-To co Chódy, rewanżyk ? powiedziała Śnieżka zerkając na mnie figlarnie
-Pewnie, odparłem.
-Tym razem to ja pokażę Ci moje poczucie humoru.
-Zobaczymy zaśmiała się Królowa .
I tak oto w chłodny lutowy poranek po raz szósty stanąłem na starcie niesamowitej biegowej imprezy : Zimowego Ultramaratonu Karkonoskiego .
Tym razem miałem do pokonania 48 kilometrów i ponad 2000 mętów przewyższenia.
Trasa na przestrzeni lat ewaluuje, pogoda niezmiennie taka sama .
Znaczy się idź Pan w …. No sami wiecie gdzie .
Na całe szczęście nie byłem sam. Wokół mnie kłębił się tłum takich samych wariatów jak ja.
Każdy z nas nerwowo przebierał nogami wyczekując na start.
Pogoda bajkowa, delikatny mróz i padający wielkimi płatami śnieg.
No nic tylko otworzyć dobre wino i wyciągnąć się przed kominkiem.
Sekundy do startu a ja odpływam, pokrzykiwania zawodników dochodzą do mnie jakby z oddali.
Pełna koncentracja.
Ruszamy. Zaczynam bardzo spokojnie, za spokojnie.
Ścieżka po której biegniemy jest wąska, wyprzedzać : można ale kosztuje to wiele energii, której może zabraknąć na późniejszym etapie.
No więc nieśpiesznie pokonuję kolejne kilometry.
Mijam Halę Szrenicką, gdzieś w oddali majaczy owiane mgłą Schronisko na Szrenicy.
Oddech miarowy, jest naprawdę dobrze.
Widoki takie, że aż się chce żyć . Jest tak biało, że oczy me dostają kręćka. Gdzie jest góra a gdzie dół słyszę w głowie.
Wieje mocno ale w plecy, znaczy się nie jest źle. Znaczy się: mogło być gorzej .
Dobiegam do Śnieżnych Kotłów a tam Michał z rozstawionym barkiem .
Strzelam szybką lufę malinówki, przybijam piątkę z Miśkiem i pędzę dalej.
Kolejne kilometry i docieram do Odrodzenia, nie wchodzę do schronu, ruszam dalej.
Po 3 godzinach i 28 minutach melduję się w Domu Śląskim.
Zerkam nieśmiało na Śnieżkę widzę unoszący się nad nią pióropusz śniegu.
Normalnie Królowa śmieje mi się prosto w twarz .
Już wiem co to może oznaczać, wieje, mocno wieje.
Szybko wchodzę do schroniska. Musze wrzucić w siebie trochę kalorii.
Zupa pomidorowa, herbata. Robi mi się błogo. Ale, jak mam powalczyć nie mogę tutaj zamarudzić.
Zmieniam rękawice na cieplejsze, wkładam do środka ocieplacze chemiczne, zakładam raczki i rura do góry.
Podejście pod Śnieżkę z Domu Śląskiego to nie jest długi fragment. Ale : kiedy porywy wiatru sięgają 80 km na godzinę, sypie śnieg i jest chłodno ( temperatura odczuwalna oscylowała w okolicy -20 stopnie ), daje ten fragment popalić .
Jest, osiągam szczyt, jeszcze uściski z Tatą Tomka i puszczam się w dół. Byle jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznej zalesionej strefie.
Docieram do przełęczy Okraj. Szybki przepak. Zdejmuję raczki wymieniam rękawice na cieńsze i wyruszam na ostatni odcinek ZUK-a.
Za sobą mam 32 kilometry. Czuję się naprawdę dobrze.
Pokonuję dłuższy odcinek biegnący w dół ze spora rezerwą.
Już czuję metę. Cieszę się , że tak rozłożyłem siły. W poprzednich edycjach : końcówka na oparach.
Dzisiaj ostatnie fragment a tutaj jeszcze nie zapaliła się rezerwa.
Dobiegam do ostatniego podbiegu przybijam piątkę z Majkelem i trochę zaczyna mi być smutno, że to już koniec.
Jeszcze tylko zbieg z Kolorowej. Słyszę, że ktoś mnie goni, odwracam się, żeby zobaczyć jaka dzieli nas odległość i wpadam w poślizg.
Moje chude dupsko zaczyna zjeżdżać po zaśnieżonym stoku.
Szybko i skutecznie, sam bym tego nie wymyślił.
Zatrzymuję się na końcu stoku i ruszam na deptak.
Ostatnie metry, pędzę jak by jutra miało nie być. Wpadam na metę.
Jest zrobiłem to, zrobiłem to po raz szósty.
Na mecie Kasia- nowo upieczony Wolontariusz zawiesza mi medal .
Czego chcieć więcej.
Po raz kolejny przeżyłem tutaj wielką przygodę. Po raz kolejny Karkonosze pokazały mi swoje poczucie humoru.
Było ciężko, było śnieżnie, wiało, bolało i oto chodzi.
Mam nadzieję, że za rok będzie mi dane pobiec w tej najwspanialszej biegowej imprezie w jakiej dane mi było brać udział.
zdjęcia : Andrzej Olszanowski, Karolina krawczyk, Piotr Oleszak oraz własne