Grzegorz Baran
Biegacz amator
Beskidzka 160 Piekło Czantorii - Ultra 2017

Przepieron czyli Piekło Czantorii 2017

Olsztyn, 03.05.2025

Przepieron czyli Piekło Czantorii 2017

Na początek trochę liczb: dystans – 63 km, przewyższenie – 5600 m. 3 x pętla o długości 20,5 km i 1800 m w pionie na każdej pętli, a na koniec słynna, sadystyczna wisienka na torcie czyli 1400 m podejścia i 400 pionowych metrów pod trasą kolejki linowej o nachyleniu stoku 36%.

Wiem, że brzmi to dla wielu abstrakcyjnie ale powiedzmy, że jest to 1400 m bardzo stromych i zarośniętych trawą schodów:-).

Ostatnie przed metą podejście pod trasą kolejki linowej - Fot. Andrzej Szczot

 

Oficjalny czas: 14h, 17 minut i 5 sekund, miejsce open 59 na 123 uczestników , z czego bieg ukończyło 71 osób.

Minął tydzień od startu. Znowu mogę chodzić normalnie po schodach, chociaż wciąż jeszcze czuję skutki tej wyrypy (tak – przyznaję oficjalnie, że w poniedziałek schodziłem po schodach tyłem). Psycha też powoli wraca do stanu równowagi i nie nienawidzę już biegania, a nawet powiem więcej – mam ochotę wyjść i potruchtać:-).

Pytacie jak było... No cóż – nie lubię używać przesadnie patetycznych określeń, ale podtrzymuję opinię, którą wyraziłem zaraz po biegu, że była to najtrudniejsza rzecz jaką zrobiłem w życiu. I nie chodzi mi nawet o warunki atmosferyczne, które podobno były w tym roku wyjątkowo wredne – na dole deszcz i mgła, widoczność 2 m przez całe nocne 7 godzin biegu, na górze śnieg, lód i wiatr, a pomiędzy tym wszystkim błoto do kostek, woda spływająca po szlaku i tony bukowych liści przykrywające ostre kamienie. W radzeniu sobie z pogodą jestem niezły – im trudniej tym dla mnie lepiej ponieważ zyskuję przewagę.

Zbieg po stoku narciarskim 2km przed końcem pętli - Fot. Magdalena Bogdan 

 

Ale w tym wypadku chodziło o trasę... Podsumuję ją jednym zdaniem, które zresztą powtarzałem wolontariuszom na punktach: „Budowniczy trasy to psychopata;-)”.

Przygotowywałem się do tego biegu tak samo skrupulatnie jak do wszystkich poprzednich biegów, które uznałem za trudne (np. Bieg Rzeźnika). Ale przy tym co zastałem na Czantorii, mogę śmiało stwierdzić, że Bieg Rzeźnika to jest niewinny, niedzielny spacer po parku:-). Terenowa przebieżka z kilkoma większymi podejściami – oczywiście dość długa i czasem dość stroma, ale jednak przebieżka. Czyli da się tam BIEC. Na Czantorii było zupełnie inaczej –wszystko tam jest zaplanowane tak, aby zniszczyć zawodnika psychicznie i fizycznie. Przetestować jak twardy na prawdę jesteś. 


Na całej 20km pętli jest może1-2 km terenu, który można by nazwać jako tako płaskim i po którym da się biec. Cała reszta to przeplatanka bardzo stromych podejść i zbiegów, które następują bezpośrednio po sobie i jednocześnie są poprowadzone na bardzo długich odcinkach. Zbiegasz kilometr i wiesz, że czeka cię podejście które zajmie ci nie 10-15 minut, ale 45 minut. A potem zbieg i kolejne. I kolejne. I kolejne.. .A wszystko to poprowadzone po pętli – czyli dodatkowy element testowania psychiki. To nie jest bieg od punktu A do punktu B, gdzie nie masz wyjścia – musisz dobiec do mety, żeby skończyć i zejść z trasy. Nie – tutaj kusząca wizja zejścia z trasy i przerwania cierpienia pojawia się co najmniej dwukrotnie. Za każdym razem kiedy kończysz pętlę i zbiegasz do dolnej stacji kolejki linowej, czyli do punktu startu, wita cię ciepły punkt odżywczy, mili wolontariusze, inni biegacze, którzy już skończyli bieg, twój zaparkowany 100m dalej, przytulny samochód...Wystarczy klepnąć w matę i po bólu. Wyjście na kolejną pętlę, kiedy już wiesz co cię tam czeka, wymaga sięgnięcia do najgłębszych pokładów samodyscypliny i motywacji albo po prostu wyłączenia mózgu:-).

Jeden z nielicznych, w miarę płaskich fragmentów trasy - Fot. Andrzej Szczot

 

 

Jadąc do Ustronia myślałem sobie, że może powalczę o jakieś w miarę przyzwoite miejsce, ale już po pierwszej pętli wiedziałem, że tutaj nie ma mowy o walce o czas czy miejsce. Tutaj chodzi o zmieszczenie się w limicie. Po pierwszych 20 km już było grubo i pomimo, że ukończyłem je w dobrym czasie 3h i 38 minut zdawałem sobie sprawę, że jest po zawodach. Mięśnie nóg w dygocie, oddechowo jak w strefie śmierci na Evereście. Druga pętla zajęła mi 4h i 40 minut. Co więcej pierwszy raz w życiu, całe te 4h spędziłem na walce mentalnej i przekonywaniu siebie, żeby nie zejść z trasy. Na trzecie okrążenie i finałowe podejście wyszedłem o godzinie 8:20, a na mecie zameldowałem się po niewiarygodnym czasie blisko 6 godzin, o godzinie 14:17. Powiedzieć, że to był marsz zombie to nic nie powiedzieć..

Kilka minut po starcie biegu

 

Czy zlekceważyłem ten bieg ? Nie. Raczej nie byłem w 100% świadomy co mnie czeka:-).
Czy będzie powtórka ? Nie sądzę:-).
Czy mi się podobało? Organizacyjnie bieg jest super – fantastyczni ludzie i wszystko dopięte na ostatni guzik. Ale trasa mnie zniszczyła. Pierwszy raz na mecie zamiast euforii i radości z ukończenia czułem bardzo niewiele.

Wnioski: To był świetny test psychiki, który przyda mi się przed kolejnym sezonem. Czantoria zrewidowała również moje niektóre plany na 2018 + otrzymałem bezpośrednią i niezwykle klarowną wskazówkę nad czym muszę popracować tej zimy na treningach;-).

 

Autor: Grzegorz Baran

 

#beskidzka160

#piekloczantorii

#napierajjakbyniebylojutrasquad