Redakcja KR

Inna perspektywa - wywiad z Magdaleną Łączak i Pawłem Dybkiem

Mielec, 24.02.2018

Magda Łączak i Paweł Dybek. Prawdziwi górscy rajdowcy. Para, którą połączyły dziesiątki tysięcy wspólnych kroków, widoków, przeżyć. W życiu i w biegu. Przez las, łąkę, górski szlak, ulice Mielca, przedpokój, schody i salon we wspólnym domu. W ultra startują zawsze z pierwszej linii. Szybko znikają za pierwszym wzniesieniem. Dzieli ich tylko jedno. Prawie 30 centymetrów wzrostu.

[Wywiad ukazał się w I wydaniu magazynu ULTRA we wrześniu 2015 r.] 

Ile Wy już tych szlaków, gór, łąk i lasów przebiegliście razem i osobno? Skąd wzięło się zamiłowanie do biegania poza miastem?

Paweł: Od zawsze lubiliśmy lasy i góry. Już jako harcerze dużo czasu spędzaliśmy poza domem. Potem były góry i wyprawy na Ural czy w Alpy, po nich przyszedł czas na rajdy przygodowe. A teraz mamy biegi ultra. Nam ten nadmiar wrażeń nigdy nie przeszkadzał. Bieganie w mieście jest dla nas mało fascynujące, góry są nieprzewidywalne. Wymagają od biegacza myślenia, nieustannego analizowania, logistyki, zawziętości, organizacji. No i widoki są nieporównanie piękniejsze.

Magda: Statystyk nie prowadzimy, ale mój movescount twierdzi, że w 2014 r. przebiegłam 3883 km w 396 h, w tym 83 576 m pod górę. Poza tym jakieś inne aktywności typu rower i siłownia. Oznacza to, że przez te wszystkie lata musieliśmy zrobić dziesiątki tysięcy kilometrów. Wow! Samemu ciężko uwierzyć. Ale to nie był stracony czas. Piękne przeżycia.

Jesteście ultrasami, którzy się ścigają. Jak przeżywacie górski bieg, jak boli w nim udział, gdy motorem napędowym jest nieustanna gonitwa do mety? Czy stwierdzenie: „Im krócej, tym mniej boli” to bujda na resorach?

Magda: Nie zawsze to bujda. Nie wydaje mi się, żebym wygrywając Bieg 7 Dolin w 2011 r. z czasem 11 h 26 min 15 s mniej się zmęczyła niż w 2013 czy 2014, biegnąc odpowiednio 10 h 7 min 33 s i 10 h 20 min 56 s. Z perspektywy tak sobie myślę, że w 2011 r., choć ta setka zabrała mi najwięcej czasu, to bolała bardziej niż następne. Wtedy ryczałam z bólu, teraz czasem tylko jęczę. Oczywiście jak nikt nie słyszy. A tak serio, to lata trenowania mnie uodporniły. Z przeżywaniem to różnie bywa, są momenty zachwytu, ale w większości to jednak pełna koncentracja. Miejsce na zachwyt i podziwianie przyrody jest przede wszystkim na treningach. Tam można przystanąć, złapać oddech, cieszyć oczy krajobrazem i potęgą natury. Dzięki temu na zawodach są bezcenne wspomnienia, np. z tego szczytu był cudowny widok, a tu na przełęczy Paweł na mnie czekał i dał mi pić. Zawody to wyścig. Z czasem, ze sobą, rywalizacja z innymi.

Jak wygląda Wasze przygotowanie do zawodów? Weźmy na tapetę Wasz zwycięski Bieg Rzeźnika.

Magda: Rzeźnik wyszedł nam perfekcyjnie. Może oprócz mikrospóźnienia na start. Trasę mieliśmy obieganą, pogoda była super, wiedzieliśmy, czego się spodziewać. Paweł zna mnie znakomicie, wiedział, że cudów nie ma i ja nie będę biegać jego tempem. Skupiliśmy się na tym, żeby mnie nic nie spowalniało. Pod tym względem Rzeźnik jest wyjątkowy. Trzeba umieć lub nauczyć się współpracować w rytmie tego wolniejszego. Nam wszystko wypaliło bez zarzutu.

Paweł: Sporo czasu spędziliśmy, biegając wspólnie po Bieszczadach. Znamy je bardzo dobrze. Musiałem tym razem trochę dostosować się do Magdy. W tygodniu robiliśmy indywidualne treningi. Udało nam się na szczęście wyjechać w Bieszczady kilka dni przed zawodami, dzięki czemu odpoczęliśmy trochę od pracy i codziennej gonitwy. Potestowaliśmy wtedy naszą strategię i współpracę w zespole. 

