Redakcja KR

Partnerstwo PZLA i ultratrailu?

Cała Polska, 22.11.2019

Rozmowa z Andrzejem Puchaczem

Biegi ultra, w tym terenowe, to bardzo młoda dyscyplina sportu, która liczy sobie kilkadziesiąt lat, a tak naprawdę dopiero od kilkunastu rozwija się coraz szybciej. Ostatnie lata to prawdziwa eksplozja popularności. Ultra przenika do świadomości masowej, a na pewno przeniknęło do świadomości biegaczy amatorów, stało się również atrakcyjnym rynkiem i przestrzenią dla mediów. Pojawiły się próby kodyfikacji zasad i nałożenia na „spontaniczny” żywioł sportu struktury organizacyjnej.

Rozmawiał: Kuba Krause / Do Things Always

Zdjęcia: BikeLife.pl

Tekst ukazał się w Magazynie ULTRA 22 marzec/kwiecień 2019

W środowisku da się zauważyć dwie tendencje: jedna pragnie zachować oddolny charakter dyscypliny, uniknąć komercjalizacji i legalizacji, w hołdzie dla wolnego, nieskrępowanego kontaktu z naturą przez sport. Druga stara się nadać biegom ultra rangę pełnoprawnej, „poważnej” dyscypliny sportu, nawet z aspiracjami olimpijskimi, choćby te były (póki co) odsunięte w czasie.
Osobną kwestią pozostaje, czy obie tendencje można pogodzić i ocalić wartości ultra, pozwalając jednocześnie rozwijać się dyscyplinie. Wydaje się jednak, że nieuchronnie biegi ultra będą musiały znaleźć sobie jakieś miejsce w światowym, sportowym ładzie. W praktyce oznacza to między innymi wejście w relacje z istniejącymi federacjami lekkoatletycznymi, zarówno na szczeblu międzynarodowym (IAAF), jak i krajowym. W naszym kraju jest to Polski Związek Lekkiej Atletyki. Organizacja ta nie ma najlepszej opinii w środowisku biegaczy amatorów, również ultrasi nie pałają miłością do PZLA. Związek jest postrzegany w najlepszym przypadku jako struktura niepotrzebna biegom ultra i obca.
A jednak istnieją pewne obszary, na których kontakty z PZLA są konieczne. Porozmawiałem o nich z koordynatorem do spraw biegów górskich i ultra, Andrzejem Puchaczem. Sympatykom biegów górskich jego postać nie jest obca, jako że od wielu lat zajmuje się tradycyjnymi biegami górskimi, czyli – mocno upraszczając – zawodami na dystansach poniżej maratonu. W tej dyscyplinie Polska ma znaczące osiągnięcia: wystarczy wspomnieć sukcesy Izabeli Zatorskiej sprzed 20 lat czy niedawne wicemistrzostwo świata Dominiki Stelmach z Karpacza. Choć być może nazwisko pana Andrzeja nie jest szeroko znane, to warto wspomnieć choćby o tym, że to on ukuł określenia „biegi alpejskie” i „anglosaskie”, które weszły do powszechnego użycia.
W rozmowie starałem się wyjaśnić przede wszystkim podstawowe obszary nieporozumień i zidentyfikować pole, na którym koordynator ma realne możliwości działania.


