Redakcja KR

Lazarus Lake organizator Barkley Marathons

29.03.2024

Lazarus Lake. Chyba każdy szanujący się ultras słyszał o legendarnym organizatorze Barkley Marathons. O brutalnej przyrodzie parku Frozen Head, upiornym poszukiwaniu książek poukrywanych w gęstym lesie i żółtej bramce wjazdowej, którą od 1986 roku dotknęło tylko 14 finiszerów z ponad tysiąca startujących osób. Pandemia sprawiła, że Lazarus Lake, uznawany za sadystę testującego możliwości organizmu ludzkiego i przetrwania w trudnych warunkach, spróbował czegoś nowego...

Tekst: Filip Jasiński, zdjęcia: Coleen Zeto, Konda Quinton, archiwum Lazarusa Lake'a

... Zorganizował wirtualny bieg o długości 1022km wzdłuż całego stanu Tennessee, które trzeba pokonać w okresie od 1 maja do 31 sierpnia. Laz w rozmowie z ULTRA przyznał, że nie spodziewał się, że w ciągu paru tygodni z wymuszonych przez koronawirusa wirtualnych zawodów narodzi się kilkunastotysięczna wspólnota biegaczy dzielących się na Facebooku wspomnieniami z treningów dosłownie z całego świata. Bieg trwa, a uczestnicy już teraz proszą Laza o więcej – najczęściej o wirtualne zawody przez całą Amerykę 

[Tekst ukazał się drukiem w magazynie ULTRA#30 lipiec-sierpień 2020 r. - przyp. red.]

Magazyn ULTRA#30

Jak oszukujesz, to jesteś słaby i sam dobrze o tym wiesz.

Na łamach ULTRA pisaliśmy już o Garym Cantrellu, który najbardziej znany jest pod przydomkiem Lazarus Lake (a poszukujących szczegółów jego barkleyowej działalności zachęcam też do lektury znakomitego tekstu Sary Estes pt. Powodzenia, osły dostępnego na portalu The Bitter Southerner). Dzisiaj Laz robi ukłon w stronę codziennego truchtacza, zachęcając każdego do wyścigu z samym sobą. Na facebookowym blogu dyrektor biegu dopinguje, mówiąc o własnej ambicji ukończenia zawodów w dobrym czasie, bo sam codziennie rano wyrusza na kilkanaście kilometrów spaceru. Tak – szerokość Tennessee od Memphis do granicy z Wirginią można pokonać zarówno biegnąc, jak i maszerując – w leśnych ostępach, na pustyni lub bieżni. A pokonane mile lub kilometry wpisuje się na stronie internetowej Vacationwithoutacar.com, która oblicza pozostałą do zrobienia odległość. Laz i jego współpracownicy postawili przy tym na zasadę honorowego podawania własnych wyników. Jak oszukujesz, to jesteś słaby i sam dobrze o tym wiesz. Zabawa z Lazem przyciągnęła też znane nazwiska ze świata ultra: Joe Schlereth, Terri Biloski, Rennee Guthrie, Dave Proctor czy Kaci Licktieg. Naliczyłem też 10 osób, które podały Polskę jako swoje miejsce zamieszkania, i jak na razie jedna z nich przekroczyła wirtualną metę. Łącznie we VRAT reprezentowanych jest 78 krajów, a biegi rejestrowane są w 22 z 24 stref czasowych świata.

zdjęcie: Coleen Zeto

Laz znany jest jako jeden z pionierów ultrabiegania w USA, czym zajął się pół wieku temu. Nie należał może do ścisłej elity, ale wtedy w ogóle mało było jeszcze podobnych zapaleńców. Brodaci, żłopiący hektolitry piwa i jarający szlugi twardziele różnili się od dzisiejszych sportowców nie tylko wyposażeniem biegowym. Kontuzje z czasem spowolniły, ale nie zatrzymały Lazarusa, który zdał sobie sprawę, że jako księgowy z wykształcenia będzie lepszym dyrektorem biegów niż zawodnikiem. Stąd był już tylko krok do Barkleya, a potem Backyard Ultra oraz biegów przez kilka stanów USA.

Tutaj każdy może okazać się zwycięzcą.

