. Zauważyłem to nie tylko ja, lecz także chłopaki z Salomona, już w Canazei, czyli podczas trzeciego biegu w cyklu, mówili, że są w szoku, jak szybko poprawiłem ten element. (śmiech) To był klucz do tego, by rywalizować z nimi w trakcie tego sezonu. Na zbiegu nie miałem problemów, dlatego skupiłem się na bieganiu pod górę.

Czyli problemy zdrowotne z 2018 roku są w pełni opanowane? 

Tak, jak najbardziej. Czuję się już dobrze, czuję, że mogę rywalizować i trenować, wszystko jest pod kontrolą lekarzy. Regularnie chodzę na badania i jest OK.

Jakie masz? I czy w ogóle już masz, plany startowe na 2020? 

Skupiam się, podobnie jak w tym roku, na cyklu Golden Trail Series. Na pewno najważniejszą imprezą będzie dla mnie Zegama. Dwa lata temu zająłem tam trzecią pozycję, w tym roku byłem drugi, więc generalnie wszystko stawiam na Zegamę. Myślę też, że po tak mocnym starcie będzie mi łatwiej rywalizować w trzech kolejnych biegach, czyli Maraton du Mont Blanc i DoloMyths Sky Race. Po tych biegach będziemy weryfikować plan na drugą część sezonu, zobaczymy, na jakim miejscu będę w klasyfikacji generalnej. W zależności od tego, jeśli będę wysoko, wystartuję tylko w Ring of Steel i wezmę w udział w biegach, o których zawsze marzyłem. Jeżeli moja pozycja w cyklu nie będzie wyglądała zbyt ciekawie, to będę podejmował rękawicę i walczył podczas innych biegów GTS. Generalnie: skupiam się ponownie na cyklu, potem weryfikacja i działamy dalej. (śmiech)

Co przesądziło o tym, że jesteś w teamie elity?

Nie wiem! (śmiech) Wydaje mi się, że zrobiłem wrażenie na całym teamie Salomona. Widzieli mnie w zeszłym roku, na jakim byłem poziomie i jak się prezentowałem. Widzieli też mój progres w tym roku, widzieli start na Zegamie, na Ring of Steel. Mimo że nie ukończyłem biegu, wszyscy byli pod wrażeniem tego, z jaką łatwością biegłem z Nadirem (Maguetem). Chyba po prostu chodzi o całokształt. Widzieli, że w 2017 r. dołączyłem do teamu Salomona, rok później do teamu Reserve i nie ustępowałem najlepszym zawodnikom. Podjęli taką decyzję, co mnie bardzo cieszy i motywuje do tego, by jeszcze mocniej trenować.

Spełnienie marzeń z młodości? Czy o tym nawet nie śmiałeś przyznać się przed samym sobą? 

Oczywiście. Zawsze marzyłem o Salomonie, choć nie o teamie Elite (śmiech). Tym bardziej się z tego cieszę!

O czym będziesz marzył teraz?

Poszczególne starty takie jak Zegama. Póki co nie wybiegam ponad to, mam inne marzenia. Żeby np. częściej jeździć w góry. (śmiech) Bo to sprawi, że podniesie się mój poziom sportowy. Tak, teraz najbardziej marzę o przebywaniu i trenowaniu w górach. I oczywiście wciąż Zegama, oczko w głowie. (śmiech)

fot. Jordi Saragossa

Jakie obowiązki, a jakie przywileje masz jako członek elity? 

Generalnie dużo się nie zmienia. Rodzaj wsparcia na pewno. Ale za tym też idą obowiązki moje wobec marki, bo jesteśmy jej chodzącą reklamą. Będę musiał skupić się na mediach społecznościowych. I oczywiście trenować i przygotować się do sezonu.

Jak zareagowali na tę wiadomość najbliżsi i reszta teamu?

Olbrzymia radość wszystkich znajomych. Zwłaszcza tych, którzy widzą, jak ciężko trenuję i ile to poświęcenia z mojej strony wymaga. Zawsze powtarzali mi, że kiedyś będę w teamie Elite, więc gdy się o tym dowiedzieli, byli bardzo szczęśliwi. Mam ich ogromne wsparcie, wierzą we mnie, co mnie naprawdę bardzo cieszy.

Jak teraz planujesz sezon? Wciąż kładziesz nacisk na GTS czy jednak skusisz się na coś w Polsce? 

Plus jest taki, że kalendarz GTS się zmienił, niektóre starty są wcześniej, co pozwala mi na udział w Biegu Marduły, więc na pewno się tam pojawię. Trener namawia mnie jeszcze na start w Sztafecie Górskiej. Zastanawiam się też nad Szczawnicą, ale to zależy od mojej pracy zawodowej. Chciałbym jak najwięcej startować w Polsce, bo to zawsze okazja, by spotykać się ze znajomymi, ale niestety udział w GTS jest wymagający. Nie mogę sobie też pozwolić na tyle wolnego, ile bym chciał ze względu na służbę. Na szczęście Marduła jest pomiędzy Zegamą a Marathon du Mont Blanc (dzieli je pięć tygodni), dlatego mogę wystartować w Tatrach.

Myślę, że to dla wielu elektryzująca wiadomość. Można się sprawdzić z Przedwojem. (śmiech) A jak to będzie się zgrywać z Twoją pracą zawodową? Jakiś czas temu na Instagramie ukazało się Twoje zdjęcie z akcji, było przerażające... 

Pracuję w systemie zmianowym: 24 godziny w pracy, 48 wolnych. Czasem ciężko jest to jednak pogodzić, bo muszę być w pracy, a starty wypadają mi w dni służby. Ciężko wyjechać na długi obóz. Taką podjąłem decyzję: pracuję i trenuję. Każdy czasem lubi ponarzekać, wiadomo, a ja akurat narzekam na pracę. (śmiech) Choć daje mi ona stabilność, udaje mi się póki co to wszystko połączyć, w czym jest wielka zasługa moich kumpli z jednostki. Kiedy potrzebuję wolnego, przychodzą za mnie do pracy, szefostwo też pozwala mi brać długie urlopy. Mam ich ogromne wsparcie, za co im szczerze dziękuję.

A co do zdjęcia… Nie ma co ukrywać. Praca strażaka to praca fizyczna. Ktoś zrobił mi zdjęcie po wyjściu z pożaru, jak widać, byłem zmęczony. (śmiech) Mój kolega, który biega maratony na fajnym poziomie, po ostatnim pożarze powiedział mi, że nigdy w życiu na żadnych zawodach nie zmęczył się tak jak podczas tego pożaru. Możecie sobie wyobrazić jak to jest podczas służby. (śmiech)

fot. Łukasz Telus

W przyszłość patrzysz… z obawą, czy traktujesz to jako wyzwanie?

Mam spokojną głowę. Wiem, że teraz czeka mnie jeszcze więcej pracy, jeszcze więcej treningu. Wejść na taki poziom jest dużo łatwiej niż się na nim utrzymać. Nie tylko ja dążę do tego, że być najlepszym, więc poprzeczka z roku na rok będzie zawieszona coraz wyżej. Trzeba będzie podkręcać trening. Przyda się też trochę szczęścia, dlatego trzymajcie kciuki.

 

Będziemy. Powodzenia, Bart!

 

Zdjęcie główne: Jordi Saragossa. 

 

 

Pozostałe artykuły