Marcin Suski
Biegacz amator
NIEPOKORNY MNICH - Biegi w Szczawnicy

Suma wszystkich nieszczęść, czyli Niepokorny Mnich 2017

Kraków, 26.04.2017

W 2015 w Szczawnicy rozpoczęła się moja przygoda z biegami górskimi. Wtedy była to Chyża Durbaszka (23 km). Rok później ponownie zawitałem do Szczawnicy – tym razem biegłem Wielką Prehybę (43 km). W tym roku wróciłem, żeby rozprawić się z Niepokornym Mnichem – najdłuższym dystansem (96 km). Przyszło mi się jednak zmierzyć z czymś jeszcze…

Szczawnicę zawsze odwiedzam z radością – spokojna miejscowość stanowiąca fantastyczną bazę wypadową, w zasadzie dla każdego. Znajdą tu coś dla siebie turyści, biegacze, rowerzyści, narciarze, a nawet kajakarze! Najpiękniejsze jednak dla mnie pozostaną tutejsze góry. Rok temu pisałem relację z Wielkiej Prehyby, a w tym roku z nostalgią wyczekiwałem ponownego spotkania ze znajomymi już szlakami.

Same Biegi w Szczawnicy to organizowana już po raz piąty impreza dla biegaczy górskich. Obejmuje cztery dystanse ustalone tak, żeby każdy znalazł coś dla siebie – od początkujących biegaczy i młodzieży, po starych wyjadaczy i masochistów rządnych kolejnych wyzwań. Do wyboru mamy poniższe warianty:

  • Hardy Rolling – 6 km, przewyższenie +/-350 m
  • Chyża Durbaszka – 20,2 km, przewyższenie +820 m/-970 m
  • Wielka Prehyba – 43,3 km, przewyższenie +/-1925 m
  • Niepokorny Mnich – 96,5 km, przewyższenie +/-4100 m (w tym roku wyjątkowo 64,5 km, przewyższenie +/- 3100 m)

W tym roku Niepokorny Mnich zyskał status Mistrzostw Polski w Ultradystansowym Biegu Górskimco ściągnęło do Szczawnicy całą elitę biegaczy górskich – miło było ich wszystkich zobaczyć, ale już na starcie odliczyć należało kilkanaście miejsc od swojej pozycji na mecie. Cóż, takie życie.

bieg-niepokorny_mnich-profile

WINTER IS COMING!

Zaczęło się tydzień przed zawodami, kiedy to zima przypomniała sobie, że ma jeszcze coś do zrobienia... i nawaliło śniegu w Pieninach. Już od poniedziałku wszystko wskazywało, że aura będzie raczej październikowa, ale wszyscy trzymali kciuki, że może jednak nie będzie tak źle. Im bliżej wielkiego dnia, tym groźniej się jednak zapowiadało. Częste odświeżanie prognozy pogody w komórce nie poprawiało nastroju – coraz więcej śniegu i coraz zimniej. Łudziliśmy się do ostatniej chwili...

Tylko organizatorzy wiedzieli, że trzeba zacząć działać. W trakcie rozmowy z Kubą Wolskim (jeden z organizatorów) dowiedziałem się, że już od poniedziałku wozili zapasy (głównie wodę) na Przehybę. Później zaczęła się prawdziwa batalia. Śnieg sypnął z całą mocą – gdzieniegdzie napadało nawet do jednego metra. Zwrócono się o pomoc do GOPR-u. Niestety, okazało się, że ciężki sprzęt zimowy został już rozebrany i poszedł na serwisowanie po zimie... Jakimś cudem ściągnięto z Rabki quada „potwora”, który został zaprzęgnięty do działania. GOPR walczył do ostatniej chwili głównie z takimi miejscami jak Dzwonkówka, Przechyba i Radziejowa. Chodziło o to, żeby w ogóle była możliwość przedarcia się szlakiem.

Agnieszka Faron, która znakowała trasę od Szczawnicy do Wysokiej, opowiadała, że w okolicy Przysłopu śniegu było po pachy (dosłownie!). Kiedy się przewróciła, nie była w stanie znaleźć oparcia w zaspach śniegu, by się podnieść.

