Redakcja KR
Garmin Ultra Race - 24 km

Michał I Ciupiński. Król GUR

Radków, 21.09.2016

Michał Ciupiński to młody zawodnik, biegacz amator, który w ostatnim roku zrobił ogromny postęp pod okiem samego Marcina Świerca. Zwyciężając w I edycji GARMIN ULTRA RACE na średnim dystansie, odniósł największy sukces w dotychczasowej karierze. Specjalnie dla Kingrunnera relacjonuje swoje zmagania z zawodami, które odbyły się w miniony weekend w Górach Stołowych. Wiążemy sznurówki i ruszamy za nim!

Pomysł na zawody GARMIN ULTRA RACE zrodził się, kiedy grupka znajomych powiedziała, że jadą na zawody do Radkowa. Miałem zaplanowany inny start, ale pomyślałem, że miło byłoby spędzić z nimi czas, a przy okazji pojechać pierwszy raz w życiu w Góry Stołowe. I tak postanowiłem wystartować na średnim dystansie 24 km. Przyjechaliśmy w piątek, bo w sobotę część paczki startowała na 53 km. Pogoda do biegania była świetna: ok. 20 stopni, słońce za chmurkami. Wszyscy cało i zdrowo dobiegli do mety. Jednak pod koniec sobotniego biegu zaczęło kropić. Później mżawka przerodziła się w niezły deszcz. Padało do godziny 9 w niedzielę.


Na mój start zapowiadano typowo angielską pogodę. Delikatny deszczyk, mokro i mgłę nad zalewem w Radkowie. Jednym słowem aura do biegania jeszcze lepsza niż w sobotę! Na starcie organizatorzy dodatkowo ostrzegali, że w górach mgła ogranicza widoczność do 10‒15 m. Jeszcze trzy krótkie biegi dla dzieci, rozgrzewka, 10 min przed startem żel i ustawiamy się! Stanąłem w pierwszym rzędzie, bo wiedziałem, że po ok. 2 km jest lekkie zwężenie, na którym w sobotę w biegu na 53 km tworzyły się korki. Organizatorzy sprawdzają czy wszystko jest OK i zaczyna się odlicznanie: 10, 9, 8... 3, 2, 1. START!


Początkowo znad zalewu w Radkowie ruszyliśmy pod górkę. Puściłem kilku zawodników przed siebie, bo było łatwo o kolizję. Po dwóch zakrętach znalazłem się w pierwszej piątce biegaczy. Biegliśmy ramię w ramię wzdłuż wody, po czym skręciliśmy gwałtownie w prawo na pomost przy zalewie. Z przodu było nas już tylko czterech. Kawałek prostej po asfalcie i fru do lasu! Na pierwszym podbiegu biegliśmy równo, nasłuchiwałem kto jak oddycha, kto odpada, kto jest silny. Pod koniec, tuż przed zwężeniem, postanowiłem szarpnąć grupką i zobaczyć, kto pobiegnie za mną. Przez chwilę jeden z zawodników dotrzymywał mi kroku. W pewnym momencie zrobiło się cicho i zdałem sobie sprawę, że na podbiegu zyskałem ok. 40 m przewagi nad drugim zawodnikiem. Im byłem wyżej, tym ciszej się robiło, nie widziałem, ani nie słyszałem za sobą nikogo. Przez chwilę złapała mnie wątpliwość, że może to słaby pomysł rzucać się w samotną ucieczkę, ale czułem się naprawdę dobrze, więc postanowiłem wypracować tak dużą przewagę, jak tylko potrafię. I postarać się ją obronić.