Wiecznie aktywny Gary Cantrell napotkał jednak na swojej drodze niespodziewaną przeszkodę – COVID-19 – z którą postanowił się zmierzyć. Dosłownie w ciągu kilku godzin narodził się pomysł Virtual Race Across Tennessee (VRAT). Ale ani Laz, ani jego koledzy nie spodziewali się, że po paru dniach liczba uczestników wyniesie 6000, a po miesiącu prawie 20 000 osób. Dyrektor zawodów stwierdził, że kluczem do sukcesu okazała się otwarta formuła – w ciągu czterech miesięcy można pokonać 1000 km lub mil, wreszcie podwoić stawkę (stąd BAT – Back Across Tennessee), potroić (CAT), a nawet pokusić się o jeszcze większą odległość (GNAT). Tutaj każdy może okazać się zwycięzcą, jeśli tylko sumiennie i z poświęceniem odda się codziennym treningom, spacerom lub udziałowi w zawodach, bo w USA w niektórych stanach biegi są organizowane pomimo ograniczeń pandemicznych. I nie będzie oszukiwać.

Pogadanka z żywą legendą ultra trochę mnie peszyła.

Rozmowę z Lazem przeprowadziłem w czasie jego codziennego porannego marszu. Pogadanka z żywą legendą ultra trochę mnie peszyła, a dodatkowo naczytałem się relacji o jego mrukliwym charakterze i zgryźliwym poczuciu humoru wobec zagranicznych dziennikarzy. Tymczasem Laz okazał się jowialnym i serdecznym gościem sypiącym anegdotami, a jego jedyne narzekanie dotyczyło zasięgu komórkowego i psującego się telefonu. Ten wywiad zapamiętam na zawsze. 

Twórca VRAT doskonale wczuł się w sytuację tysięcy amerykańskich biegaczy. Pandemia odebrała im swobodę działania i ograniczyła możliwość robienia tego co kochają i tam, gdzie mają na to ochotę. Decydując się na rozwiązanie wirtualne podjął ryzyko, że taka idea nie przypadnie wszystkim do gustu. Bieganie, a ultra w szczególności, opiera się przecież na interakcjach międzyludzkich, ta wyjątkowa wspólnota ludzi gotowych spędzać długie godziny w wymagających warunkach atmosferycznych i przyrodniczych generalnie lubi spędzać ze sobą czas właśnie na zawodach. Ale ryzyko się opłaciło i Laz wie, że jego barkleyowa fama z pewnością miała wpływ na popularność imprezy. Organizatorom zależało przy tym na reklamie stanu Tennessee, który poza muzyką z Nashville, głosem Dolly Parton i zawartością butelki Jacka Danielsa niekoniecznie kojarzy się z bieganiem. Zawodnicy mogą zobaczyć na stronie zawodów, gdzie w danej chwili znajdują się na mapie Tennessee, w tym wirtualnie stanąć na konkretnej ulicy i pozwiedzać poprzez Google Maps.

zdjęcie: Konda Quinton

Biegaczom cały czas towarzyszą zwierzęta – szczury (RAT), nietoperze (BAT), koty (CAT) i komary (GANT), przy czym tych ostatnich jest na razie najmniej, bo tylko dwie osoby przekroczyły granicę 5000 km, a trzy 4000, ale przed uczestnikami jest jeszcze półtora miesiąca napierania. Wpierw goni się „ptaszysko” (ang. buzzard – myszołów, chociaż najczęściej sęp), które leci razem z zawodnikami. Utrzymując odpowiednią dzienną średnią, można je wyprzedzić, ale jak się zwolni – z powodu spadku formy, kontuzji lub znudzenia – ptaszysko znowu prowadzi. Internauci wrzucając do sieci zdjęcia zaczęli jednak faworyzować węże, czyli jedne z najczęściej spotykanych zwierząt w gorącym Tennessee. Biegacze fotografowali nawet florydzkie pytony, wszelkiego rodzaju grzechotniki i jadowite żmije. Ja sam prawie codziennie spotykam różne gady w trakcie treningów, ale mój refleks fotograficzny jest chyba gorszy od wyników biegowych. Najdłuższy wąż, jakiego widziałem, miał dobre 1,5 metra długości (ang. ratsnake, niejadowity), niestety uciekł mi, zanim założyłem okulary i wydobyłem telefon z plecaka…

Wzruszające historie.