We czwartek dzwoniono do nas z punktów odżywczych, np. z Obidzy czy Durbaszki z pytaniem, czy w ogóle bieg się odbędzie. Pod Durbaszką zastanawiali się, czy nie uruchomić ratraka, żeby zjechać do Jaworek po zapasy. (Kuba Wolski)

W piątek rano poszedł dodatkowy komunikat techniczny – Niepokorny Mnich będzie krótszy! Odcięty zostaje cały odcinek na Słowacji.

Podczas próby znaczenia trasy po stronie słowackiej, niekiedy poruszałem się w tempie 2 km/h [...] przeprowadzenie jakiejkolwiek akcji ratowniczej w tych warunkach byłoby z pewnością bardzo trudne. (Kuba)

Odbiór tej informacji był bardzo różny. Jedni się cieszyli, ponieważ warunki zapowiadały się naprawdę srogie i nie wiem, czy część osób w ogóle nie rozważała rezygnacji. Inni znowu liczyli na pełny dystans 96 km, a tu taka niespodzianka. Ja też się zmartwiłem, bo Niepokorny Mnich miał być równocześnie treningiem przed czerwcowym Biegiem Rzeźnika ultra (140 km). Stwierdziłem jednak, że organizatorzy, będąc na miejscu i widząc wszystko na własne oczy, podjęli dobrą decyzję.

pakiet
Odbiór pakietu w Dworku Gościnnym w Szczawnicy

ŚNIEG PO KOLANA

Niezłą zagwozdkę miałem z tym, jak się ubrać na taką pogodę. W samej Szczawnicy było chłodno, ale znośnie. Jak będzie w górach zasypanych śniegiem? Kto wie. Worek na przepak na Obidzy wyładowałem po brzegi różnymi ubraniami, apteczką i jedzeniem. Ruszyłem w bluzie termoaktywnej z długim rękawem i trailowej bluzie wiatrochronnej. Przed biegiem zjadłem owsiankę czekoladową i popiłem kawą na rozgrzanie. A potem było już odliczanie...

Ruszamy o godz. 3:00. Trasa zaczyna się tak samo jak Wielka Prehyba – kilometr promenadą, potem między budynkami i na szlak. Z poprzedniego roku pamiętam pierwsze 13–14 km aż na Przechybę. Wiedziałem, że będzie ostro, ale nie wiedziałem, że aż tak. Brnąc mozolnie przez śnieg, w duchu dziękowałem GOPR-owcom – w niektórych miejscach musieli się naprawdę ostro nadeptać, żebyśmy mogli potem nocą w ogóle przejść. Mozoliliśmy się w górę bardzo długo, ale najmocniej wrył mi się w pamięć tak wąsko wydeptany kawałek, że można było ustawiać stopy tylko w jeden sposób (tak jak deptał ktoś przede mną), żeby nie stracić równowagi. Po lewej stronie widziałem tylko, że jest daleko w dół. Pod bluzą jak w piecu, ramiona palą od przebierania kijami, a w stopy wdziera się zimno od śniegu, póki co powstrzymywane jeszcze nieco przez wodoszczelne skarpety. Istna karuzela wrażeń.

Czułem, że wspinam się za szybko, ale nie było jak zwolnić, bo ludzie za mną ostro napierali, więc trzeba było trzymać tempo. Kije bardziej przeszkadzały niż pomagały w tych wąskich ścieżynkach. Zgrzałem się niemiłosiernie i zacząłem się bać czy nie ubrałem się za ciepło – niestety nic już z tym nie mogłem zrobić. Pchany sznurem biegaczy za mną, spocony i zgrzany, wgramoliłem się na Dzwonkówkę tylko pięć minut później niż rok temu, na krótszym dystansie. Z podobnym opóźnieniem zameldowałem się na Przehybie. To był pierwszy sygnał, że pewnie niedługo się zarżnę...

Przehyba
W oddali widać wieżę radiową na Przechybie

TARGANY WIATREM

Na Przechybie muszę sobie wyrobić kartę stałego klienta, bo to chyba najczęściej odwiedzane przeze mnie schronisko. Tylko jakoś nigdy nie byłem w środku... zawsze w biegu i zawsze na zawodach. Tym razem też szybkie uzupełnienie płynów, łyk gorącej herbaty (aaaaah...), bułka w łapę i w drogę. Zaczęło świtać.