Na szlaku pozytywnie mnie zaskoczyło to, że większość podbiegów miała łagodne nachylenie. Można było spokojnie biec. Oczywiście nie brakowało też stromizn, ale bez przesady. Wbiegłem na pierwsze wniesienie i od razu pognałem szeroką prostą w dół do pierwszego punktu kontrolno-odżywczego na 7. kilometrze. Z wynikiem poniżej 40 min byłem pierwszy. Nawet nie wiem, co można było wypić i zjeść na punkcie, powiedziałem tylko „cześć” i poleciałem dalej na najwyższe wzniesienie na trasie – Skalniak. Podczas wbiegania na zmianę poczułem kryzys. Wynikał on, po pierwsze, z tego, że o mało co nie zwróciłem całego żelu, a po drugie, usłyszałem za sobą wiwatujących wolontariuszy, co oznaczało, że zawodnicy są tuż, tuż za mną. Chwilę zwątpienia przezwyciężyłem jednak myślami, że jestem naprawdę dobrze przygotowany. Zacisnąłem zęby i napierałem dalej. Wbiegłem na Skalniak, co raz z niepokojem oglądając się, czy nikogo nie było. Uff, na szczęście nie! Biegłem przez chwilę po płaskim szczycie, mając nadzieję, że nie zabłądzę. A miejscami widoczność była naprawdę słaba. I w tym miejscu należy pochwalić perfekcyjne oznakowanie trasy. Tabliczki ze strzałkami oraz szarfy były bardzo gęsto i bardzo dokładnie rozmieszczone.


Wiedziałem, że teraz czeka mnie to, co tygrysy lubią najbardziej. Zbiegi! W niektórych miejscach pogoda sprawiła, że było naprawdę hardkorowo. Zbiegałem z taką prędkością, że myślałem, że szybciej się nie da. Na szczęście myliłem się. Ale o tym za chwilę. Znalazłem się na dole. Drugi punkt kontrolny. Tak samo jak na pierwszym, tylko przemknąłem i poleciałem na ostatni podbieg pod Pasterkę. Za mną wciąż nikogo ani nie widać, ani nie słychać. Ale umysł zaczyna płatać figle. Nagle uwierzyłem, że rzeczywiście mogę wygrać. Na szczęście w porę się opanowałem. Nauczony przez mamę, że należy się cieszyć się z tego, co ma się już w ręku, a nie z tego, co może się zdarzyć, przeplatałem podbieganie z szybkim podchodzeniem. Żeby tylko jak najszybciej znaleźć się na wierzchołku. Zdobyłem szczyt! Został już tylko zbieg i prosta droga do Radkowa. I tu oniemiałem, kiedy spojrzałem na zegarek. Na ostatnim zbiegu leciałem tempem 3 min/km! Na trudnym szlaku zaufałem moim x-talonkom i puściłem się w dół. Wybiegłem na asfalt, gdzie czekali na mnie, oczekujący na pierwszego zawodnika piloci. Ależ to było miłe uczucie, że byłem nim właśnie ja!


Ale żeby nie było za wesoło, do mety zostało jeszcze 3,5 km po asfalcie. W miarę po płaskim, ale to wciąż były góry. Z jednej strony, powoli pojawiała się euforia, ale z drugiej ostatni kawałek bardzo się dłużył. Biegłem poniżej 3:50 min/km, co wydawało się być dosyć bezpiecznym tempem. Ale nigdy nic nie wiadomo! Cały czas eskortowali mnie piloci. Miło było pogadać z jednym z nich na ostatnim (ledwie zauważalnym, ale jednak) podbiegu. Jeden zakręt, drugi, mała przecinka przez las, ostatnie spojrzenie przez ramię, czy na pewno nikt mi nie zagrozi i – ku mojej wielkiej euforii – ukazał się zalew w Radkowie. Ostatnia prosta i upragniona meta! Bannery Garmina, spiker krzyczący, że zbliża się pierwszy zawodnik na dystansie 24 km. W chwili zrywania wstęgi czułem się niesamowicie. Cały pot wylany na treningach i podczas zawodów spowodował przypływ endorfin, a emocje były tak duże, że aż na moich policzkach pojawiły się łzy. Poczekałem na mecie na następnych zawodników, żeby przybić z nimi piątki i pogratulować wyników. Ostatecznie mój czas to 2 h 4 min 18 s – o wiele lepszy, niż przewidywałem przed startem. Fantastyczne jest wygrać zawody!

***

OCEŃ GARMIN ULTRA RACE 24 KM

Ktoś z Was brał udział w Garmin Ultra Race 24 km? Może chcecie ocenić ten bieg, wskazać organizatorom, co Wam się najbardziej podobało, a co wymaga poprawek? Sprawdź jak GARMIN ULTRA RACE ocenił Michał i dodaj swoją ocenę!

Pozostałe relacje