Kuba: Czy biegi ultra, uliczne i górskie są naturalnym obszarem zainteresowań PLZA, czy raczej dopiero niedawno zaistniała „konieczność dziejowa” podjęcia tematu przez związek?
Andrzej Puchacz: Jeżeli chodzi o biegi górskie, to rzeczywiście jest to sprawa kilku ostatnich lat, ponieważ dopiero od 2015 r. PZLA występuje o środki do ministerstwa sportu, a więc jest to temat całkiem świeży...
Wśród biegaczy amatorów panuje powszechnie takie przekonanie, na zasadzie skrótu myślowego, że ponieważ biegi trailowe to wciąż „bieganie”, to związek powinien się nimi zajmować, finansować szkolenie zawodników itd.
Biegi trailowe i ultra to tzw. sporty nieolimpijskie, na które PZLA pozyskuje fundusze z ministerstwa i działania związku są uzależnione od tych dotacji. Tak więc o wiele większe możliwości są w lekkoatletyce tradycyjnej, szczególnie że pieniądze zależą również od ekspozycji dyscypliny w mediach. Transmisje z zawodów lekkoatletycznych często można zobaczyć w telewizji, natomiast biegów górskich, ultra, trailowych się nie pokazuje. Ministerstwo jest więc przekonane, że związek powinien skupić się na sportach olimpijskich. Jeżeli ktoś oglądał niedawno zakończone halowe mistrzostwa Europy w Glasgow, to widział, że trochę tych sukcesów było, Polska wygrała klasyfikację medalową... Trudno więc się dziwić, że mając takie pole do popisu, związek siłą rzeczy na tym się koncentruje.


Lekkoatletyka to kluby, zawodnicy, trenerzy, działacze. Struktura funkcjonująca dziesiątki lat i z której do PZLA trafiła pewnie większość osób, które dzisiaj tworzą związek i nim zarządzają. Tymczasem w trailu i ultra klubów raczej nie ma, a jeśli istnieją, to amatorskie; zawodnicy trenują się sami albo korzystają z pomocy prywatnych trenerów; wymóg posiadania licencji zawodniczej przez elitę trailu staje się albo przyczynkiem do żartów, albo oburzenia. Trudno te dwie rzeczywistości połączyć już w teorii, a co dopiero w praktyce?
A jednak fakt, że od dwóch, trzech lat pojawiają się w ogóle pieniądze od związku, pokazuje zmianę nastawienia. Za poprzednich władz lansowany był pogląd, że biegi górskie nie są dziedziną lekkiej atletyki, ale stanowią odrębną dyscyplinę sportu, tak jak np. biegi na orientację.
Trzeba też pamiętać, że istnieją imprezy mistrzowskie, jak te organizowane przez WMRA, czyli dotyczące krótszych biegów górskich, którymi zajmuję się od lat. Te zawody są od dawna organizowane po patronatem IAAF. Z kolei ITRA organizuje zawody we współpracy z IAU, które również jest stowarzyszone z IAAF. Co więcej, od 2021 r. mistrzostwa świata w biegach górskich będą organizowane bezpośrednio przez IAAF. Oznacza to, że szukanie innej drogi to kompletna bzdura – IAAF nie będzie współpracował z żadnym stowarzyszeniem czy związkiem, ale tylko z krajową federacją lekkoatletyczną. Bieg trailowe, górskie i ultra to być może są peryferie lekkiej atletyki, ale innej drogi nie ma...
Sam fakt, że ITRA od kilku lat stara się skodyfikować zasady, ustalić definicję, zbudować pewną strukturę oraz doprowadzić do uznania biegów trailowych i ultra za dyscyplinę lekkoatletyczną, pokazuje, że i w tym środowisku – niejako z drugiej strony „problemu” – istnieje przekonanie, że jedyna droga to wspólna droga. To jednak budzi zastrzeżenia osób, które szczególnie w biegach górskich upatrują pewnej odskoczni od nowoczesnego świata, cywilizacyjnego pędu i zniewolenia, dla których spontaniczność, wolność to bardzo ważne wartości... Niektórzy boją się, że zostanie to zaprzepaszczone.
Przeciętnemu amatorowi to jest obojętne, on nigdy nie będzie musiał mieć żadnej licencji. Przynajmniej mam taką nadzieję... (śmiech) Ja wiem, jak powstawały biegi górskie w Polsce i jaki był stosunek PZLA do tego tematu, a jak jest teraz: po Karpaczu odczuwam po raz pierwszy, że jestem partnerem dla władz związku.

