James Artur Kamiński
Biegacz amator

Bartosz Misiak, szybki a jednak wolny biegacz górski.

Czeski Cieszyn, 10.03.2021

James Kamiński: „Może byś nam napisał o przygotowaniach do sezonu, starcie na BWT, planach?”

Pewnie bym napisał. Zawsze wolałem słowo pisane. Nie lubię mówić. Milczę.

Napiszę James tylko odłożę syna.

Sezon 2021 należało by rozpocząć podsumowaniem poprzedniego. Dla wielu osób był to sezon odwołanych startów i frustracji z powodu niezrealizowanych celów. Dla mnie z racji zamieszkania w Republice Czeskiej, pracy w pogotowiu oraz szpitalu, zwolnieniu z kwarantanny itp. był to sezon satysfakcjonujący. Udało się ścigać na wielu zawodach w Polsce oraz Czechach i wywalczyć między innymi srebro na Mistrzostwach Polski Tatra Sky Marathon, gdzie niespodziewanie pokonałem naprawdę mocnych zawodników. W trakcie tego sezonu do rozdającego karty Covida doszedł mi inny osobisty czynnik, którego „zaistnienie” kazało mi podchodzić do planów biegowych z dużą rezerwą.

Tak więc na początku 2021 wiedziałem tyle, że nic nie wiem. Do startów i sezonów podchodzę zawsze z rezerwą jednak mocno zdeterminowany. Nie inaczej było przed obecnym sezonem. Wraz z końcem roku rozstałem się jeszcze z dotychczasowym teamem i zostałem wolnym strzelcem. Nie mam trenera, nie mam planów treningowych. Wierzę w swój biegowy instynkt i umiejętność czytania sygnałów, które wysyła mi organizm. Wyznaczam jedynie cele główne. Za dużo w moim życiu jest zmiennych, których żaden plan nie jest w stanie przewidzieć. Tak więc postanowiłem skupić się na dystansach, na których czuję się mocny. Za późno zacząłem biegać, żeby ścigać się na krótkich trasach. Aktualnie optymalnie czuję się między 40km a 70km na trudnych technicznie trasach. W końcu też posłuchałem żony i z większą skrupulatnością podszedłem do długich spokojnych wybiegań.

Paradoksalnie od narodzin syna przybiegłem więcej kilometrów niż kiedykolwiek wcześniej w tym okresie. Aktualny stan licznika to 900km. Dla mnie to ogromna ilość czasu, która wymaga poświęcenia go kosztem wielu innych aspektów. Chyba nie jestem zbyt towarzyski. Wsparcie żony i determinacja pchają mnie do przodu i nie pozwalają odpuszczać. Codziennie mam świadomość, że jutro możliwości biegania może nie być i staram się wykorzystać wolny czas do maksimum. Z lekką zazdrością spoglądałem na posty chłopaków z obozu na Teneryfie. Ale nie narzekam, nie porównuję. Każdy jest kowalem własnego losu. Ja swój obóz miałem na miejscu. W sumie niczego nie brakuje; sesje z obciążeniem, namiot hipoksyjny (może tylko chciałbym więcej spać).

W tym sezonie postawiłem na poprawę w utrzymaniu prędkości na odcinkach przelotowych podczas biegów ultra. Zawsze tam najwięcej traciłem. Zbiegi i podbiegi nie są moją mocną stroną zwłaszcza gdy robi się niebezpiecznie. Dalej trenuję w górach ale staram się wybierać asfaltowe, bardziej biegowe ścieżki i powoli rzeźbię na nich wytrzymałość. Czuję że przynosi to efekty. Do tego dochodzi to co od zawsze było moją mocną stroną czyli odżywianie oraz systematyczność w ćwiczeniach uzupełniających.

Mam swój zestaw, który robię bez względu na okoliczności. Obecnie często pomaga mi syn.

Biegowo czuję się aktualnie dobrze, co potwierdził ostatni start na Beskid Winter Trail. Od początku byłem w kontakcie z organizatorem Przemkiem Sikorą i jego determinacja do realizacji zawodów spowodowała, iż uwierzyłem, że je zorganizuje bez względu na przeciwności. I udało się. Impreza naprawdę świetna. Trasa szybka, widokowa z technicznymi sekcjami. Od początku do końca biegłem pierwszy. Przez 3km miałem mały ogon ale potem odpaliłem i pobiegłem swoje. Dzięki możliwości sprawdzenia się w trybie ataku wiem że przygotowania zmierzają w dobrym kierunku i może uda się zaliczyć kilka dobrych występów. Mam kilka imprez na oku i zaproszeń także w Czechach. Ze względu na ograniczone aktualnie zasoby czasu skupię się na zawodach bliżej domu. To muszą być wypady typu blitzkrieg. Szybki desant z auta, start, meta i do syna. Na początek końca podziękowania dla mojej rodziny i wszystkich życzliwych kibiców oraz fizjoterapeuty Piotra Brzozowskiego-Reha Rox.

W ciągu siedmiu miesięcy od narodzin Bruna przekonałem się, że nigdy nie będzie nic ważniejszego i nie da mi więcej szczęścia niż wspólny czas a dziecko nie jest przeszkodą w samorealizacji. Jest po prostu jej częścią.

Pozostałe artykuły