Tomek
Biegacz amator
UltraKotlina 70 - Ultramaraton Dookoła Kotliny Jeleniogórskiej

Ultrakotlina 70 – pierwsza połowa marzenia

Jelenia Góra, 22.10.2016

Przez długie tygodnie szukałem pretekstu, żeby nie wystartować. Wrześniowe starty były dobre, jednak brak odpoczynku związany z natłokiem pracy spowodował, że nie czułem chęci na kolejne maltretowanie organizmu na górskich szlakach. Kiedy w komunikacie organizatorów pojawiła się informacja, że Ultrakotlina 70 ma dystans 78 km, ta ósemka mnie dobiła. Niby niewiele, a jednak tak dużo. Ale kiedy przeciwności się mnożą, w głowie pojawia się głos, który każe się z nimi zmierzyć. Klamka więc zapada.

W sobotę z niepewną miną pojawiam się na starcie Ultrakotliny 70 czyli połówki Biegu Dookoła Kotliny Jeleniogórskiej. Przede mną 78 km z Janowic Wielkich przez Góry Kaczawskie, Góry i Pogórze Izerskie do Jakuszyc. Jeszcze ostatnie rady od 9-letniej córki i o godz. 14 ruszamy z Janowickiej Zielonej Doliny. Start z pełną galanterią – panie przodem, a 10 sekund za nimi panowie. Organizator od początku pokazuje klasę.

 

Wraz z pierwszymi kilometrami w głowie rozwiewają się chmury zwątpienia, na ustach pojawia się nikły uśmieszek. Za to na niebie odwrotnie – chmury gęstnieją i od Komarna pada deszcz. Silnik jednak powoli się rozkręca i kaczawskie szlaki przesuwają się coraz szybciej pod nogami. Przy parkingu na Łysej Górze pierwszy punkt żywieniowy i pierwszy bonus dla Organizatora. Herbata z malinami – co za smak! Dodatkowo można napchać kieszenie ciastkami, bananami i słodyczami i w drogę. Jest coraz piękniej. Nawet błoto na podejściach lepi się mniej i woda w butach chlupie radośniej. Za Okolem nawet przez chwilę pojawia się słońce. Przed Szybowcową zagaduję mijającego mnie biegacza i kolejna niespodzianka – z Ludwikiem ze Świętoszowa lecimy dalej razem do końca. On ma GPS, ja jako lokals znajomość terenu – musi być dobrze!

 

Zmrok zapada na Górze Szybowcowej. Tutaj spotkanie z niezawodną grupą wspierającą – Żoną i Córką. Kilka fotek, obowiązkowa herbata z malinami, ciastka i biegniemy dalej. W dole przepięknie oświetlona Jelenia Góra. Biegacze, którzy przyjechali z dalszych okolic, głośno wyrażają swój zachwyt. Na pożeganie Gór Kaczawskich przed Perłą Zachodu w lesie, wbiegamy w środek dzikiej imprezy techno. Błyskają stroboskopy, rytmicznie dudnią basy, a pod nogami bagno. Jeśli to sprawka Organizatorów, to poszli szeroko – czego się nie robi dla zawodników. Od tej pory dobry humor mnie nie opuszcza.

 

Po 50 km punkt w Goduszynie – pyszna zupa pomidorowa i naleśnik i oczywiście to, co najlepsze w tej imprezie, czyli… Herbata z malinami! Tym razem trzy kubki. Kiedy Ludwik potakuje, że już pojadł, z niechęcią opuszczamy punkt. Przez Pogórze Izerskie z małymi przygodami biegniemy do Górzyńca. 

Tutaj mała dygresja. Organizator, aby uatrakcyjnić bieg, wprowadził obowiązek podbijania na rozmieszczonych w terenie lampionach kart kontrolnych. Zapobiega to skracaniu trasy i dodatkowo wymaga skupienia i pracy z mapą. A miało być tylko bieganie.

  

Niemniej jednak udaje nam się odnajdywać kolejne punkty i w końcu docieramy do Górzyńca. Tam niezwykle miłe panie częstują nas ciasteczkami, kiełbaskami z ogniska i oczywiście HERBATĄ Z MALINAMI. Ponieważ trzeba się delektować imprezą, walimy po cztery kubki, do czego Ludwik dokłada jeszcze kawkę. Stanowczo wolontariusze na punktach za bardzo rozpieszczają zawodników – brawo i tak trzymać!

Niestety wszystko co miłe, kiedyś się kończy. Przed nami gwóźdź programu czyli podejście na Wysoki Kamień. Przy dobrej rozmowie czas płynie jednak szybko i nagle okazuje się, że biegniemy już gdzieś w okolicach kopalni Stanisław po kostki w wodzie. Ale teraz nie ma to już dla nas znaczenia – zostało kilka kilometrów.

 

W końcu po 11 godzinach i 35 minutach od startu finiszujemy na Polanie Jakuszyckiej, zajmując zaszczytną siódmą lokatę. Na miejscu, mimo że jest środek nocy, tłumek znajomych i kibiców wita nas gorącą owacją. W takich chwilach nie wymyśli się nic oryginalnego, ale napiszę: NAPRAWDĘ BYŁO WARTO! Przybijamy piątkę z Ludwikiem, robimy fotki z medalami i do domu.

 

Dystans 134 km czyli pełną pętlę dookoła Kotliny wygrał Witold Juda (18 h 28 m 20 s), o sekundę wyprzedzając Marka Klimowicza. Na 78 km Grzegorz Leszek nie dał się nikomu dogonić, kończąc z czasem 8 h 52 m 17 s. Jeśli chodzi o panie, to 134 km pierwsza pokonała Katarzyna Wołoszyn z czasem 24 h 31 m 51 s, a 7 8km Marta Lipnicka z czasem 11 h 24 m 35 s.

  

Mam wielki szacunek dla zawodników, którzy biegli całość, czyli 134 km, w tym pierwsze 35 km w ośnieżonych Karkonoszach. Do tej pory zastanawiam się nad ich metodami na motywowanie się.

Po drugie, wolontariusze i organizatorzy otrzymują Ogromne Podziękowania za podejście do zawodników i to, że trwali na posterunkach mimo niesprzyjającej aury. Dzięki ich pracy nie czuło się kryzysów, a zmęczenie przestawało się liczyć.

No i po trzecie, jeśli w przyszłym roku będzie herbata z malinami to zaraz rejestruję się na pełną Pętlę Dookoła Kotliny.

PS Jeśli chodzi o wspominaną tu często herbatę z malinami, to jest ona dla mnie definicją tego, jak bardzo można cieszyć się z prostych rzeczy. I chyba o to w całym tym bieganiu chodzi.

 

Autor: Tomek Ciepliński (wertykalnakotlina.wordpress.com – startował)

Zdjęcia: Aneta Cieplińska (Wertykalna Kotlina – wspierała i dopingowała)

 

PEŁNE WYNIKI

MAPA TRASY

GALERIA ZDJĘĆ DANIELA KOSZELI

GALERIA ZDJĘĆ WOJTKA KUBIELI

  

Pozostałe relacje