Redakcja KR
Bieg 66- Bieg dookoła Doliny Wisły

Minimalizm w Dobrej Formie, czyli Bieg dookoła Doliny Wiłsy

19.04.2024

Koszulki, opaski, kubki, długopisy, przypinki, reklamówki, worki na buty, magnesy, ulotki, ulotki i jeszcze więcej ulotek. A może by tak rzucić to wszystko wyjechać… w Beskidy? W ostatnich latach w pakietach startowych coraz mniej gadżetów. Jest jednak bieg, który od samego początku, wyłamywał się i stawiał na minimalizm. Bieg dookoła Doliny Wisły.

tekst i zdjęcia: Marcin Rakowski

Co powinno znajdować się w pakiecie na biegu?

Dyskusja o wysokości opłat startowych, pakietach i medalach trwa w najlepsze. Co większe imprezy podnoszą opłaty startowe na pułapy zaporowe dla przeciętnych biegaczy, inni prześcigają się w wypychaniu foliowych toreb drobiazgami i materiałami od sponsorów. W całym tym ambarasie są tacy, którzy kasują spore sumy oferując minimalne pakiety oraz tacy, którzy szarpią dofinansowania z przeróżnych programów i w zamian za śmieszne pieniądze zasypują uczestników mniej lub bardziej potrzebnymi gadżetami. Ale są też tacy, którzy najzwyczajniej w świecie robią swoje. Nie udają, nie obiecują, natomiast zapewniają dokładnie to czego pewna grupa biegaczy oczekuje – rywalizację na świetnej trasie i podstawowe świadczenia, takie jak zabezpieczenie medyczne i posiłek regeneracyjny. Taki właśnie jest Ustroński Bieg 66 Dookoła Doliny Wisły.

Tak się składa, że Bieg 66 wcale nie jest imprezą nową, ani organizowaną przez zupełnych nowicjuszy, którzy na przekór innym chcą tupnąć nogą i powiedzieć buńczuczne „nie”. Ba, sytuacja jest zgoła odwrotna. Za całe zamieszanie odpowiedzialna jest ekipa organizująca inne, bardzo popularne i dobrze znane biegi (Piekło Czantorii, czy Salamandra Ultra Trail). Ale jak widać to nie przeszkadza im w organizacji zawodów o zupełnie innym charakterze. Bo musimy to sobie powiedzieć szczerze, niewiele imprez stawia na tak ascetyczne podejście do biegania. Pakiet startowy? De facto, nie istnieje. Punkty odżywcze? Brak. Poza dwoma kontrolnymi, na których jest tylko woda i cola jeśli mamy na tyle szczęścia by zdążyć zanim się skończy. Oznakowana trasa? Nie tutaj. Losowanie nagród? Nie brnijmy w to dalej… Można się zatem zastanawiać za co płacimy, bo opłata, choć wyjątkowo niska, jednak istnieje. Otóż opłata startowa pokrywa elementy, w moim odczuciu, najbardziej istotne. Zabezpieczenie medyczne oraz posiłek regeneracyjny. Jest też medal dla tych bardziej wymagających. Estetyczny, drewniany, taki jakie lubię.

Nic więc dziwnego, że ten bieg nie przyciąga tłumów. Nie ściągają na niego kolorowo ubrane gromadki niedzielnych biegaczy, nie słychać wrzasków i bijących brawo rzeszy kibiców. Jest cicho i kameralnie. Eter wypełnia szum płynącej rzeki i śpiew ptaków budzących się do życia. O brzasku, organizator przekazuje podstawowe informacje po czym grupa niespełna stu biegaczy rusza asfaltowym podejściem ku Małej Czantorii by następne zaliczyć jej wyższą siostrę i dalej kolejne wierzchołki okalające Dolinę Wisły. I moim zdaniem, w tym właśnie tkwi siła tej imprezy. W absolutnie wspaniałej trasie, która wiedzie na pozór wszystkim znanymi szlakami, a jednak potrafi oczarować.

