Redakcja KR
ZAMIEĆ 24h na Skrzyczne

Czym jest Zamieć i Jäg to siem je? Relacja z Zamieci 2022!

Skrzyczne, 02.02.2022

Zamieć 24H to kultowe mistyczno – masochistyczne wydarzenie organizowane co roku dla grupy ultrasów koneserów. Z całej Polski zjeżdżają tam wszelkiej maści zwyrodniali entuzjaści zakwasów, odcisków, odmrożeń, stłuczeń, skręceń czy kalafiorów na stopach oraz halucynacji. W 2022 roku była to już VIII edycja.

Dramat w dwunastu aktach na dwóch aktorów Pery & Uphill, nie licząc psa i supportu.

Zdjęcia: Michał Buczyński Fotografia, Ultra Zajonc, Paweł Pery Perykasza

Po co to komu?

Owe osobniki spotykają się nieopodal podnóża Skrzycznego by wspólnie przez dobę biegać niczym chomiki po pętli 13,5 km i ok 850 m pionu. Góra dół, góra dół w kółko. No ale po co? Po co to komu?

zdęcie: Ultra Zajonc

Kiedyś Daniel Gajos nazwał Zamieć „Kuźnią Bogów”, I coś w tym jest. Na Zamieć jedzie się czegoś o sobie dowiedzieć to jest w równym stopniu test charakteru, siły woli jak i wytrzymałości fizycznej oraz odporności na ból. Ten bieg daje sposobność spojrzeć głęboko i szczerze w swoją duszę i zobaczyć co się tam kryje, można znaleźć mrok i zwątpienie, można znaleźć też światło, siłę i nadzieję. Chcesz się przekonać z jakiej gliny jesteś ulepiony, jedź na Zamieć. Jeśli po prostu lubisz doprowadzić się na skraj wyczerpania i spuścić solidny wpierdziel swojemu organizmowi, to ten bieg jest jak najbardziej dla Ciebie.

Przygoda

Ale po pierwsze i najważniejsze to jest wielka przygoda, której towarzyszy mnóstwo emocji. To jest bieg z kategorii, nigdy nie wiadomo co się wydarzy, od początku do samego końca. Jeśli ktoś myśli, że jest nudno, bo się biega po tej samej trasie w kółko to nic bardziej mylnego.

To była moja czwarta Zamieć i każda edycja była zupełnie inna. Co więcej, piękno tych zawodów polega na tym, że każda kolejna pętle jest inna, tak też było w tym roku.

Jäg do tego doszło, czyli historia od 27 godzin przed startem..

zdjęcie: Ultra Zajonc

Uphill: Nie wiem czym była Zamieć, dopóki Pery nie zaczął o tym gadać. Gadał o tym codziennie od października. Słyszałem o bieganiu w Szczyrku po pętli i jeszcze na zmiany, ale że mi takie coś nie odpowiada to się tym nie interesowałem. Jak Pery zapytał w listopadzie czy pobiegnę z nim Zamieć - odmówiłem. Nie startuję już w biegach zimowych. Odmówiłem w grudniu, odmówiłem jeszcze w styczniu. 

Pawełkowi nie odmówił mój brat, więc chcąc nie chcąc wiedziałem co się dzieje w trakcie przygotowań do biegu. Miałem być supportem na nocnych zmianach tego zespołu. 27 godzin przed startem, czyli w piątek o 9 napisał do mnie brat, że się pochorował i nie da rady wystartować. Minutę później dzwoni Pawełek i pyta:Aphillkuuu, pobiegniesz ze mną Zamieć?”

zdjęcie: Michał Buczyński Fotografia

Pętla 1. Pery. Godzina 12:00

Pif Paf w samo południe, czyli: Ja wiedziałem, że tak będzie.

Wiedziałem, że nie powinienem startować jako pierwszy, bo mnie poniesie fantazja ułańska.

Na liniowym biegu zazwyczaj nie popełniam takich błędów, ale po prostu nie mogłem się oprzeć atmosferze. To było za silne, poczułem typowo pościgowe flow i poleciałem zbyt szybko, zbyt agresywnie, kompletnie niedorzecznie i nieracjonalnie mając w perspektywie kolejne 24h.

