Sebastian Szygenda
Biegacz amator
Tatrzański Festiwal Biegowy - Tatra Fest Bieg

Tatry. Lekcja, którą trzeba obowiązkowo przepracować

Września, 10.02.2017

Tatrzański Festiwal Biegowy (Tatra Fest Bieg) to start na dystansie ponad 50 km. Organizator podawał 56, wyszło około 53 km. Tak czy siak w Tatrach to dużo. Do tego ok. 3000 m przewyższenia, słowem jest co robić. Wystartowałem w tym biegu w poszukiwaniu punktów do przyszłorocznego Biegu Ultra Granią Tatr - w Tatra Fest wystartowało 181 osób, a zawody ukończyło 172 biegaczy. Chciałem, po pierwsze, dotrzeć na metę, a dopiero po drugie zrobić to w założonym czasie.

Pierwszy mały szok przeżyłem na odprawie, kiedy organizator podał, że kiedy pierwsze osoby będą meldowały się na Wołowcu (25. km trasy) około godz. 10:00, będzie tam ok. 5 stopni ciepła. "Kto w dwie godziny dobiega z Zakopanego na Wołowiec?", pomyślałem. Wszystko wyjaśniło się, kiedy wśród startujących zobaczyłem Magdalenę Łączak i Pawła Dybka z Salomon Suunto Team. Wtedy już wiedziałem, że jestem chyba najgorszym zawodnikiem tego wyścigu i przyjdzie mi się ścigać tylko i wyłącznie z samym sobą.


Start i drugi szok: niemal dwieście osób szybko zniknęło na Drodze pod Reglami, za mną może trzy osoby i sędzia zamykający bieg. Po drugim kilometrze siku, moment w krzakach i już nawet nie jestem w wyścigu. Trzeba gonić! Powoli mijam jedną, drugą, trzecią, czwartą osobę, przed sobą widzę jeszcze kilka, ale nie zrywam się specjalnie - byle do pierwszego limitu przy schronisku w Dolinie Chochołowskiej. 18,5 km zrobiłem w czasie 2:12. Limitem były 3 h, więc chyba jest dobrze. Na podejściu pod Grzesia udaje mi się wyprzedzić jeszcze kilka osób. Następny limit na szczycie Wołowca (5 h), a ja mam ponad godzinny zapas. Jest lepiej niż myślałem, 9 h jest w zasięgu! Pojawiły się też jednak obawy (które szybko się zresztą sprawdziły), że coś za łatwo to wszystko idzie. Przede mną jeszcze trzy dwutysięczniki i kolejny limit na Przełęczy Iwaniackiej (z limitem czasu: 7 h 30 min). Każde podejście dzielę sobie na krótkie odcinki przerywane łapaniem tchu, tętno mam w granicach 150, ale w głowie pulsuje niemiłosiernie. Jarząbczy i Kończysty Wierch pokonane. Przed podejściem pod Starorobociański Wierch rozstałem się z panią Marzeną Rzeszótko (której syn Marcin ostatecznie wygrał te zawody, a ona sama zwyciężyła w kategorii K40). Biegliśmy razem dobrych 20 minut, cały czas rozmawiając. Mówiła, że jak biegnie i rozmawia, to się wtedy mniej męczy. I tak wysłuchałem historii ostatnich dziesięciu lat życia i podziwiałem jak 51-letnia babka z lekkością mojej Klary podbiega na 2176 m n.p.m. Dla mnie szok!


Starorobociański Wierch. Mgła, że oko wykol, a nic nie widać. Stanąłem w oczekiwaniu na przejaśnienie. Kiedy zrobiłem parę kroków do przodu, zobaczyłem, że przede mną na skale siedzi kruk - ogromne, piękne ptaszysko - też chyba czekał na przetarcie, ale moja obecnością specjalnie się nie przejął. Na szczyt dociera jeszcze kilka osób, ale nadal mało widać. Ruszamy przed siebie, na błądzeniu tracimy 20 minut, do tego trzeba wracać pod górę, a to kosztuje i czas i siły. Straciłem rytm i chęci nawet do zbiegu. Co gorsza w pamięci miałem zbieg z zeszłego roku, gdzie właśnie na ścieżce z Ornaka skręciłem staw skokowy. Do tego potwornie szybko kurczył się limit. Na Przełęcz Iwaniacką docieram z czasem 7:17, a limit to 7:30. Odsapnąłem, teraz swobodny zbieg do schroniska na Hali Ornak. Po drodze mijam trzech biegaczy. Napełniam bidony wodą i izotonikiem, bo wypiłem już wszystko co miałem. Kolejny szok to Dolina Kościeliska, napchana ludźmi jak Krupówki. Chodzą stadami, momentami nie ma jak wyminąć. Niby w miarę płasko, ale nogi nie chcą nieść, dziele więc sobie trasę na odcinki: sto kroków biegu, sto kroków marszu. Wiem już, że bieg ukończę, teraz trzeba zmniejszyć "rozmiary porażki". Na Drodze pod Reglami zostawiam za sobą kolejne cztery osoby - nie będę ostatni! Pod górę podchodzę, resztę biegnę - tak mi się przynajmniej wydaje. Ostatni punkt przy wejściu do Doliny Strążyskiej, łyk coli, pomarańcze w rękę i w drogę do mety. Nie widzę nikogo za sobą, więc specjalnie się nie zrywam. Ale biegnę. Zakopane, ulica Grunwaldzka, są moje dziewczyny - razem wbiegamy na metę, gdzie czeka reszta mojej kibicowskiej ekipy, której dziękuje za wsparcie - najlepsze kibicki na świecie.


Tatry kolejny raz dały lekcję i zadanie domowe, które obiecuję solidnie odrobić - mam na to cały rok. Tatrzański Festiwal Biegowy - dziękuje za bieg! Dare 2b Polska i ligabiegowgorskich.pl - dziękuję za zdjęcia!

Po prostu chciałem to wszystko napisać. Ostatecznie zająłem 153. miejsce z czasem 9:33:48.

Pozostałe relacje