Michał Hadam
Biegacz amator
Transgrancanaria MARATON - 44 km

Paluchem w skałę!

Poznań, 03.03.2017

Chwila dekoncentracji i trzeba mnie było zbierać z kamieni. Bruzda na czole, pozdzierana skóra na dłoni i kolanie, bolące żebra, a przede wszystkim najwyraźniej stłuczony paluch… To tylko pierwsza, błyskawicznie przeprowadzona inwentaryzacja strat po upadku na 22. kilometrze górskiego Maratonu Transgrancanaria. Kolejni biegacze zatrzymują się i oferują pomoc. Nawet bez znajomości hiszpańskiego, wiem co mówią. Do najbliższego punktu medycznego 2 km. Spokojnie… dam radę!

Ale od początku. Start w tym biegu zaplanowany został już jesienią. Chciałem się gdzieś ruszyć zimą w cieplejsze strony, a przeloty w tym czasie na Wyspy Kanaryjskie do najdroższych nie należą. Poza tym Transgrancanaria to jeden z najbardziej znanych biegów ultra na świecie, na który nie ma losowania i nie trzeba się spieszyć z zapisami. Jest kilka dystansów do wyboru, ale na nic dłuższego niż maraton o tej porze roku nie mogłem sobie pozwolić. Poza tym w planach było zwiedzanie wyspy Gran Canaria. Dodatkowo dwa tygodnie później w planach inny nie mniej ważny start – Zimowy Ultramaraton Karkonoski. Tak więc od początku byłem zdecydowany – biegnę maraton.

Pobudka w piątek o 5 rano i wyjazd taksówką z hostelu do bazy zawodów w hali Expomeloneras, bo już na 6:30 przewidziany był wyjazd autobusów do El Garanon. Hmm... nikt nie sprawdza wyposażenia obowiązkowego? Kilkadziesiąt minut później autobus pnie się coraz wyżej, coraz bardziej wąskimi drogami, odsłaniając wraz ze wschodem słońca coraz ciekawsze widoki. Jest co oglądać… Krajobrazy, góry na Gran Canarii interesują mnie dużo bardziej niż plaże czy wydmy w Maspalomas. Na zbyt krótko tu przyjechałem, bo chętnie bym trochę potrenował w tej okolicy. Na dole było ciepło, a na górze zacina deszcz, wieje wiatr, więc każdy zawodnik ubiera się w pośpiechu we wszystko, co tylko może go uchronić przed wychłodzeniem w oczekiwaniu na start. Szybko też formuje się kolejka do jedynego czynnego automatu z gorącą kawą, jakoś trzeba przetrwać ten czas.

Z głośników leci „Gran Canaria” Los Gofiones i startujemy. Pierwsze kilometry pod górę w zwartej grupie idą wolno. Nie da się poruszać swoim tempem. Ale gdy tylko zaczynają się zbiegi, zaczyna się zabawa. Trasa jest dosyć trudna technicznie. Zbiegi zdecydowanie przeważają, zwłaszcza że start jest na wysokości ok. 1900 m n.p.m., a meta znajduje się na samym dole – blisko oceanu. Niemniej rzadsze podejścia też dało się odczuć, chociaż widok kijków na początkowych kilometrach trochę dziwił. Jest praktycznie każdy rodzaj nawierzchni, jakiego można byłoby spodziewać się w górach. Co zakręt to coś innego. Lepiej się jednak nie rozglądać, podziwiając obłędne widoki, tylko cały czas patrzeć pod nogi. KONCENTRACJA! 

Chwila dekoncentracji i trzeba mnie było zbierać z kamieni. Bruzda na czole, pozdzierana skóra na dłoni i kolanie, bolące żebra, a przede wszystkim najwyraźniej stłuczony paluch… To tylko pierwsza, błyskawicznie przeprowadzona inwentaryzacja strat po upadku na 22. kilometrze górskiego Maratonu Transgrancanaria. Kolejni biegacze zatrzymują się i oferują pomoc. Nawet bez znajomości hiszpańskiego, wiem co mówią. Do najbliższego punktu medycznego 2 km. Spokojnie… dam radę!

W Ayagaures spędzę trochę czasu na punkcie medycznym… Krew z czoła już nie leci. Widzę, że najgorzej rzecz się ma z paluchem, skoro cały czas kuśtykam. Zbiegać nie mogę, bo palec uderza w but. Może opatrunek trochę pomoże i spróbuję iść dalej. Bieg po upadku się dla mnie skończył, ale limit jest całkiem spory i do mety, bawiąc się w „ministerstwo dziwnych kroków”, jakoś doczłapię. Zostać i czekać na transport na metę? To nie dla mnie! Czasu jest dosyć. Powolutku, człap, człap… Co jakiś czas walę stłuczonym paluchem o kamienie. Końcówka prowadzi wyschniętym korytem rzeki do centrum miasta. Ostatni punkt odżywczy i ostatnie 4 km po asfalcie i chodnikach do mety.

Drugi górski maraton w tym roku ukończony. Szkoda, że nie obyło się bez start własnych. A jutro czas na rentgen palucha, żeber i może szczepienie przeciwko tężcowi. Jak się bawić, to na całego!

No ale nie samym bieganiem człowiek żyje. Szczerze polecam odwiedzić Gran Canarię lub też sąsiednią Teneryfę w styczniu lub lutym, niezależnie od tego, czy w celu wygrzania starych kości na plaży, czy treningu na górskich, nienajłatwiejszych technicznie trasach. Oczywiście udział w ultramaratonie Transgrancanaria również polecam!

Pozostałe relacje