Maciej Łukomski
Biegacz amator
VII Hyundai Ultra Maraton Bieszczadzki 90km

Za pięć dwunasta......

Łódź, 23.04.2024

                             Sobota 1 w nocy. Kiedy większość z Was przerzucała się w wygrzanych łóżkach z boku na bok, mnie przyszło stanąć na starcie Ultra Maratonu Bieszczadzkiego. Miałem przed sobą do pokonania 90 km i ponad 4500 metrów przewyższeń. Z bieszczadzkimi trasami przyszło mi się zmierzyć po raz siódmy.    Dodatkowo UMB był moim 20 startem na dystansie Ultra, znaczy się mały jubileusz. Pogoda idealna, w nocy nie za zimno w dzień nie za ciepło , słonecznie ale nie upalnie. Na trasie mało błota. Przed startem byłem bardzo spięty, nie mogłem się doczekać kiedy ruszę na trasę. Chciałem już poczuć zapach lasu, biec przed siebie i przede wszystkim zasmakować rywalizacji. Gdy tylko Mirek strzałem ze swej rusznicy dał sygnał do startu pomknąłem w ciemność

Biegacze dystansu 90 km mięli do wyboru cztery warianty: Start o 21, 23, 1  i 2 w nocy. Biegłem w 3 turze w której teoretycznie biegli mocni zawodnicy. Ku mojemu zdziwieniu nikt nie kwapił się , żeby pociągnąć grupę do przodu, w mej głowie zapaliła się szybko lampka,  no to co Chódy dajemy? Przez pierwsze 9 km biegłem samotnie, przecierając trasę, co rusz drogę przebiegały mi różne leśne zwierzaki. Na pierwszym mocnym podejściu zostałem wyprzedzony przez kilku zawodników, liczyłem się z tym, podejścia to nie jest moja mocna strona. Nadrabiałem na zbiegach, cały czas trzymałem się blisko czołówki.                                                                                                                                                                                                      Było błogo, gwiazdy, pohukiwania sów, co rusz przemykające zwierzaki.  Biegnąc samotnie po bieszczadzkich lasach miałem wszystko dla siebie, to było coś niesamowitego, uwielbiam takie chwile. Kiedy wbiegałem na szczyty niebo mieniło się gwiazdami. Kurczę dla takich chwil naprawdę warto trochę się pomęczyć. Był jeden moment, kiedy zrobiło mi się gorąc. W pewnym momencie usłyszałem trzask łamanych gałęzi i coś zaczęło zbliżać się szybko w moją stronę. Kilka metrów przede mną zawróciło i ruszyło w przeciwnym kierunku, UFF….  zapewne był to jeleń bądź dzik, który pewnie bał się bardziej niż ja. No i fajnie, ruszyłem dalej, biegło mi się rewelacyjnie, już na 30 km zacząłem doganiać pierwszych zawodników, którzy ruszyli na trasę 2 godziny przede mną, i tak zajebiście było gdzieś do 45 km, cały czas kręciłem się koło 10 miejsca w generalce, i nagle bęc, akumulatory się rozładowały.                                                                                                                                                                         Co dalej? Popełniłem błąd, zawaliłem zbiegi i powybijałem sobie czwórki, za szybko.

W głowie zrobił się totalny bajzel, przed sobą miałem najtrudniejszy fragment trasy, krótka walka z samym sobą i szybka zmiana priorytetów, to w sobie lubię, zamiast się poddawać wyznaczam sobie nowe cele. Plus był taki, że doskonale znałem trasę, wiedziałem co mnie czeka. Plan był prosty, dobiec, chłonąc widoki i dobrze się bawić. Pogoda sprzyjała takiemu bieganiu.

Pierwszy raz dane mi było wbiec na bieszczadzkie połoniny, zawitałem na przełęcz Orłowskiego pobiegłem na Smerek. Pięknie tu, szkoda tylko, że nie udało mi się dotrzeć tutaj wcześniej, minusem była przewalająca się na szlaku liczba turystów.

Gdzieś na dole czekał na mnie niezastąpiony support.  Mogłem chwilę odsapnąć, skosztować Ambrozji i ruszyć w stronę upragnionej mety. Im dalej w las tym niestety bardziej bolało. Uroki Ultra. Na Okrągliku, 9 km przed upragnionym celem zostałem poczęstowany łiskaczem, dawno nie piłem takowych trunków z kapsla. Troszku mnie rozgrzało, troszku podniosło na duchu, uciąłem krótką pogawędkę z dobroczyńcami i ruszyłem w dół.

Po ponad godzinie dobiegłem do mety, zmęczony, ale mega szczęśliwy. Nie udało mi się wprawdzie stanąć na pudle, ba nawet załapać się w dziesiątce, ale i tak jestem zwycięzcą. Uporałem się z tą chyba najtrudniejszą trasą jaką kiedykolwiek przemierzałem. Nie zrezygnowałem, dobrze się bawiłem.

Po ponad 15 godzinach dotarłem do upragnionego celu, pozwoliło mi to uplasować się na 35 miejscu w OPEN.  Nie wiem z czego to wynikało, ale połowa zawodników, która stanęła na starcie nie ukończyła biegu.

To mój drugi start w tym roku w Bieszczadach, drugi raz startuję w anormalnych warunkach. W czerwcu biegłem tuż po obluzowaniu COVIDOWYCh obostrzeń, teraz udało mi się wystartować tuż przed kolejnym biegowym locdownem. W zasadzie do końca nie miałem pewności, że uda mi się wystartować: finalnie się udało.                              Jak długo przyjdzie nam czekać na kolejne wspólne starty? Mam nadzieję, że już wkrótce ujrzę zanjome twarze i przyjdzie mi poczuć nić rywalizacji. 

zdjęcia : Ultralovers, M.Złotowski oraz własne                       

Pozostałe relacje