Z punktu odżywczego wiedzie długa droga w dół aż do samego Rytra. To był moment na zregenerowanie sił. Schowałem kije, których używałem (z lepszym lub gorszym skutkiem) przez całą drogę w górę, rzuciłem okiem na profil trasy, przegryzłem coś i popiłem. Na górze zaczęło mocno wiać i stwierdziłem, że jednak nie ubrałem się zbyt ciepło. Windstopper w bluzie twardo walczył z targającym wiatrem, nie dopuszczając zimnych podmuchów.

Z Rytra do następnego punktu są 22 km i dwa mocne podejścia. Napełniłem dodatkowy bidon wodą. Herbata rozlała się przyjemnym ciepłem po żołądku, orzechy chrupnęły w zębach i w drogę. Na każdym punkcie staram się spędzać jak najmniej czasu. Odpocząć mogę idąc, a to zawsze kilka sekund szybciej na mecie. Tak więc ruszam przez Rytro, dobry kilometr czy dwa klucząc między budynkami, cały czas lekko w dół. Po dłuższej chwili zauważam czerwoną strzałkę w prawo (oznaczenie trasy dla „mnichów”), która kieruje na szlak na Niemcową. I znów orka pod górę.

Tu na szczęście zima w mniejszym stopniu zmieniła krajobraz. Nie trzeba się przedzierać przez zaspy, chociaż w zamian za to zaczęło lekko siąpić. Jak nie urok to... Wiatr siecze po twarzy maleńkimi ostrzami marznącego deszczu, a szlak wije się nieskończenie w górę. Jeśli umiesz posługiwać się kijami, warto ich tutaj użyć. Chwilowe wytchnienie dają drzewa zaraz przed szczytem, za to ostatni odcinek naciąga napięte już do granic możliwości ścięgna. Nareszcie jest szczyt.

Chwila szybszego zbiegu do Kosarzysk, przeprawa mostem przez rzekę i znowu napinamy achillesy – podejście z początku jest bardzo strome, ale po chwili staje się znośne i mozolnie, kijek za kijkiem gramolę się na górę.

Podczas podejścia na Eliaszówkę dopadł mnie kryzys. Nie strzelił jak ściana na maratonie – wkradał się w kości z każdym krokiem, dając poczucie beznadziei, dopiero po dłuższej chwili zorientowałem się, co właściwie się dzieje. Te pierwsze śniegowe kilometry wycisnęły ze mnie sporo sił i pewnie dlatego teraz człapię tak zmarnowany pod górę. Dookoła żywej duszy – tylko wszechobecna szarość, deszcz i wiatr. Dochodząc do wieżyczki na Eliaszówce, biorę głębszy oddech – czuć „przepak” w powietrzu. Zostały 3 km łagodnego zbiegu do Obidzy. Serce zabiło mocniej.

Eliaszówka
Wieża widokowa na Eliaszówce

 

BŁOTO, WSZĘDZIE BŁOTO

W Bacówce na Obidzy chciałoby się usiąść, zjeść zupkę, wypić herbatkę, pogawędzić... tak jak niektórzy, ale trzeba gnać. No dobra, wlec się dalej, bo to już 44. kilometr i 2850 m w górę, a więc prawie całe przewyższenie na dystansie.

Wracam na trasę i zauważam kolejną zmianę otoczenia. Na tej wysokości wiatr nie próbuje już wedrzeć się pod ubranie, za to pod nogami pojawia się śnieżna breja, a potem regularne błotko. Podobno kąpiele błotne bardzo dobrze działają. Pozwolę się z tym nie zgodzić.

Jedyny plus jest taki, że zamiast skręcać na Słowację, lecimy do przełęczy Rozdziele, gdzie trasa łączy się z Chyżą Durbaszką i Wielką Prehybą. Biegłem ten odcinek już dwukrotnie, więc „ślizgam się” po szlaku na pamięć. Droga do schroniska pod Durbaszką, choć już znajoma, ciągnie się niemiłosiernie. Niezawodne dotąd brooksy krztuszą się błotem i odmawiają współpracy, więc ślizgam się z lewa na prawo, resztkami sił starając utrzymać się na nogach i nie zaliczyć maseczki błotnej na twarz. Tak wymęczony dobiegam do „skałek”, gdzie podczas wspinaczki ścięgna drą się jak opętane.