A jednak zrobiłem to, dobiegłem na metę z 2-im najszybszym czasem na okrążeniu 1:36:18, 17 sek za liderem. Na trasie, pomimo częściowego przetarcia przez Zawieruchę było sporo śniegu, miejscami po kolano, miejscami wpadałem po udo idealne warunki by się zarżnąć biegnąc szybko.

Pętla 2. Uphill. Godzina 13:36

Ruszam spokojnie, bo nie wiem jak rozgryźć ten bieg. Przed startem nie czułem jeszcze rywalizacji i emocji startowych, ale po zmianie z Perym i piku z chipa odzywa się adrenalinka.. Nie znam trasy ale podoba mi się perspektywa długiego podejścia na rozgrzewkę. Mam całą pętlę do zrobienia jeszcze za dnia, traktuję ją testowo co do czasu kolejnych pętli i rozpoznania terenu. Przez całą rundę na zegarku tylko track. Nie patrzę na tętno i czas. Tempo reguluję do oddychania nosem. Pogoda jeszcze sprzyjająca, śnieg na trasie ubity przez biegaczy z Zadymy i Zawieruchy. Na szlakach jeszcze spacerują turyści, którzy niechętnie przepuszczają na wąskich wydeptanych śladach. Zapamiętuję punkty charakterystyczne, zakosy, zmiany terenu i wyjścia na otwarte tereny, odcinki potencjalnie niebezpieczne w nocy. Skrzyczne po raz pierwszy po godzinie i 6 minutach. Warunki na zbieg mam pewne. Dwie dzidy w dół bez poślizgów, dobieg do mety spokojny i piątka z Pawełkiem. Od razu przyszła myśl: fajna pętla, oby jeszcze takich 5. W nagrodę dwa kubki zupy z dyni i do spania.

zdjęcie: Ultra Zajonc

Pętla 3. Pery. Godzina 15:22

Już poszedłem po rozum do głowy. Na zimno bez niespodzianek, spokojny podbieg i dzida w dół, tak jak lubię. Trochę przerażał mnie początek zbiegu ten pierwszy kilometr od schroniska był mega ciężki, starałem się sadzić siedmiomilowe kroki, nie wiedząc jak głęboko wpadnę w śnieg i czy nie zrobię sobie ziazia w kolano. Jeszcze ciemność nie zapadła ale przez porywiste podmuchy wiatru ze śniegiem widoczność  spadła na kilka metrów.

Pętla 4. Uphill. Godzina 17:10

Już mi się nie chce. Po takim spaniu, niespaniu jeszcze 5 pętli to zły pomysł. Może coś skrócimy zabawę i nie będziemy się napalać na te 12 okrążeń. Stawka jeszcze się ustawia, przewaga 5 minut nad drugą parą mnie stresuje. Nie mogę zwolnić bo mnie Pery zaj***. Pod górkę już po ciemku, zaczyna zawiewać ślady, czasami noga się poślizgnie. Spokojnym czujnym krokiem i mam schronisko w godzinę i 12 minut. Na zbiegu od schroniska jeszcze fajnie, twardo. Można gonić. Na zbiegach zaczyna ślizgać ale poszło bezpiecznie. Tylko już wiem, że każda kolejna pętla na zbiegu będzie trudniejsza. Piątka i przerwa. Krem z zielonego groszku i do spania.

zdjęcie: Michał Buczyński Fotografia

Pętla 5. Pery. Godzina 19:05

Chyba najprzyjemniej zawsze mi się biegnie moje trzecie okrążenie, tak było i tym razem.

Wiatr się wzmagał, na litość Boską kto przy zdrowych zmysłach biega podczas orkanu? Jakim czubem trza być? Takie myśli przelatywały mi przez racjonalną część głowy, ta mniej racjonalna była odpowiedzialna za krzywy uśmiech pełen satysfakcji na ustach gdy odpowiedziałem sobie sam na pytanie. Przy schronisku jednak nie było mi do śmiechu! Jeszcze nigdy nie biegałem w takim hardocorym wietrze. To było uczucie jakby wiatr milionami igiełek chciał zedrzeć mi skórę z twarzy.

Ciężko było złapać oddech, softy zamarzły w przeciągu 2-3 minut przy odbijaniu numeru wyglądałem jak sopel lodu z zamarznięta twarzą. W głowie jeden cel: byle zbiec poniżej pizgawicy.

Pętla 6. Uphill. Godzina 20:52

To powtórka z rozrywki. Całe podejście myślałem tylko o zbiegu. Raczki już na nogach od startu. Pod górkę robiło się pogodowo źle, wiatry jakieś mocne, śnieg padał w bok. Coraz mniej biegaczy na trasie, coraz mniej czołówek i odcinki samotności już dłuższe. Do schroniska w godzinę 12. Na zbiegu widoczność zerowa, gubię szlak i wpadam w zaspy po pas. Przedzieram się przez śnieg nawigując tylko według tracka w zegarku. Tracę kilka minut i sporo sił. Dobiegam do zbiegowej dzidy i zaliczam łazana, nawet raczki nie pomagają. Zaraz drugi, trzeci i czwarty łazan. Pomyślałem, że jak tak dalej będzie to tak dalej nie będzie. Wskoczyłem w zaspy przy zbiegu i zszedłem ten kawałek. Bezpiecznie doleciałem do mety. Najtrudniejsze okrążenie. Na mecie spotykam Kamila (Klicha - przyp. red.), zbijamy piątkę, dwa kulturalne słowa wsparcia i motywacja wróciła. W nagrodę pomidorowa i do spania. Zostały 3, może namówię Perago na dwa..

zdjęcie: Ultra Zajonc

Pętla 7. Pery. Godzina 22:57

I cyk kryzysik mode on! To musiało się zdarzyć prędzej czy później. Zastanawiałem się kiedy Andrzej jakiś złapie, ale on się chyba po prostu nie męczył.

Podbieg wyszedł #JakoTako ale bez szału.

Zbiegi zaczynały być mocno wyślizgane, po 8km trzeba było się bardzo pilnować, żeby gleby nie zaliczyć. Słynna rynna stała się polem bitwy między koordynacją i skilami z zakresu równowagi, a grawitacją przyciągającą mój zad do lodu podczas poślizgu.

Pętla 8. Uphill. Godzina 00:46

Spakowałem jeszcze większe raczki. Pogoda najgorsza. Spałem mocno, aż żal było wstawać. Tym razem do schroniska leniwie godzina i 18 minut. Na podejściu pojawia się lód, mocny wiatr na otwartych terenach. Godzina przewagi nad drugą parą, nie będę ryzykował. Jak ktoś mnie dogoni to Pery będzie odrabiał. Mnie tu miało nie być. Całe podejście to walka z zamiecią i zaspami. Na szczęście przyszła nocna odwilż i śnieg stał się mokry, ciężki. Bieżnik buta zaczął trzymać dobrze, rynna poszła gładko i bezpiecznie. Tym razem to podejście dało w kość, zbieg był chwilą przyjemności. Owsianka i do spania.

zdjęcie: Ultra Zajonc

Pętla 9. Pery. Godzina 02:42

Na górze róże na dole fiołki... a na dole koło Skrzycznego deszcz padał poziomo... TAK KU... POZIOMO!

Aura mega mało sympatyczna, dobrze, że Andrzej był punktualny i nie musiałem stać w strefie zmian zbyt długo bo słabo to działało na morale. Niby prowadziliśmy,niby było super, ale pogoda bryndza. Zastanawiałem się jak będzie na górze, skoro na dole jest źle. Na szczęście spory poziom zmęczenia i niewyspania podpowiadał: nie myśl, rób robotę, rób swoje - tyle i aż tyle. O dziwo jeden jedyny raz koło schroniska wiatr nie chciał mi urwać głowy, dziwne, prawda? Za to zaliczyłem dwie gleby na zbiegu, na szczęście kopny śnieg zamortyzował upadek. Byłem już zmęczony, zaczynałem być nieuważny i robiłem błędy.

Pętla 10. Uphill. Godzina 04:37

Ostatnia Pętla w nocy. Pery będzie już miał wschód słońca. Półtorej godziny przewagi. Nie ma co szarpać. Pogoda rozdawała karty na tej pętli a ja się spokojnie podporządkowałem. Wiedzieliśmy już, że szansa na 13 pętli odjechała, więc mogłem spokojnie robić podejście. Pery postraszył, że na zbieg wrócił lód więc czujność najważniejsza. Tym razem w ogóle nie patrzyłem na czas, chciałem tylko dobiec powoli do mety. Zaczynało świtać. Jakaś myśl, że jeszcze jedna pętla i będzie po wszystkim, a zaczęło mi się podobać. Zupa z groszku i do spania.

zdjęcie: Michał Buczyński

Pętla 11. Pery. Godzina 06:51

Ostatnia nareszcie! Nie musieliśmy biec 11 i 12 pętli serio. Mieliśmy wygraną w kieszeni. I w tym właśnie tkwi kwintesencja Zamieci, nie musisz tego robić, ale to robisz. Dlaczego? Bo możesz! To była najbardziej zwariowana pętla, pogoda zmieniała się co 5 min, coś niesamowitego. Od dołu do szczytu doświadczyłem 4 zmian w pogodzie. Od pięknego słońca i lekkiego wiatru do porywistego huraganu który prawie mnie wywrócił jak usiłowałem kręcić film.

zdjęcie: Paweł Pery Perykasza

Umówiliśmy się z Andrzejem, że ostatnią robimy na spokojnie. To była luzacka – honorowa pętla z czasem przewidzianym na focie i po raz ostatni z chłonięciem tego wszystkiego wokół. Majestatu Skrzycznego, potęgi wiatru i natury. Niestety zbieg był bardzo wyślizgany, zaliczyłem dwie kolejne gleby. Telefon i nagrania przetrwały. Wydawało się, że ubiliśmy śnieg ale tak nawiało nowego, że ledwo było widać gdzie należy biec. Jeden mały błąd i wpadłem po pas w zaspę.  Do rynny szło świetnie, cudem na drżących ze zmęczenia nogach uniknąłem kilku wywrotek na wyślizganych fragmentach nieznacznie przykrytych cienką warstwa śniegu.  Okazało się, że w rynnie nie dają rady nawet buty z kolcami jak żem se tam stłukł 4 litery. Próbowałem wstać, ale nie dało się, zjechałem do końca rynny w przykucu. Resztę trasy pokonałem w świńskim niespiesznym truchcie zwycięstwa byle se czegoś nie uszkodzić na koniec.

Zbita piona słowa powodzenia i Andrzej ruszył zerwać laur zwycięstwa na ostatnią 12 pętlę!

Pętla 12. Uphill. Godzina 08:59

Śledząc Perego na live tracku zobaczyłem, że jego pętla idzie niespieszno. Dał mi czas wypić poranną kawkę :) Nawet ta nasza zmiana taka leniwa. Przewaga jednej pętli i 20 minut, nie muszę tam iść. Trzy godziny do limitu, to żal nie skorzystać z tej zamieci panującej na szczycie. Pętla w dzień jakaś przyjemniejsza, można podchodzić szybciej. Przed schroniskiem spotykam mocną grupę wsparcia: Ania, Hubert i znajomi znajomych :) Dopiero na relacji z IG widząc siebie dociera do mnie, jaka jestem dyntka w bliską dal zapatrzona i jakie warunki panowały na szczycie. Do schroniska w godzinę 12, wiedziałem że to się uda. Pozwoliłem sobie pierwszy raz na sentymentalny postój w schronisku. Żal było zbiegać, ale i zbieg był przyjemny. Warunki jak na pierwszej pętli, noga podawała do samej mety. Przed metą Pery nagrywa relację, a ja mówię że jest przyjemnie i żal kończyć. Żal było kończyć.

zdjęcie: Ultra Zając

Meta. My. Godzina 11:17

Pery: Oj cieszyłem się jak dziecko po ukończeniu 12 pętli przez Uphilla. Wiedziałem, że Andrzej jest twardym gościem, na którym mogę polegać, i nie zawiodłem się. Mam nadzieje, że nie byłem zbyt upierdliwym partnerem biegowym ha ha ha...

Zrobiliśmy TO, odwaliliśmy kawał dobrej i solidnej roboty w hardcorowo ciężkich warunkach.  Bez marudzenia i zbędnego pitolenia o farmazonach. Mieliśmy wiele szczęścia, że nie przydarzyły się nam jakieś niezależne od nas wypadki i wpadki. Każdy zrobił to co do niego należało najlepiej jak potrafił. Taką współpracę lubię! Dobry i zgrany zespół, który sobie ufa, podczas tego rodzaju zawodów to podstawa!

