Aga Tatarek-Konik
Biegacz amator
Bieg Marduły - Zakopiański weekend biegowy z Sokołem

Marduła, czyli Skyrunning w najpiękniejszej postaci

Zakopane, 05.07.2022

Z czym będzie mi się kojarzyć moja pierwsza Mardułka? Z diabelnie wyśrubowanymi limitami na punktach i na mecie. Ze wspinaczką na Karb. Z walką z lękiem otwartej przestrzeni. Z bólem istnienia, ale i z najpiękniejszymi tatrzańskimi widokami. 

Zdjęcia: Michał Loska i Idea Photography

Na Bieg Marduły wybierałam się bez żadnych założeń. Pierwszy raz Tatry na biegowo, choć nawet turystycznie nie wybrałam się nigdy na Karb czy Świnicę. Celem było ukończyć w limicie, ale przede wszystkim bezpiecznie- bez wypadku i upadków. Zobaczyć, jaki fajny jest ten cały '' Skyrunning". No. I jest fajny ;) 

Start:

Pierwotnie o godzinie 7. Ale pogoda w Tatrach jest nieprzewidywalna. Zapowiadało się burzowo, więc rozsądnie było przesunąć start o godzinę wcześniej. W grę wchodziło też skrócenie trasy lub... przerwanie zawodów i ściągnięcie zawodników jak najszybciej w dół. Oj... nie tak to sobie wyobrażałam, ale góry uczą pokory. A tej w nas wciąż za mało, jeśli chodzi o naturę. A z samego wcześniejszego startu byłam zadowolona, bo oznaczało to mniej turystów na szlakach. A więc chwilę przed 6 start "honorowy", potem start ostry. Poszli...

zdjęcie: Michał Loska

Trasa:

Początek asfaltowy. Lubię takie "rozbiegówki". Idealna rozgrzewka. Byle nie zacząć za szybko. Po dobiegnięciu do Kuźnic rozpoczyna się "bieg górski". Na bogato. Podejście na Nosal. Jest mokro i ślisko. W duchu dziękuję sobie, że nie wymyśliłam żeby biec z kijami. Okazuje się, że tutaj ręce przydają się do czegoś innego. Ze szczytu Nosala przełęczą znów do Kuźnic i już żółtym szlakiem biegniemy do Przełęczy Między Kopami. Jest dobrze. Zaczynam ogarniać, jak się robi te podbiegi w Tatrach i hopsając niczym rasowa kozica, wyprzedzam kilku panów, którzy już przeszli do marszu. Mimo mgły i mżawki jest dość duszno. Szkoda, że nie widać nic wokół. Z turystycznych wspomnień wiem, że tu jest pięknie, przy stosunkowo niewielkiej wysokości( ok 1425m). Dobiegamy na Murowaniec, punkt odżywczy. Przewidziany tutaj limit czasu to 2h. Patrzę na zegarek- minęła 1h25min. Przy dość żwawym tempie! A gdzie tam na Kasprowy Wierch w 3h30min??? O przyspieszeniu nie ma mowy, bo po przyjemnym obiegnięciu Czarnego Stawu Gąsienicowego, rozpoczyna się stromy i niebezpieczny podbieg? ( oh nic z tych rzeczy!

Zdjęcie: Michał Loska

Podejście lub wspinaczka są lepszymi określeniami) na Przełęcz Karb. Kolejny raz cieszę się, że jestem bez kijów, gdy panom przede mną zaczynają się one wciskać w szczeliny między skałami. I tutaj cieszę się że jest mgła i że nic nie widać. Tak! Bo tu już mógłby wyjść na zewnątrz mój paskudny lęk przed otwartą przestrzenią. A tak mogę się skupić na pokonywaniu kolejnych przewyższeń. Krok za krokiem, krok za krokiem, byle się nie zatrzymać. Po zbiegnięciu na Czerwone Stawki, zaliczając kolejny egzamin z utrzymania równowagi na śliskich kamieniach, kolejna wspinaczka na Przełęcz  Świnicką. Idziemy trawersem, a naszym oczom zaczynają się ukazywać widoki, które zapierają dech w piersiach. Wolę myśleć, że to przez to niż przez fakt, że organizm nie jest przyzwyczajony do wysiłku na wysokości 2 tys metrów. Chmury postanowiły trochę odpuścić, ale mimo to wolałam nie rozglądać się na lewo i prawo, tylko na maxa skupić się na tym, co mam pod nogami. W końcu dotarliśmy na Kasprowy Wierch. Czas nie najgorszy, znów udało się coś urwać z limitu. Ale... ale teraz trzeba z tego Kasprowego zbiec!

zdjęcie: Idea Photography

Tu już nie byłam odważną kozicą, tylko raczej ociężałym leniwcem. A tak serio, pod stopą mokro, nogi uciekały na wszystkie strony. Głowa nie pozwoliła "puścić się" nogom. Dodatkowo zaczęło padać coraz mocniej. Po wytraceniu wysokości znów Kuźnice. Strasznie tam osłabłam, skończyła mi się woda, a do mety wciąż było tak daleko. Na pałę podbiegałam na Kalatówki, potem na Ścieżkę nad Reglami. Teoretycznie łatwy odcinek przez mocny deszcz zmienił się w breję, która bardziej przypominała np Bieszczady. Ostatnie czego chciałam, to wywalić się na 5km przed metą, a okazało się, że i miejsce wśród kobiet mam całkiem przyzwoite- choć na zbiegu z Kasprowego minęły mnie dwie dziewczyny ;( Strasznie ciągnął się ten odcinek, leciałam już na ostatnich oparach energii. Miałam wrażenie, że minęła wieczność, zanim znalazłam się na odcinku asfaltowym i ostatniej prostej do mety...

Zdjęcie: Michał Loska

Meta: 

Medal, muzyka, oshee i wege-makaron. O jakie to było dobre. Wszystko co ciepłe, było na tą chwilę dobre. W Zakopanem padało już całkiem mocno, więc szybko do auta, żeby się przebrać. 32km i ponad 2000 metrów przewyższeń. 4h20min( limit 6h). Dużo? Mało? Nie wiem, ale wiem ile wysiłku włożyłam ja i wszyscy, którzy skończyli ten piękny i trudny bieg.

Ostatni raz Bieg Marduły na pełnej trasie został zorganizowany w 2018 roku, cieszę się więc, że na debiut w Tatrach miałam możliwość zrobić trasę z Karbem i Świnicą. Podobało się tak bardzo, że już nie mogę się doczekać kolejnych biegów w Tatrach<3

Pozostałe relacje