Ola Belowska
Biegacz amator

Górskie stany świadomości

Warszawa, 03.02.2019

Jeśli lubicie czytać o zakładaniu obozów, sztuce cierpienia itd., to w tej książce tego nie znajdziecie. Będzie natomiast rzetelna analiza historii kultury i nauk wszelakich, których rozwój miał wpływ na to, jak postrzegamy szczyty, doliny, pasma i lodowce dziś. Fascynująca wycieczka przez parę wieków w poszukiwaniu pionierów, którzy nie bali się przeciwstawić ogólnie panującym przekonaniom, czy to na polu geologii, czy religii.

Choć w ostatnich latach rynek tzw. literatury górskiej przeżywa prawdziwy boom (sporo tragedii na stokach, medialnych wypraw z równie medialnymi zwrotami akcji, każdy ma cos do powiedzenia w temacie), to straciłam do niej zapał. Książki tego typu zaczęłam czytać zanim to było modne, tak zacznę z przekąsem i wywyższaniem się, a co. Miałam lat naście i w bibliotece trafiłam na Annapurnę Maurice’a Herzoga. Czytałam z wypiekami na twarzy. Była fascynacja Wandą, plany na napisanie biografii Kukuczki (naście lat temu…), pochłanianie wszystkiego. I… mam dość. Góry wciąż w sercu, choć ja w tych górach nieco rzadziej, ale. Chyba dojrzałam? Bo mój stosunek do gór się zmienił. I zmieniło też podejście do literatury górskiej.

Bo ileż można czytać o zakładaniu obozu? Problemach z poręczówkami, uwięzieniu gdzieś wysoko w jakiejś dupówie. To wciąż fascynujące rzeczy i każda z tych historii jest niepowtarzalna, jednak nie zawsze książki te wnoszą jakąś wartość. Często wydawane na chybcika, bez staranności, byle poszło, bo temat siadł w mediach, więc popłyniemy na fali i wyciśniemy z niego jeszcze trochę. Albo nagle ta osoba, która w górach została, we wspomnieniach bliskich staje się herosem chodzącym po ziemi, człowiekiem bez wad, po której wszyscy płaczą. (Dobra, jedną osobę znałam taką, o której przed śmiercią się mówiło to samo, co po śmierci. I to najprawdziwsza prawda była i jest).

Jeśli lubicie czytać o tychże obozach, sztuce cierpienia itd., to tutaj tego nie znajdziecie. Będzie natomiast rzetelna analiza historii kultury i nauk wszelakich, których rozwój miał wpływ na to, jak postrzegamy szczyty, doliny, pasma i lodowce dziś. Fascynująca wycieczka przez parę wieków w poszukiwaniu pionierów, którzy nie bali się przeciwstawić ogólnie panującym przekonaniom, czy to na polu geologii, czy religii. A finalnie, upraszczając, ich działania sprawiły, że dziś himalaiści są na pierwszych stronach gazet czy portali, a pod artykułami na ich temat ludzie dzielą się na tych, którzy na sztandary wznoszą pasję i marzenia, i tych, którzy bardziej przyziemnie piszą coś o odpowiedzialności za rodzinę i „po ch… tam poszli”. Odwieczny spór romantyków i racjonalistów. (Swoją drogą niegdyś przeczytałam znacznie fajniejszą odpowiedź na to pytanie: „Bo im za to płacą”. Z metra).