Na mnie jednak największe wrażenie zrobili zwyczajni zawodnicy, którzy przez ostatnie parę miesięcy dzielili się wspomnieniami z codziennych treningów i pokazywali niesamowitą przyrodę (popatrzcie na galerię zdjęć!), ale też fotografowali blokowiska, własne piwnice z bieżniami, małe osiedlowe uliczki i drogi wijące się między polami. Wiele osób dzieliło się w typowo amerykańskim stylu informacjami o walce z rakiem lub śmierci bliskich, które mimo wszystko nie powstrzymują ich przed zdobyciem medalu lub pasy do klamra od Laza. Nie będę ukrywał, że wiele z tych historii, a czytam ich codziennie masę, bardzo wzruszało. Inni pytają o dobór butów lub skarpet, metody domowego leczenia pomniejszych kontuzji, wreszcie zmaganiach ze ścianą. Uwielbiam też wpisy GarChuna Lowa z Kanady, zawodowego analityka danych, który przygląda się wynikom ponad 19 tys. i prognozuje, ilu z nich uda się wykrzesać z siebie wszystko i przegonić „ptaszysko” przed metą na granicy z Wirginią.

zdjęcie: Coleen Zeto

Sam Laz z jednej strony w swoich poetyckich wpisach dopinguje zawodników do kontynuowania starań, z drugiej dzieli się wrażeniami ze swoich spacerów i nawet z dumą sfotografował się ze zdobytą klamrą do pasa po przekroczeniu 1000-kilometrowej mety. Bo to nie tylko dyrektor biegu, lecz także zawodnik. Gość niedługo będzie miał 70 lat, jest niereformowalnym fanem papierosów marki Camel i ma chore biodra, ale wciąż pokazuje, że ludzki organizm stać naprawdę na wiele. 

Laz nie wie jeszcze, czy za rok ponownie zorganizuje imprezę wirtualną. Wszystko zależeć będzie od pandemii, bo chociaż lubi testować ludzkie granice i uważa, że ludzie są w stanie wytrzymać dużo więcej, niż się większości wydaje, to jednak koronawirus jest poważną sprawą i nie ma sensu ryzykować. Nowe doświadczenie sprawdziło się, fani VRAT stworzyli wirtualną społeczność samonapędzającą się do działania i dzielącą doświadczeniami. Ja sam wyciągnąłem ze słów Laza dość gorzką naukę. Dyrektor biegu zjadliwie skomentował tych, którzy zapisują się na zawody, ale nie poświęcają związanym z nimi szczegółom wystarczającej uwagi – niech więc potem nie narzekają, jeśli wcześniej nie byli skupieni. W bieganiu i w ultra wg Laza, tak jak we wszystkich dziedzinach życia, trzeba być uważnym.

Ponad 100 dni aktywności biegowej bez przerwy.

Ponieważ niestety nie byłem skupiony… Wmówiłem sobie, że jak zapiszę się na zawody pod koniec maja, to i tak „dodam” pokonane od początku miesiąca kilometry. Organizatorzy gorzko odpisali mi, że nie, bo datą startu jest wpłacenie należności za zawody i ponad 330 km zrobionych w maju mogę sobie podziwiać na Stravie, ale nie w statystykach VRAT. Więc moja ambicja pokonania 1000 mil, a może nawet zostania „nietoperzem” padła i w połowie lipca mam zamiast okazji do świętowania wciąż 300 km do mety. Więc nie odpoczywam, codziennie dodaję on-line odbyte biegi i marsze oraz celebruję streak ponad 100 dni aktywności biegowej bez przerwy. 

Za co jestem wdzięczny Lazowi? Za mądry tryb dopingowania kanapowego ultrasa, za możliwość przyjrzenia się doświadczeniom setek ludzi, którzy dzielą ze mną pasję biegania, za brak typowej rywalizacji na trasie, którą zastąpiło poszukiwanie własnych granic pomimo ograniczeń czasowych, zdrowotnych, zawodowych i rodzinnych, wreszcie za wykrzesanie z siebie niespodziewanej skrupulatności i zdanie sobie sprawy, że większość barier jest w głowie. No i za to, że można mieć superzabawę biegową bez tradycyjnych zawodów, w czym pomaga Strava i cała rodzina, która czasami wygania mnie na trening tuż przed północą – „no przecież musisz coś dzisiaj przebiec”.  

Laz – dziękuję i proszę o więcej! 

Magazyn ULTRA#30 dostępny w e-wydaniu na publio.pl

Pozostałe artykuły