Rozumiem, że udana impreza w Karpaczu i dobre wyniki Polaków, w tym sukces Dominiki Stelmach, zmieniły postrzeganie przez związek nie tylko krótszych biegów górskich, lecz także ultra?
Tak na dobrą sprawę nie mam pewności, czy w PZLA w ogóle odróżniają biegi górskie, czy trail od ultratrailu (nie mówimy teraz o ultra ulicznym, płaskim, oczywiście ten rodzaj biegów znają i odróżniają)... Nikt w to nie wnika. Fakt, że teraz ma się tym zajmować ta sama osoba, ma sens, ponieważ są to ci sami ludzie. Tak więc ja skupiam się teraz na wyborze reprezentacji na mistrzostwa świata w trailu w Portugalii.
Jeśli chodzi o imprezy mistrzowskie, to ze środowiska trailu padają często argumenty, że związek powinien docenić polskich biegaczy, ponieważ osiągają oni znaczące sukcesy na arenie międzynarodowej i wygrywają duże imprezy z bardzo mocną obsadą (Transgrancanaria Magdy Łączak, TDS Marcina Świerca). Tymczasem dla związku te biegi nie mają chyba znaczenia, traktowane są jako prywatne imprezy, a nie zawody o randze mistrzowskiej?
Często trudno udowodnić, że dany bieg był ważny, ocenić kto tam startował, natomiast na imprezy mistrzowskie z założenia wysyła się najmocniejszych, a więc sukces w tych zawodach ma faktycznie największą wartość.
I przełożenie na pozyskane środki?
Tak, jest to silna karta przetargowa w negocjacjach finansowych. Cieszę się z sukcesów w Transgrancanarii, ale trzeba się pokazywać na imprezach mistrzowskich.
A do tego potrzebna jest jak najmocniejsza ekipa...
Owszem, a jej kompletowanie to naturalnie ważna część mojej pracy. Do 8 kwietnia należy przedstawić listę dziewięciu mężczyzn i kobiet, natomiast zakładam, że w mistrzostwach świata wystartują trzej mężczyźni i trzy kobiety. W rozmowach z poszczególnymi zawodnikami pytam więc, czy są zainteresowani startem w światowym czempionacie i mówiąc szczerze, jestem coraz bardziej zadowolony, bo z prawie wszystkimi zawodnikami już się dogadałem: albo na „tak”, albo na „nie”, ale z większością na „tak”.
W przypadku tych najlepszych z najlepszych dość łatwo stwierdzić, kto to mógłby być, natomiast w sporządzaniu na swoje potrzeby rankingu zawodników i zawodniczek przyjąłem jako pierwsze wyniki z MŚ w Karpaczu, dalej z MŚ w Penyagolosie, a także z Wielkiej Prehyby, czyli mistrzostw kraju i Biegu Marduły jako mistrzostw Polski Skyrunningu, a na koniec z Łemkowyny... Na razie mam na liście po mniej więcej pięć nazwisk, z których wybiorę ostateczny skład.
Czy ma pan wiedzę, na jakie finansowanie mogą liczyć zawodnicy?
Tego to jeszcze nikt nie wie. Wnioski zostały złożone, ale decyzja będzie pewnie podejmowana na przełomie marca i kwietnia. I zawodnicy też to wiedzą. W zeszłym roku udało się sprawy finansowe załatwić całkiem nieźle, natomiast zupełnie niepojęte jest dla mnie to, jakim cudem mogło przydarzyć się coś takiego, jak słynne zajścia z wyjazdu na Penyagolosę. Jestem z większością zawodników na stopie koleżeńskiej i w ten sposób tworzymy relacje i ustalenia.


Rozmowa z koordynatorem pokazuje między innymi, jak wiele jeszcze pozostaje do zrobienia. Z drugiej strony, kiedy wróci się pamięcią do nie tak dawnych przecież czasów, kiedy Kamil Leśniak samodzielnie organizował wyjazd kadry na MŚ w Annecy – czym bez wątpienia bardzo zasłużył się dla polskiego trailu – widać, jaką drogę przebyli polscy ultrasi przez te kilka lat.