Michał Nowak
Biegacz amator
Drewhome Beskidzki Topór - Toporna Setka

"Kiedy, jak nie teraz?" - czyli jak kac zaciągnął mnie pod Topór

Czechowice - Dziedzice, 30.05.2022

Pobudka po zakrapianej imprezie to nic przyjemnego... A takie zdarzają się dość często, gdy żyje się życiem rockmana. Można dostać kręćka, gdy do tego jest się biegaczem, który namiętnym uczuciem pała i do asfaltowych dróg, ale i do górskich przepraw. Ta pobudka była jednak inna... Obudziłem się z szumem w głowie po hucznym świętowaniu biegu, który odbył się dzień wcześniej. Dziś nie pamiętam nawet jakie to były zawody, pamiętam jednak tę myśl - "Zapisuję się na setke ! Kiedy, jak nie teraz?". Oj głupie pomysły ma czasem człowiek... 

Jakże świetnym planem wydawał się udział w Beskidzkim Toporze jeszcze pół roku przed startem. Mam czas, ogarnę dietę, ogarnę nogi, ogarnę sprzęt, kupię nowy zegarek... Aż nagle przyszedł maj i nie pachniała żadna kępa, ale zaczęło zalatywać cykorem. To nie miało być moje pierwsze ultra, ani nawet pierwsza setka, ale zdecydowanie miały to być najbardziej "poważne" zawody w jakich brałem udział. Ja oczywiście z obklejonymi kolanami, starym, chińskim zegarkiem i (jak okazało się 2 godziny do startu) pękniętym bukłakiem. Raz kozie śmierć!

START

Rano jeszcze w pracy, wróciłem do domu i w nerwach rozpocząłem proces pakowania. Żona tolerowała wybuchy i nerwy dzielnie zaciskając zęby. "Kur***, gdzie są te plastry !" wyrywało się co jakiś czas. Bułka z bananem zjedzona, różaniec założony na rękę (jak trwoga to do Boga, jak to mówią), otapowane kolana i byłem gotowy. Ubrałem plecak i... mokre plecy. Bukłak miał wyciek - szybka reperacja, całość zawinięta w reklamówkę, kilka łacińskich zaklęć i wyruszyliśmy do Andrychowa. Na starcie dziwny widok nas zastał. Biegacze szykujący się do ultra trudnego biegu oraz... balująca, driftująca samochodami młodzież bawiąca się przy głośnej muzyce. Chyba się dwa eventy na siebie nałożyły i to skrajnie różne. Na starcie spotkałem swojego kolegę Michała, wymieniliśmy kilka zdań, strzeliliśmy kilka fotek i ustawiliśmy się na linii. Mętlik w głowie, strach, ekscytacja, adrenalina... START. I nic - spokój. Tylko spokój, relaks wręcz. Podbiegałem jak niesiony na chmurce. Znikły bóle, znikły troski, ktoś wytargał mnie z mojego ciała, posadził na kanapie z piwkiem i powiedział "Patrz teraz jak ten głupek biegnie, wrócisz do ciała za kilkanaście godzin". Wspaniałe uczucie, które towarzyszyło mi praktycznie do końca biegu.

Z żoną na starcie.

CIEMNO JUŻ, ZGASŁY WSZYSTKIE ŚWIATŁA...

Noc to akurat pora, którą uwielbiam w bieganiu w górach. Cisza, spokój, klimat. Biegłem niesiony radością i adrenaliną, co jakiś czas zamieniłem kilka słów z towarzyszami doli i niedoli. Było tak dobrze, że musiałem pilnować się, aby nie popełnić swojego klasycznego błędu – „spalenia się” zbyt szybkim startem. Gdy zaczynało świtać pojawiły się pierwsze problemy z żołądkiem. Nie było to zbyt dokuczliwe, ale lekkie kłucie w brzuchu towarzyszyło mi przez większość pochłanianych później kilometrów. Dwa lata temu ważyłem jeszcze 120 kg i biegając szybko zszedłem do 72-73 kg. Krótko mówiąc potrzebuje teraz bardzo dużo „paliwa” do biegania, więc jem i jem. Na Toporze niestety musiałem balansować między jedzeniem, a osłabieniem. Nie jadłem – byłem słaby, jadłem – za chwilę musiałem lecieć w krzaki… Ale jakoś to szło w tej gastrycznej karuzeli.

Szamanko na punkcie !

NOWAK TEAM!

Duży wpływ na moją sportową ścieżkę mieli moi rodzice – biegacze. Wiedzieli jak ważne było to dla mnie wydarzenie więc noc spędzili w schronisku na Leskowcu i od samego rana pojawiali się w różnych miejscach na trasie, aby mi kibicować, zapytać jak się czuje, podbiec ze mną, pośmiać się i doradzić. Wspierali nie tylko mnie, ale i innych biegaczy. Nieoceniona była ich obecność na trasie.

Z mamusią w biegu !

„JESTEŚ PIERWSZY W KATEGORII”

Przed punktem na 65 kilometrze (na który wbiegało się w asyście policji – super uczucie !) myślałem tylko o tym, żeby chwilkę przystanąć i zjeść coś co nie jest słodkie, żeby przełamać ten okropny smak w ustach. Wbiegłem na punkt i usłyszałem od dziewczyny spisującej zawodników – „Jesteś pierwszy w kategorii”. Po tych słowach wziąłem tylko papier toaletowy do plecaka, ogórek kiszony do ryjka i rura ! Świetnie biegło się kolejne 10 kilometrów, ale niestety sprawiło to, że końcówka była bardzo ciężka. Ostatnie kilometry to było „dreptanko”, aby przetrwać. Słońce dawało popalić, więc komin, który miałem na głowie zamoczyłem w źródełku – dało mi to bardzo potrzebne orzeźwienie. Jakieś 15 kilometrów przed końcem wyprzedził mnie inny dwudziestolatek, więc ostatecznie skończyłem jako drugi w kategorii M20. Mimo to byłem z siebie bardzo zadowolony.

Podium ! Fotkę strzelił mój znajomy - Tomek Wysocki ! Jego żona Agnieszka ciorała dystans 73 km !

Szesnaście i pół godziny radości, smutku, walki, śmiechu, rozmów i kryzysów. Na mecie mnóstwo znajomych i dumna żona. Pierwsze słowa po dobiegnięciu ? „Tyskie lać !” Fajnie było, wrócę na Topór na pewno !


Nie ma to jak browarek po biegu !

Fotki autorstwa moich rodziców, Tomka Wysockiego, oraz NEVA OUTDOOR.

Pozostałe relacje