Po tym małym zwycięstwie trasa się wypłaszcza i ślizgam dalej już spokojnie. Przed sobą widzę grupkę osób i wiem już, że to „drogowskazy” punktu kontrolnego – zbawienie!

Pod Durbaszką słodycze przyprawiają już o mdłości, dlatego chrupię nieco solonych orzechów, wlewam do żołądka trochę ciepła i łapię oddech, podczas gdy softflaski się napełniają. W kamizelce mam kanapkę z serem i awokado, którą pochłaniam w trakcie powrotu na szlak, po czym rozkręcam swoje żółwie tempo i brnę dalej błotnistym korytem w stronę upragnionej mety.

Z Durbaszki zostało już tylko 8 km. Tu jednak nie omija mnie błotniste SPA. Nogi mam już po kolana w błocie, stopy już od dawna kąpią się w błotnistej mazi. Tracę równowagę i w ostatniej chwili podpieram się rękoma. Zjeżdżam kilkakrotnie z pochylonej ścieżki, ale udaje się uniknąć maseczki błotnej.

zbieg
zbieg na ostatnim odcinku trasy, autor zdjęcia: Marcin Mondorowicz/Biegający Foto

Ostatnie dwa podejścia pokonuję w miarę bezboleśnie – nawet radośnie, bo nie ma tam mokrej brei pod butami. Te podejścia to pożegnanie z trasą, do głowy dotarła już chyba informacja, że już prawie koniec. Przygotowuję się do ostatniego ślizgu do mety. Wbiegam w wąwóz i włączam kolejny bieg – jeśli masz jeszcze resztki sił, można tu urwać kilka minut z ostatecznego czasu – pod warunkiem, że umiesz wyłączyć głowę i sunąć po błocie pełnym pędem jak saneczkarz na zimowej olimpiadzie. Z wąwozu wypadam na ulicę i promenadę, wiodącą prosto do mety. Z daleka słychać głos znanego już konferansjera Krzysztofa, który zagrzewa dobiegających do ostatniego wysiłku... i jest!

 

META

Linę mety przekraczam o 12:11. Trasa zamknięta w czasie 9:11:10. Jestem szczęśliwy. Zmordowany i pełen błota, ale szczęśliwy.

Czegoś jednak brakuje, bo celem było 96 km i do tego dystansu kalkulowałem międzyczasy i wynik. Kiedy wszystko się w piątek rozjechało, nie było już czasu ani sensu przeliczać czegokolwiek. Warunki nieznane, dystans też taki pomiędzy wszystkim, co dotychczas biegłem. Mimo wszystko każde małe zwycięstwo się liczy. Nauczyłem się dużo i będzie co poprawiać przed kolejnymi startami.

błoto

DANE I LOGISTYKA

Dystans: 64,5 km
Przewyższenie: +/-3131 m
Spalone kalorie: 3490 kcal
Średnie tempo: 8:29 min/km

Punkty żywieniowe:
1. Schronisko na Przechybie, ok. 13,5 km: woda, izotonik, herbata, banany, pomarańcze, czekolada, orzeszki solone, żelki, cukier w kostkach, kanapki
2. Hotel Perła Południa w Rytrze, ok. 22,5 km: woda, izotonik, herbata, banany, pomarańcze, czekolada, żelki, orzeszki solone, cukier w kostkach, kanapki
3. Bacówka na Obidzy, ok. 44,3 km (przepak): woda, izotonik, herbata, coca-cola, zupa-krem warzywny, banany, pomarańcze, czekolada, żelki, cukier, miód, kanapki
4. Schronisko Durbaszka, ok. 54,2 km: woda, izotonik, herbata, coca-cola, banany, pomarańcze, czekolada, żelki, cukier, miód, kanapki