Najważniejsza jest trasa

Odcinek pomiędzy Małą a Wielką Czantorią, skąpany w gęstych mgłach poranka przywodzi na myśl oniryczne obrazy malowane gdzieś na granicy zmysłów. Po minięciu drugiego ze szczytów, kamieniste zbiegi wybudzają biegaczy z amoku i stawiają do pionu. Luźne kamienie wymuszają zdwojone skupienie. Kolejne podejścia i zbiegi zostają z tyłu, a licznik kilometrów miarowo odlicza każdy kolejny krok. Zostawiając za sobą Wielki Stożek wpadamy jakby do innego świata. Leśne gęstwiny ciasno otulają biegnących tworząc coś na kształt tunelu. Poranne mgły skraplają się na żywo zielonych liściach i skapują niespiesznie wprost nad głowami uczestników, a ostre promienie słońca przebijają się pomiędzy liśćmi. Sen Nocy Letniej wprost z beskidzkich szlaków. Nagle niebo otwiera się i szlak, po raz kolejny, nabiera zupełnie innego charakteru. Czuć przestrzeń i ogrom otaczającego świata. Padają kolejne kilometry, pojawia się punkt kontrolny, i rozpoczyna podejście na najwyższy punkt czyli Baranią Górę. Niektórzy zatrzymują się w schronisku na drugie śniadanie, ciasto, albo coś do picia, inni rozpoczynają podejście na szczyt, z którego rozpościera się majestatyczna panorama Beskidów, a w oddali rysują się potężne sylwetki tatrzańskich szczytów. Zbieg z Baraniej Góry nie należy do najprzyjemniejszych, ale taki jest urok beskidzkich szlaków. Luźne kamienie dodatkowo poruszone przez niedawne ulewy potrafią dać się we znaki. Ta część trasy wiedze otwartymi przestrzeniami i na próżno szukać tu schronienia w cieniu. Gorliwie ziejące żarem słońce na tym etapie może naprawdę sponiewierać. Ci, którzy do tej pory się nie poddali, po chwili mają niekrytą przyjemność wdrapać się podejściem na Przełęcz Salmopolską, podajże najbardziej wymagający odcinek całej trasy. Drugi punkt kontrolny daje możliwość uzupełnienia zapasów wody i nie pozostaje już nic innego, jak wyruszyć na podbój ostatniej trójcy czyli Trzech Kopców, Orłowej, oraz Równicy. Błękit otwartego nieba znów ustępuje zieleni miejscowej flory, dając cień i ukojenie. Ostatnie dwadzieścia kilometrów mija pod znakiem delikatnych zbiegów, lekkich podejść i cudownych widoków. Kwintesencja beskidzkich wycieczek. To tutaj też można spotkać większą ilość turystów, którzy witają biegaczy uśmiechami, gratulują, przybijają piątki i życzą powodzenia. Wbiegnięcie na metę jest już formalnością, ale smakuje wybornie. Uścisk dłoni, gratulacje, i medal wisi na szyi. Garstka uczestników siedzi na brzegu Wisły rozluźniając nogi na zielonej trawie. Zęby wbijają się w kawałek soczystego arbuza, słychać śmiechy i opowieści z trasy. Chcąc nie chcąc uśmiech sam maluje się na twarzy.

Bogaty vs. pakiet podstawowy

Warto się więc zastanowić czy pogoni za bogatymi pakietami i lśniącymi medalami nie warto czasem wybrać biegu, który stawia na coś zupełnie innego. I oczywiście, można się sprzeczać, że cała trasa przebiega popularnymi szlakami i pokazuje miejsca większości dobrze znane. Ale jednak ma ona w sobie to coś co sprawia, że chce się tu biegać. Nikt nie starał się na siłę uczynić jej katorżniczo trudną, dorzucić niebotycznych ilości przewyższeń, czy poprowadzić tak by przeciętny biegacz ronił łzy z każdym kolejnym krokiem. Jednocześnie nie jest też tak, że można pokonać ją spacerkiem. Surowe i ascetyczne podejście w kwestii świadczeń dodaje nieco do poziomu trudności i sprawia, że nawet te znane wszystkim szlaki potrafią być wyzwaniem.

Absolutnie nie neguję zasadności istnienia imprez oferujących uczestnikom mnogość dodatkowych atrakcji czy świadczeń, ale warto wybrać się też na taki bieg, który stoi niejako po drugiej stronie barykady, by przekonać się co tak naprawdę pcha nas w to szaleństwo. Czy jest to namacalna pamiątka z ukończonego biegu, czy jedyne w swoim rodzaju doświadczanie. Natomiast Ustroński Bieg 66 Dookoła Doliny Wisły wydaje mi się wręcz idealną okazją do zweryfikowania swoich pobudek.

tekst Marcin Rakowski

 

Pozostałe relacje