 Lubię wiedzieć (typ niebieski, jeśli wiecie, co mam na myśli). A z książki Roberta Macfarlane’a dowiedzieć się można dużo, jak na pozycję autorstwa historyka idei przystało. To pozycja erudycyjna, która skupia się na historii fascynacji człowieka górami i jej podwalinach, a nie tym, kto kiedy gdzie wszedł, a komu się nie udało. Macfarlane bada źródła z godną podziwu dokładnością, zwłaszcza że nie jest to jedynie przekrój przez literaturę, a przez dziedzin wiele, także tych dalekich od siebie. Bo co filologowi po geologii? Sięga nie tylko po takie nazwiska jak Percy Shelly czy Mark Twain, lecz także cytuje list Conrada Gesnera z 1541 r. (!), w którym na przekór powszechnemu osądowi na temat gór pisał on tak:

Ludzie o tępych umysłach nie widzą powodu, by chodzić dokądkolwiek, bezczynnie siedzą w domu, zamiast wyjść i obejrzeć to, co oferuje im wspaniały teatr świata. […] dlatego też oświadczam, że nieprzyjacielem przyrody jest ten, kto nie poważa wysokich gór wartych długich studiów.

Wspomina też wystawianą przez Alberta Smitha w Picadilly Show panoramę o wejściu na Mont Blanc, która rozpaliła wyobraźnię dziesiątek tysięcy ludzi (bo grano ją przez lat naście albo i więcej). Sprawiła, że wielu Anglików udało się później na zdobywanie najwyższego szczytu Alp, długo uchodzącego za największą górę świata. Równie wielu oczywiście przypłaciło tę chęć życiem. (Trzeba w tym miejscu przyznać, że książka jest skupiona na spuściźnie kultury Zachodu, niewiele w niej źródeł spoza tego kręgu kulturowego).

A te wszystkie nawiązania do źródeł są okraszone sporą dozą wycieczek osobistych. Autor wraca do swoich wspinaczkowych przygód, do dzieciństwa i fascynującej biblioteki dziadka, w której całe te góry się zaczęły. Dużo miejsca poświęca już w ostatniej części książki George’owi Mallory’emu, którego życie i trzykrotne próby wejścia na Everest, oczywiście tragiczne w skutkach, są podsumowaniem i ucieleśnieniem wszystkich tych zmian w postrzeganiu gór, strachu, adrenaliny na przestrzeni wieków, co opisał Macfarlane w pozostałej części Gór. Stan umysłu. Jak to się stało, że w ciągu trzech wieków świadomość ludzi zmieniła się tak bardzo, że Mallory pośmiertnie został bohaterem, podczas gdy te trzy stulecia wcześniej byłby zwykłym szaleńcem i lekkoduchem? 

Kiedy patrzymy na pejzaż nie postrzegamy tego, co się przed nami znajduje, lecz w dużej mierze to, co naszym zdaniem powinno się tam znajdować. Przypisujemy mu właściwości których sam w sobie nie ma – na przykład okrucieństwo czy posępność – i stosownie do tego oceniamy. Innymi słowy czytamy krajobrazy, interpretujemy ich formę, patrząc na nie przez pryzmat naszego doświadczenia i wspomnień oraz tego, co składa się na naszą wspólną pamięć kulturową.

Lektura na pewno nie dawałaby też takiej przyjemności, gdyby nie tłumacz i redaktor. Oboje wykonali naprawdę świetną robotę. Językowo wyszło pięknie. Tej książki się nie czyta, tylko przez nią płynie.

Coraz mi bliżej do racjonalistów, choć wiele lat spędziłam wśród romantyków… Jak się pojawia jakiś berbeć przy człowieku, to się zmienia perspektywa na wiele spraw. Ale ukształtowali mnie właśnie romantycy i ich dokonania i to chyba już we mnie zostanie. Nieważne jednak, czy kieruje nami szkiełko i rozum, czy czucie i wiara mówią do nas mocniej, jeśli te góry gdzieś w nas siedzą, to warto wiedzieć, jak do tego doszło, a ta książka to świetnie przybliża. Bo:

Choć chcielibyśmy wierzyć, że nasze doświadczenie wysokości ma charakter jak najbardziej osobisty, każdy z nas jest w istocie spadkobiercą skomplikowanej i w dużej mierze niewidzialnej dynastii odczuć: patrzymy na świat oczami niezliczonych i anonimowych poprzedników.

 

Robert Macfarlane, Góry. Stan umysłu, Wydawnictwo Poznańskie, 2018.

Pozostałe artykuły