Redakcja KR

Krawężniki na Roztoczu

02.06.2022

Wyjazd na Ultra Roztocze krążył gdzieś w mojej głowie już od dłuższego czasu. Zachęcony przez przyjaciół możliwością zdobycia pasa finishera, który na mecie najdłuższego dystansu 120 km otrzymują zawodnicy kończący bieg w limicie czasu. Zatem zapisałem się i było warto! Ale po kolei…

relacja Mateusza Poprawskiego

Jan Haręza, Wiktor Bubniak, Modra, Magdalena Sedlak

 

 

 

Ultra Roztocze - odkładany w czasie plan

Józefów, Susiec, Krasnobród i Zwierzyniec – czy mówią Wam coś te miejscowości? To Roztocze, malownicze doliny rzek, żywiczny zapach lasów a przede wszystkim cisza i spokój, których w obecnych czasach tak bardzo nam brakuje.

Start biegu zaplanowano na sobotę, jednak z racji tego, że czekała nas (piszę nas, bo moi przyjaciele również postanowili zdobyć pas) ponad 600 km trasa, wyjechaliśmy już w czwartek. Cały piątek poświeciliśmy na zwiedzanie okolicznych miejscowości – odwiedziliśmy m.in. pomnik kultowego chrząszcza w Szczebrzeszynie oraz piękny rynek w Zamościu. Skupmy się jednak na samym biegu.

Sobota. Godzina 4:00. Rynek w Józefowie. Jest bardzo kameralnie, zaczyna świtać. Na starcie cała 60 biegaczy. Odliczamy 3…2…1…i lecimy. Trasa do pierwszego punktu ma 33 km i wiedzie od Józefowa do Suśca. To chyba najpiękniejszy i najbardziej malowniczy odcinek całej 123 km trasy. Z przekonaniem, że przede mną co najmniej kilku zawodników, docieram do Suśca w towarzystwie dwóch kolegów. Na punkcie informacja od wolontariuszy, że zawodnik, który biegnie przed nami wybiegł z punktu jakieś 10 minut temu. Zaraz, zaraz – zawodnik? Nie zawodnicy? Czy to znaczy, że biegnę w czołówce? Wtedy się nad tym nie zastanawiałem. Szybkie uzupełnienie płynów w softflaskach i w drogę.

Kolejnym etapem do pokonania był odcinek 28 km od Suśca do Krasnobrodu, gdzie znajdował się punkt wraz z przepakiem. Wybiegając z Suśca przez kilka kilometrów biegłem z kolegą, którego w pewnym momencie zgubiłem. Na około 40 – 42 km na moim horyzoncie ukazała się sylwetka biegacza. Biegnąc swoim tempem chwilę później mijam go i z ciekawości sprawdzam w telefonie wyniki z pierwszego punktu. Jestem w szoku, bo okazuje się, że w Suścu byłem drugi. Dociera do mnie, że właśnie biegnę na pierwszym miejscu! To dla mnie nowe doświadczenie. Dziwne uczucie. Ale ogarnąłem się, włączyłem chłodną głowę, bo jakby nie patrzeć do mety jeszcze ponad 80 km i wszystko się może zdarzyć. Do Krasnobrodu docieram po niecałych 6 godzinach z przewagą 15 minut nad drugim zawodnikiem. Biorąc pod uwagę, że to dopiero połowa trasy, to bardzo niewiele. W Krasnobrodzie czeka przepak. Na stojąco wcisnąłem w siebie dwa pierogi, zmieniłem koszulkę, dopakowałem żele, uzupełniłem płyny i w drogę.

Być jak Tommy Lee Jones w ściganym, czyli pierwszy raz prowadzę wyścig

Z Krasnobrodu do kolejnego punktu w Zwierzyńcu było ok. 27 km. Tutaj już trasa zdecydowanie straciła na swojej malowniczości. Ten odcinek przebiegłem bez większej historii, zaliczając po drodze dwie niegroźne gleby. Pozbierałem się szybciej niż się wyłożyłem. Szybki przegląd możliwych uszkodzeń i kierunek Zwierzyniec. Z tego punktu niewiele pamiętam. Czułem się jednak bardzo dobrze, stan nóg był adekwatny do przebiegniętego dystansu. Okazało się później, że miałem tutaj zapas 25 minut nad drugim zawodnikiem, co napawało mnie optymizmem na ostatni etap biegu.

Ze Zwierzyńca ruszyłem do ostatniego już punktu na 113 km – Górecka Kościelnego. Dopiero tutaj udało mi się wypić ciepłą zupę. Niestety na punkt w Krasnobrodzie, gdzie wiedziałem, że powinien czekać ciepły posiłek – nie zdążył dojechać. Czyżbym biegł tak szybko? Nie sądzę. Przed punktem
w Górecku Kościelnym kilka krótkich, ale intensywnych podejść, m.in. pod Bukową Górę. Do 113 km docieram zadowolony, można powiedzieć, że z zapasem sił. Niestety innego zdania były moje „czwórki”.

Do mety zostało już tylko 10 km – choć w tym przypadku lepiej byłoby napisać, że aż 10. W zasadzie byłem już tylko w stanie szybko maszerować, od czasu do czasu podbiegając po 100 może 200 metrów. Na ostatnim punkcie z mojej prawie półgodzinnej przewagi zostało tylko 15 minut. Będąc świadomy tego, że nie jestem w stanie biec, wiedziałem także, że zwycięstwo w tym biegu będzie bardzo trudne. Nie myliłem się. Na 6 km przed metą dogonił mnie drugi zawodnik - Karol. Porozmawialiśmy chwilę, pogratulowałem mu zwycięstwa i szedłem do mety od czasu do czasu podbiegając. Wiedziałem, że przewaga nad kolejnym zawodnikiem uzyskana podczas całego biegu pozwoli mi bez problemu dotrzeć do mety na drugim miejscu. Na 2 km przed metą organizator biegu – Sławek puścił nas jeszcze raz przez kamieniołom – ten sam, który mijaliśmy na starcie. Sławek – mam nadzieję, że będziesz się za to smażył – sam wiesz gdzie :)

Na metę „wbiegłem”, choć z biegiem nie miało to za wiele wspólnego. Finalnie dotarłem do Józefowa po nieco ponad 14 godzinach zajmując drugie miejsce. Mimo wszystko byłem w szoku! Przed biegiem nigdy bym nie wpadł na to, by w ogóle pomyśleć o takim wyniku. Do tej pory, to najdłuższy bieg w jakim miałem przyjemność uczestniczyć. Byłem bardzo zadowolony, dumny z siebie – co niezwykle rzadko mi się zdarza. Czy wrócę na Ultraroztocze? Z pewnością. Mam przecież rachunki do wyrównania.

A moje „czwórki” umarły na dwa najbliższe dni. Strasznie wysokie macie te krawężniki na Roztoczu.

Coś o mnie? Księgowy biegający ultra. Pochodzi z Bojanowa - z południowej Wielkopolski - i tutaj też mieszka. Biega i trenuje po płaskim. Uwielbia góry.

Pozostałe relacje