  • Sprzęt:
    • buty: Brooks Cascadia 11
    • odzież: skarpetki Dexshell Ultra-flex, opaski kompresyjne na łydki CEP, getry długie, opaska Compressport On/Off, bluza termoaktywna z długim rękawem Kalenji, bluza biegowa Newline Imotion Cross Jacket, plecak Salomon ADV 12 SKIN SET
    • plecak: softflask 0,5 l z izotonikiem, softflask 0,5 l z wodą, softflask 0,5 l pusty (rezerwa) folia NRC, kurtka przeciwdeszczowa Inov-8, chusteczki higieniczne, telefon, powerbank, kabel do ładowania garmina, mapa, profil trasy, chusta, czołówka PETZL NAO, jedzenie
  • Jedzenie (~2820 kcal): Przed startem: owsianka czekoladowa, cztery herbatniki kakaowe = ~460 kcal
    • na trasie: dwie kajzerki z serem i awokado (~560 kcal), bułka żytnia z dżemem wiśniowym, (~250 kcal), bułka z oscypkiem (~260 kcal), dwa batony energetyczne (~320 kcal), banan (~140 kcal), pięć kostek czekolady (~150 kcal), zupa krem warzywny (~150 kcal), garść orzechów ziemnych (~180 kcal) = ~2010 kcal 
    • posiłek regeneracyjny: makaron z warzywami= ~350 kcal
  • Nawadnianie (~600 kcal):
    • 2,5 l wody uzupełniana na każdym punkcie odżywczym)
      2,5 l izo (uzupełniany na każdym punkcie odżywczym) = ~600 kcal

pakowanie

Strategia:

  • Odżywianie – posiłek i kawa przed biegiem (godzina 3:00 w nocy), herbatniki zaraz przed startem i regularne jedzenie; pierwszy posiłek po godzinie biegu, kolejne po 40–60 min. Pomiędzy odżywianie na punktach żywieniowych. Jedzenie dopiero po wejściu na szczyt – podczas podchodzenia cała krew jest w mięśniach, w związku z czym nie należy obciążać żołądka.
  • Nawadnianie – minimum 0,5 l płynów na każdą godzinę biegu. Woda do popijania batonów, izotonik pomiędzy (to dodatkowe, łatwo przyswajalne węglowodany). Mniej więcej do każdego punktu żywieniowego powinienem dobiegać z pustymi butelkami, jeśli coś zostało, to znaczy, że za słabo się nawadniam. Między Rytrem a Obidzą warto wziąć dodatkowy softflask z wodą – to najdłuższa przerwa między punktami.
  • Podejścia – po raz pierwszy zabieram ze sobą kije biegowe do pomocy podczas podejść. Nie podbiegać na siłę, lepiej nadrobić czas na zbiegach.
  • Zbiegi są moją mocną stroną i na nich należy odrabiać wszelkie zaległości.

Wnioski:

  1. Warunki  śnieg i błoto to bardzo wymagający partnerzy biegowi. Śnieg wyciska z nóg wszystko co może. Jeśli nie trenowałeś wystarczająco siłowo, śnieg cię zajedzie, a kijki niewiele pomogą. Błoto, z drugiej strony, przetestuje do granic twoją stabilizację. Głębokie mięśnie brzucha dostają wciry, kiedy cały czas lawirujesz po tej ślizgawicy, żeby tylko nie pojechać zębami po szlaku.
  2. Kije biegowe – już z nimi trenowałem, ale dopiero tutaj nauczyłem się, kiedy pomagają, a kiedy przeszkadzają. Jestem przyzwyczajony do pracy rękoma i kije w zasadzie przez większość czasu mi przeszkadzały, dlatego biegłem z nimi w plecaku. Warto przećwiczyć wcześniej chowanie i wyjmowanie kijów z plecaka. Najlepiej wielokrotnie na środku pokoju, aż nie nauczysz się robić tego w kilka sekund. Podczas pierwszego podejścia na Przechybę chyba bardziej mnie kije zmęczyły niż cokolwiek pomogły. Później już wyciągałem je tylko na bardzo stromych podejściach i natychmiast chowałem na szczycie. No i ostatnie – z kijami w ręku nie bardzo da się jeść, pić czy sprawdzać profil trasy.
  3. Tempo. A Marcin Świerc mówił: „zacznij wolno, żeby skończyć szybciej”. Słyszałem, a nie posłuchałem. W sumie ciężko było to zastosować, bo na początku zwykle leci się gęsiego do góry, a wszyscy z początku napierają i siłą rzeczy też naciskasz. Zajedziesz się na początku, to zapłacisz za to później. Może na 30., może na 40. kilometrze, ale na pewno zapłacisz.
profil
Kalkulacja międzyczasów przed zmianą trasy

ORGANIZACJA I PODSUMOWANIE

Na temat organizacji biegu już nieco napisałem przy okazji przedbiegowej walki z warunkami. Organizatorzy spisali się na medal, jak zawsze z resztą. W 2016 zaraz przed biegiem padła strona internetowa, wtedy też poradzili sobie wzorcowo. Jak powiedział mi w rozmowie Kuba Wolski:

Staramy się przewidzieć wszystkie możliwe scenariusze i potem tylko wdrażamy rozwiązania.