Był na trasie jakiś kryzys między Wami? Sprzeczka? Czy od startu za rączkę, z uśmiechami, na skrzydełkach do mety?

Magda: Zawody były „super do bólu”. Paweł biegł na drugiego. Pilnował regularnego jedzenia i faktycznie wszystko odbyło się z uśmiechami przez bite osiem godzin. Baliśmy się tego wspólnego biegania, ale okazało się to ciekawym i miłym doświadczeniem. Zaraz za metą zaczęliśmy poważnie zastanawiać się nad etapówką w Alpach w przyszłym roku. We wrześniu w Alpach rozgrywany jest etapowy bieg. Osiem dni, ponad 300 km i kilkanaście tysięcy metrów przewyższeń. Codziennie maraton górski do zaliczenia. Nietypowe jest to, że biega się parami. Rzeźnik pokazał, że potrafimy biegać razem. Zawody są skomplikowane logistycznie, codziennie kończy się etap w innym miejscu, trzeba gdzieś spać, ktoś musi wszystko przewieźć. Dość kosztowna zabawa, dlatego nigdy na poważnie o niej nie myśleliśmy. Co roku jednak zastanawiamy się, że może tym razem. Samodzielne sfinansowanie tego przedsięwzięcia przekracza nasze możliwości. Na bieganiu i w naszych pracach nie zbijamy kokosów. Po Rzeźniku myśl o starcie w Transalpine [Gore-Tex Transalpine-Run] zaczęła przybierać konkretniejsze kształty.

Jesteście prywatnie parą w życiu, w sporcie tworzycie zgrany duet. Jak się ze sobą dogadujecie w życiu i biegu? Kto szybciej odpuszcza?

Magda: Różnie z tym dogadywaniem się bywa. Zazwyczaj odpuszcza ten, komu mniej zależy. Czasem aż idą iskry i nikt nie ustępuje nawet na centymetr. Innym razem o kompromisy łatwiej. Jak to w życiu, jak to w biegu. Nie zmienia to faktu, że niestety bywam nieznośna.

Paweł: (Uśmiecha się pod nosem i kiwa potakująco głową)

Co Was odróżnia na co dzień w życiu prywatnym, a co w sposobie walki, planowania, rywalizowania w biegach ultra? Co łączy?

Paweł: Magda musi mieć wszystko zaplanowane, ja lubię czasem po prostu pójść pobiegać. W życiu prywatnym jest tak samo, Magda bez kalendarza nie funkcjonuje, u niej wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. Ja nie planuję zbyt szczegółowo i dalekowzrocznie, choć biegam długodystansowo. Czasem śmiejemy się z przyjaciółmi z Magdy, że na wszystko i na wszystkich ma tabelkę w excelu.

Kto jest prywatnie szefem Waszego teamu?

Paweł: Mamy demokrację, choć to taka demokracja z mocniejszym głosem niższej połowy w związku. (śmiech)

Mieszkacie w Mielcu. Czym się zajmujecie poza napieraniem? Jak zarabiacie na górską pasję?

Magda: Spotykamy się ze znajomymi, chodzimy do kina, usiłujemy wprowadzać zwyczajne elementy w nasze życie, chociaż często nie starcza na nie czasu. Kończymy budowę domu, w którym już mieszkamy. Ja na co dzień pracuję w swojej mikrofirmie świadczącej usługi w zakresie ochrony środowiska, bhp i ppoż. Paweł działa jako alpinista przemysłowy. Pracę zaczynamy zazwyczaj o godz. 8 rano. Ja usiłuję kończyć o 16. Paweł w sezonie letnim pracuje zazwyczaj dłużej ode mnie. A po pracy ruszamy na trening.

Jak wyglądają Wasze plany treningowe? Kto je układa, poprawia, kontroluje?

Paweł: Magda w tym zakresie współpracuje z Izą Zatorską, która jest dla nas biegowym guru. Iza jest wielokrotną medalistką MŚ, ME i MP. Oprócz wiedzy teoretycznej ma dużą wiedzę praktyczną. Jest otwarta na rozmowy, pozwala samemu wyciągać wnioski. Zostawia luz, którego ja bardzo potrzebuję. Nie należy do trenerów, którzy zamęczają zawodników. Rozumie, że człowiek zwyczajnie pracujący nie zawsze da radę wyjść na trening. Ja prowadzę siebie sam, chociaż Magda zawsze próbuje wtrącić swoje trzy grosze.

Górskie bieganie to w najprostszym ujęciu suma podbiegów i zbiegów. Wystarczy spojrzeć na profile tras przypominające elektrokardiogramy albo zapisy z wykrywaczy kłamstw. Co jest Waszą mocniejszą stroną: podbiegi czy zbiegi?

