Redakcja KR
XIV. Bieg Rzeźnika

Nie widzę przeszkód

Cisna, 01.06.2018

Nie biegłam w Rzeźniku, ale czuję się jak zwycięzca. W biegu, który jednoznacznie kojarzy się z tym, że jest tylko dla wymiataczy, wziął udział chłopak, który widzi tylko w 5%. Dotarł do mety, a ja dołożyłam do tego swoje trzy grosze. Resztę roboty zrobili panowie, którzy byli Jego oczami.

Trasa: Komańcza, Przełęcz Żebrak, Wołosań, Cisna, Małe Jasło, Jasło, Okrąglik, Smerek, Roztoki Górne, Hyrlata, Cisna.

Tekst: Katarzyna Snarska, Jerzy Płonka

Zdjęcie główne: Andrzej Szczepocki / Liga Biegów Górskich Dare2b

Wiesz, Kaśka, chciałbym pobiec Rzeźnika, myślisz, że jest to do ogarnięcia? ‒ zapytał Jurek.

‒ Biegasz ultra?

‒ No nie, ale… kiedyś biegałem maratony. Będę się solidnie z chłopakami przygotowywał, będziemy robić długie wybiegania. Myślisz, że Mirek zgodzi się, żebyśmy pobiegli we trójkę? Bo ja muszę mieć dwie osoby do pomocy.

Tak mniej więcej zaczęła się historia Jurka Płonki z Biegiem Rzeźnika. Kto zna Mirka Bienieckiego, wie, że jest on ostatnią osobą, która widziałaby jakiekolwiek przeszkody w realizacji jakiegokolwiek celu. Zgodził się! Dopiero wówczas Jurek zdał sobie sprawę, na co się porywa. Ten chłopak jest jak niezabezpieczony, strzelający na oślep karabin maszynowy. Pomysły wydobywające się z jego barwnego umysłu zaskakują i niepokoją jednocześnie. Tym bardziej że zawsze przychodzi pora, że trzeba je wcielać w życie.

Pół roku minęło szybko, zdecydowanie za szybko. Długich wybiegań zabrakło, krótkich treningów jak na lekarstwo, solidnych przygotowań też niewiele. Do tego nazwy drużyny – brak, zapał – malejący, a obawy – rosnące z każdym dniem.

Krzysztof, jeden z przewodników Jurka, w Bieszczady pojechał dopiero w maju, za namową żony. Pierwszy wniosek był taki, że dobrze nie jest, a jedynym pocieszeniem – myśl, że w czerwcu aż tyle błota nie będzie. Dzień przed startem Kasia otrzymuje telefon, że Jurek właśnie siedzi na fotelu stomatologicznym i czeka na ekstrakcję zęba. Pobiegnie? Nie pobiegnie? Zemdleje na trasie? Będzie krwawił? Ach, ten dreszczyk emocji!

Kasia: Zespół Ślepa Furia w składzie: Jurek Płonka, Krzysiek Pyrć i Marcin Sieńczyk, wystartował o 3 rano z Komańczy wśród rzeszy innych zapaleńców biegów górskich. Na chwilę odetchnęłam z ulgą. Postanowiłam tak ułożyć sobie pracę przy biegu, aby być zarówno w Cisnej, jak i na Smereku. Wiedziałam, że to będą kluczowe momenty.

Jurek: Start w Biegu Rzeźnika był moim marzeniem. Tylko fajnie marzy się, siedząc w fotelu z wyciągniętymi przed siebie nogami. „Jakoś to będzie, przecież jestem wytrenowany”, powtarzałem sobie i innym do wyrzygu. Bębny na starcie – to one, a nie tłum ludzi, zrobiły na mnie największe wrażenie. Gdy zaczęliśmy, wszyscy chcieli być pierwsi, wiadomo, podnieceni perspektywą 80 km trasy, napierali. Mam wyostrzone zmysły słuchu i węchu, więc doskonale słyszałem szelest kurtek, szuranie butów i wszędobylski zapach mentolu.

Pierwszy biegł Krzysiek, a ja krok w krok za nim. Byliśmy połączeni kijkiem trekkingowym, trzymaliśmy go w prawych dłoniach, dzięki czemu dokładnie czułem, jak i gdzie biegnie. Kijek „mówił mi” nawet o najmniejszych odchyleniach trasy, a przede wszystkim – zabezpieczał mnie przed wylądowaniem w krzakach. Za mną biegł Marcin i mnie asekurował.

Jak wiecie, biegacze dzielą się na tych, którzy czytają regulaminy i tych, którzy mają je głęboko w poważaniu. Wygląda na to, że startujący w Rzeźniku szczególnie uważnie zwracają uwagę na zapis, który dotyczy zakazu biegania z kijkami. Ileż my się nasłuchaliśmy, że nie można, że to wbrew regulaminowi, że to zgłoszą i tak dalej. Na początku tłumaczyliśmy, że nie widzę, że bez kijka nie wiedziałbym dokąd biec, i że to nie jest kijek służący podpieraniu, tylko holowaniu (i to też nie w dosłownym znaczeniu). W końcu odpuściliśmy i przestaliśmy zwracać uwagę na kąśliwe uwagi.

Kasia: W Cisnej byłam tak zaaferowana dokarmianiem wbiegających na przepak zawodników, że o mały włos przegapiłabym trzech muszkieterów, kiedy dość żwawym krokiem wbiegli na orlika. Schodzą z trasy czy nie? Nie potrafiłam odczytać tego z ich twarzy. Potrafiłam za to odczytać coś innego. Sraczka. Pojawiła się z zaskoczenia i dość skutecznie utrudniała funkcjonowanie. