Maciej Łukomski
Biegacz amator
Zimowy Ultramaraton Karkonoski im. Tomka Kowalskiego

ZUK po raz piąty.

Łódź, 07.05.2025

Kilka lat temu przemierzając deptak w Karpaczu natknąłem się na wystawę poświęconą Zimowemu Ultramaratonowi Karkonoskiemu. To co zobaczyłem na zdjęciach wbiło mnie w fotel. Nie bytem sobie w stanie wyobrazić jak osoby ze zdjęć były w stanie pokonać jednego dnia całe karkonoskie pasmo i to brodząc w śniegu.

 

Coś zaczęło się tlić w mej głowie.

A może kiedyś i mnie uda się pobiec w tej kultowej imprezie ?

Zacząłem interesować się , co trzeba zrobić, żeby pobiec w ZUKU.

W tamtym czasie biegałem tygodniowo 20 kilometrów i nie myślałem o bieganiu po górach.

Pierwsza myśl : to nie ma prawa się udać.

Tak z czystej ciekawości zacząłem rozmawiać z Michał Matląg co musiało by się wydarzyć aby nizinny pełzacz mógł stanąć w zimowy poranek na linii startu ZUK-a.

Niby nie dużo. Wystarczy z powodzeniem ukończyć dwa górskie ultra maratony w limicie czasu. Potem pozostaje liczyć na szczęście w losowaniu , i już możemy szykować się na bieganie w ZUKU

Problem polegał na tym, że ja nie biegałem po górach.

Klepałem asfalt od czasu do czasu i tyle. Nie przebiegłem nawet na tamtą chwilę nawet jednego ulicznego maratonu.

Postawiłem przed sobą jasny plan. W 2017 roku pobiegnę ZUK-a.

Zacząłem więcej biegać. Przebiegłem swój pierwszy Maraton.

Teraz przyszłą kolei na górskie wyzwania. Musiałem do listopada wypełnić wymogi organizatorów i przebiec dwa ultra.

Ruszyłem więc chudą dupę i zacząłem brykać po górach.

Zmierzyłem się z powodzeniem z dwoma imprezami biegami Ultra.

Mogłem więc ze spokojem przystąpić do wypełniania formularza zgłoszeniowego i czekać na wyniki losowania.

Ku mojemu rozgoryczeniu moje nazwisko nie pojawiło się na liście startowej. No tak, takich osób jak ja było znacznie więcej niż dostępnych miejsc.

Nadzieja umiera ostatnia :)

Los uśmiechnął się do mnie i dane mi było jednak stanąć na linii startu.

Powiem tak, warto było trenować, warto było się męczyć.

ZUK to nie jest zwykły bieg. Nie chodzi tutaj o skalę trudności, przewyższenia, panujące warunki.

Każdy kto raz stanął na starcie wie o czym mówię.

Na każdym kroku czuć tutaj niesamowitą atmosferę. Wśród biegaczy unosi się duch Tomka Kowalskiego. "Zukowcy" to jedna wielka rodzina. Wspaniała rodzina.

Znajome twarze, uśmiechnięci wolontariusze.

Od tamtej pory ZUK na stałe zagościł w moim biegowym kalendarzu.

W miniony weekend po raz piąty stanąłem na linii startu. Nieprzygotowany, bez formy ale z wolą walki i bananem na twarzy.

Po 7.30 rano ruszyłem na przeciw przygodzie. Nie było lekko. Bardzo się umęczyłem. Każdy kilometr bolał jak cholera. Pogoda również zrobiła swoje. Piąty raz biegłem tutaj w skrajnie trudnych warunkach. No cóż taki urok tej imprezy.

Z utęsknieniem czekałem na kolejne stałe etapy biegu. Soplicę na Śnieżnych Kotłach ( niestety w tym roku nie było ), Pomidorówkę w Domu Śląskim, uścisk z Tatą Tomka na Śnieżce, pomarańczę na Okraju, Colę na ukrytym punkcie w pobliżu Kowar.

W końcu na finisz na karpackim deptaku i pokrzykiwania wyjątkowego spikera, :)

Tutaj każdy jest zwycięzcą. Bez względu na miejsce i uzyskany czas.

Każdy z biegaczy czuje się częścią Zukowej rodziny.

Dopóki sił mi starczy zrobię wszystko aby co roku meldować się w Karpaczu na kolejnej edycji ZUK-a.

 

 

fot. Andrzej Olszanowski. Oleszak Fotografia, Foty Beaty, Michał Loska