Magda: Zależy od przygotowań. W ostatnich latach na pewno bardzo poprawiliśmy się podbiegowo, zbiegi raczej od początku szły nam nieźle. Mocną stroną jest wytrzymałość. Po podbiegu mamy siłę na mocny zbieg. Coś na pewno da się jeszcze z nas wycisnąć, ale czy dużo, to czas pokaże. Na razie ciągle są w nas rezerwy do zagospodarowania. W porównaniu ze światową czołówką ciągle za mało czasu spędzamy w górach.

Zwycięstwa indywidualne na Ultra Mallorca czy razem w ostatniej edycji Biegu Rzeźnika to sygnał, że jesteście już europejską czołówką w biegach ultra? Jak oceniacie swój postęp w ostatnich kilku sezonach?

Paweł: Na razie każdy kolejny sezon jest lepszy od poprzedniego. Dużo zmieniło się w naszym bieganiu. Inaczej trenujemy. Mądrzej. Niekoniecznie więcej. Bardzo pomogli nam sponsorzy, bez nich pewnie nie zaszlibyśmy tak daleko. Mamy najlepszy dla nas, dopasowany i sprawdzony w kolejnych sezonach sprzęt (Salomon, Suunto), działające na nas suplementy. Oprócz pomocy materialnej, nasi sponsorzy i partnerzy bardzo wspierają nas mentalnie, a to jest dla nas równie ważne.

Biegacie czasami po asfalcie? Brak gór w okolicy to zmartwienie wielu biegaczy ultra.

Paweł: Jasne. Trening na asfalcie jest bardzo ważny. Wszystkie szybsze treningi robimy właśnie na ulicy. Bieżni mechanicznej unikamy jak ognia.

Co mają zrobić początkujący ultrasi z nizin? Pracują, biegają po pobliskim lesie, marzą o dobrym występie w górach, ale wszędzie płasko wokół domu. Jak żyć? Jak się poprawiać?

Paweł: Biegać, biegać i jeszcze raz biegać. Tylko mądrze, a niekoniecznie dużo. Wyznaczyć cel, określić słabe strony. Zastanowić się, jak je szlifować. Skorzystać z pomocy profesjonalnego trenera, teraz to możliwość na każdą kieszeń. My też jesteśmy ultrasami z nizin. Na co dzień trenujemy na terenach płaskich, mamy w pobliżu jeden 200-metrowej długości, wysoki na 15 m podbieg. Oczywiście bez wyjazdów w góry się nie obejdzie, ale trening na płaskim też wiele daje. Wystarczy spojrzeć na Miłosza Szcześniewskiego – mistrza Polski w Długodystansowym Biegu Górskim z 2011 r. Chłopak mieszka w Lesznie, a potrafił przygotować się i zdobyć złoty medal MP.

Magda: Jeśli chodzi o życie codzienne, wymaga ono organizacji i wyrzeczeń wprost proporcjonalnych do wysokości zawieszonej sobie poprzeczki. Na to nie ma złotego środka. Ale dla wielkiej pasji warto rezygnować z mniej ważnych aspektów codzienności takich jako kino, książki, imprezowanie.

Znacie polskie biegi ultra od podszewki. Co poza frekwencją zmienia się na lepsze z każdym sezonem? Co jest do poprawienia?

Magda: Poprawia się organizacja, dbałość organizatorów o zawodników. Brakuje nadal większego  zainteresowania społeczności lokalnych. Na zachodzie ludzie wiedzą, że każdy zadowolony biegacz za rok wróci na bieg z rodziną, może nawet przyjedzie na krótki obóz treningowy i będzie szukał kwatery, pensjonatu, gospodarstwa agroturystycznego. Ale zadowolenie biegacza to nie tylko sam bieg i jego organizacja. To również dobre słowo, życzliwe spojrzenie kibiców. Na La Palmie ludzie wchodzili na góry, żeby w trudnym terenie proponować biegaczom napoje przyniesione w turystycznych lodówkach. Robili to sami z siebie. To wspomnienie zostanie we mnie na zawsze. I choć Transvulcania na La Palmie była z wielu powodów nieudanym dla mnie biegiem, już rozważam wyjazd na obóz treningowy w te rejony i przyszłoroczny start, żeby się odkuć. Na La Palmie ludzie mówią, że wyspa nie odczuła kryzysu właśnie dzięki organizacji biegu.

Biegacie regularnie za granicą. Czego brakuje nam w organizacji zawodów do światowej czołówki biegów ultra?