Oznaczenie trasy było również na medal. Przy ogromnym wysiłku, który trzeba było włożyć w tych warunkach, naprawdę było świetnie. Pierwszy odcinek, pokonywany przez nas nocą, był dodatkowo oznaczony odblaskami, więc nie było momentu, żeby nie było widać taśm organizatorskich. W zasadzie w ogóle nie trzeba było patrzeć na oznaczenia szlaków. To ważna informacja dla osób, które dopiero zaczynają biegać po górach lub w ogóle nie znają tras – tu można bezpiecznie biegać bez obawy, że się zgubisz.

Punkty kontrolne i odżywcze są rozstawione wystarczająco gęsto, żeby nie musieć zabierać ze sobą wielkich zapasów. Jedynie między Rytrem a Obidzą jest dłuższy odcinek 22 km i dwa duże podejścia. Tu warto wziąć nieco więcej płynów. Poza tym punkty znajdują się w odległościach ok. 10 km od siebie i są naprawdę dobrze wyposażone. Zawsze można zgarnąć bułkę, czekoladę, orzechy czy cokolwiek i łyknąć w trasie. Swój prowiant bierzcie tylko, jeśli macie coś ulubionego albo specjalne potrzeby żywieniowe.

Odprawa techniczna zasługuje na kilka słów komentarza. Po raz pierwszy brałem udział w odprawie online – świetny pomysł i bardzo wygodny dla obu stron. Poza tym odprawa przeprowadzona była naprawdę profesjonalnie. Bez zbędnego błądzenia po tematach i marginalnych informacji. Samo sedno przekazane w prosty i czytelny sposób. Dodatkowo, zawsze można później wrócić do nagrania odprawy, jeśli o czymś zapomnieliśmy. Miło by było, gdyby inni organizatorzy wzięli z tego przykład.

Obsługa i zabezpieczenie trasy – piszę ogólnie, ale słowa uznania i wielkie podziękowanie dla wszystkich osób zaangażowanych w zapewnienie nam możliwości wzięcia udziału w tych zawodach i poczucia bezpieczeństwa. Mówię tu o organizatorach i osobach zaprzyjaźnionych (które na przykład znakowały trasy), wolonatriuszach, którzy stali i marzli na trasie i na punktach, czekając na nas, a potem z uśmiechem nas obsługiwali. Mówię o GOPR-owcach, którzy ściągnęli ciężki sprzęt do udrożnienia trasy, a niekiedy sami deptali dla nas ścieżki i zabezpieczali całą trasę. Last but not least, mówię o służbach ratowniczych, które ratowały biegaczy na trasie (choć nie słyszałem o żadnych akcjach ratunkowych, ale przypuszczam, że coś było – na tyle osób chyba statystycznie niemożliwe jest, żeby nie było żadnego urazu). Jeśli o kimś zapomniałem, przepraszam. Wszystkim i każdemu z osobna należą się podziękowania. Jesteście wielcy!

STATYSTYKI

We wszystkich biegach wzięło udział ok. 1500 osób. Do biegu na dystansie Mnicha zgłoszonych było około 300 uczestników, z czego 260 go ukończyło. Ja ukończyłem na 79. pozycji OPEN (45/98 w kategorii M30; 73/227 w kategorii M) z czasem 9:11:10. Tu znajdziesz wszystkie moje wyniki.

Wyniki najlepszych przedstawiają się następująco:

Niepokorny Mnich

Mężczyźni:
1. Marcin Świerc – 6:06:38
2. Bartosz Gorczyca – 6:11:38
3. Wojciech Probst – 6:21:21
...
79. Marcin Suski – 9:11:10

Kobiety:
1. Edyta Lewandowska – 7:34:11
2. Anna Kącka – 7:43:50
3. Marta Wenta – 7:51:53

Podsumowanie z najlepszymi miejscami z wszystkich dystansów dostępne jest tutaj, a pełne wyniki Niepokornego Mnicha tutaj.

Pozostałe relacje