Uphill: Widzę metę i przyspieszam, a przecież mogłem już spacerkiem. Mamy to! Ale co? Nam mecie wygrało jednak zmęczenie. Medal na szyję, piątka, piątka, pytanie o naszą niezawodną taktykę, o której opowiedziałem :) Lubię takie warunki treningowe, ale nie na bieganiu :) Nie biegam zawodów zimowych. Uważam, że to za duże ryzyko kontuzji i wypadków. Pawełkowi odmówiłem, ale bratu nie odmówiłem :) Warunki były ciężkie ale równe dla każdego. Wygrała mocna głowa i ciągła myśl o bezpiecznym zbieganiu każdej pętli. Podejścia lubię więc bawiłem się na nich świetnie. Przepraszam każdego, kogo przepraszałem i prosiłem o przepuszczenie na trasie, teraz dziękuję :) Peremu nie dziękuję, bo przez Ciebie i dzięki Tobie mocno ucierpiała moja psychika. Spodziewałem się tego, trenujemy razem już kilka lat ;) Dziękuję Fotografom za obstawę trasy i piękne foty!

Nieciekawe podsumowania Perego:

No1.

Jedzenie zgadnijcie ile zjadłem na trasie podczas Zamieci ? Dodam, że spaliłem ok 8000 kcal

Uwaga pochłonąłem jeden batonik Pawełek i trzy tabsy dextro. Tylko tyle! Co więcej to jest pierwszy bieg ever odkąd biegam na którym przytyłem…

Ale jak zapytacie ? Ano Hanka co pętle serwowała mi dwudaniowy obiad, a ja jako żem jest pazera na żarełko szamałem wszystko. Spróbujcie odmówić Hance! ;)

No 2.

Biegnąc 4 razy Zamieć to 3 razy byłem na pudle. 2 x 1. miejsce, 1 x 3. Miejsce, 1x pudło nie pykło, a teraz UWAGA! 3 x miałem niemal identyczny czas XD

Historycznie :

2018 r.  z Darkiem Świeradem 13 pętli 23:17:50

2019 r. z Adrianem Grzelakiem 10 pętli 23:17:35

2022 r.  z Andrzejem Kopel 12 pętli 23:17:07

zdjęcie: FB Zamieć / Beskidy Ultra Trail

Uphill:

To moja pierwsza Zamieć. Nie słuchając Pawełka zaleceń co do smarowania miejsc ważnych Second Skinem, trzymania nóg w górze podczas przerw i picia cukru z puszki postawiłem na swoje i Hanki proste jedzenie w przerwach. Każdą pętlę kończyłem miską ciepłej zupy i szedłem spać. Po ciepłej zupie szybko się zasypia. Przed pętlą jeszcze banan albo bułka z dżemem. Na pętlach nic nie jadłem. Popijałem vitargo z elektrolitami i imbirem. Miałem kawę w termosie, którą zacząłem pić dopiero przed 6. pętlą.

Dużym wyzwaniem było spakować się na bieg, gdzie trzeba zmieniać ubranie co pętlę, suszyć na grzejniku i zaczynać każdą pętlę w mokrych butach. Trzy zestawy ubrań, trzy pary butów, dwa plecaki, dwie czołówki, raczki, trzy kurtki i wyposażenie obowiązkowe. Pawełek pomógł mi ogarnąć zawody logistycznie.

Historycznie nie mam się jak porównać, więc zostawiam w głowie tylko fakt, że mamy wygraną! Bawiłem się świetnie. Jak kiedyś ogródek Jordanowski, tak dzisiaj góry są moim placem zabaw.

Dziękuję Wam za kibicowanie, śledzenie wyników przez całą noc podczas biegu, pytania, relacje i słowa wsparcia! Ściskam Was mocno, do zobaczenia na szlaku!

Tekst: Paweł Pery Perykasza & Andrzej Uphill Kopel.

#GrupaLukTrans

#7UphillBand

Słowniczek:

Jäg to siem je - to sie nie je tylko pije i ma 35 % ;)

Ziazia - potocznie kuku, złapanie kontuzji/ zrobienie sobie krzywdy.

Łazan - uhhilowe okreslenie na łapanie zajaca czy też inne wywrotki i akrobacje podczas upadku.

Pozostałe relacje