Paweł: Polskie zawody nie wyglądają źle na arenie międzynarodowej. Czasem jednak warto byłoby pokazać te zawody widzom. Bieganie ultra w telewizji prawie nie istnieje. Wracając do La Palmy – wylatując z wyspy w koszulce finiszera, byliśmy na pokładzie samolotu traktowani jak gwiazdy. W poniedziałkowej prasie ciężko było poczytać o czymś innym niż bieg. Stewardesy podając napoje, gratulowały nam udziału w zawodach. To było bardzo miłe. Dawało przy okazji do myślenia.

Magda: Nie chodzi o potrzebę poklasku, ale o zwykłe wytłumaczenie i pokazanie, co my w tych górach wyczyniamy. Niech ludzie się dowiedzą. Bo bieganie po górskich szlakach jest fascynujące. Mocowanie się ze swoimi słabościami w naturalnie ukształtowanym terenie to nasza pasja. Lubimy się nią dzielić z innymi. Z początkującymi ultrasami i znacznie bardziej zawansowanymi jak my. Tworzymy jedną społeczność.

Jakie są Wasze sposoby na kryzysy fizyczne i psychiczne? Jak przesuwacie, odrzucacie, wyciszacie w sobie ból, zmęczenie, zniechęcenie, senność, słabość?

Magda: Na to nie ma lekarstwa. Kryzys przychodzi i odchodzi, trzeba go po prostu przetrwać. Kryzys nie jest wieczny, w końcu nas zostawia.

Paweł: Zgadzam się z przedmówcą.

Jesteście zaprawieni w bojach, znacie swoje organizmy. Jak dbacie o siebie pod kątem badań kontrolnych, regeneracji, leczenia urazów po zawodach i treningach?

Paweł: Badania robimy raz w roku, regenerujemy się w pracy. Nie jest to szczyt profesjonalizmu, ale niestety sport jest naszą pasją, a nie głównym źródłem utrzymania. Po zawodach gnamy szybko z powrotem do Mielca, żeby nie marnować czasu. Na szczęście kontuzje nas omijają.

Najciekawsze i najśmieszniejsze wspomnienia z tras biegów ultra?

Paweł: Podczas Biegu 7 Szczytów na 240 km w 2014 r., gdy miałem już tylko 20 km do mety, wydawało mi się, że biegnę przez wężowisko. To była druga nieprzespana noc w biegu. Każdy patyk na drodze przypominał mi węża. Byłem mocno zestresowany tym odcinkiem, ale nie umiałem sobie racjonalnie wytłumaczyć jak to możliwe?! Po około 30 h biegania bez przerwy głowa nie działa normalnie. Trzeba być na to przygotowanym.

Magda: Mnie na biegach zabawne rzeczy raczej oszczędzają. W Alpach miałam ostatnio pierwszy raz tak dużo kontaktów ze świstakami. To jest niesamowite, jak potrafią podnieść adrenalinę jednym „świśnięciem”. Po pierwszym takim numerze świstaka, zaczęłam zwiewać. Serce biło jak oszalałe. Przez chwilę nie mogłam połapać się, co się dzieje, co to za nieznany dźwięk. A świstak siedział i... Jak opanowałam emocje i namierzyłam delikwenta, pękałam ze śmiechu.

Jak ważne w Waszym treningu jest odżywianie? Jakie jest Wasze klasyczne pasta party przed biegami ultra?

Paweł: Pasta party od naszego występu na UTMB w 2012 r. nie zmieniło się. Naszym daniem popisowym jest prosty makaron z oliwą lub masłem i solą. Bardzo dbamy o to, żeby nie jadać śmieci, to dla nas najważniejsze w odżywianiu. Wiemy, że jakość „paliwa” jest bardzo ważna, dlatego próbujemy jeść mądrze. Ale nie zawsze nam to wychodzi. Częste podróże, nocne powroty z zawodów nie sprzyjają gotowaniu samego zdrowego jedzenia. Mamy jednak gdzie i kiedy spalić wchłonięte śmieciowe żarcie.

Czego nie może zabraknąć w Waszych ultra plecaczkach poza sprzętem obligatoryjnym? Macie jakieś biegowe talizmany?

Magda: Zdecydowanie nie. Nie zabieramy niczego, co jest niepotrzebne. Nie jesteśmy przesądni.

Na koniec Wasze biegowe sentencje, które definiują Was jako ultrasów?

Magda i Paweł: Treningi są jak mycie zębów. Nie myślimy o nich. Po prostu je robimy.

***

Rozmawiał: Marcin Rosłoń

Zdjęcia: Facebook Magdy i Pawła

Pozostałe artykuły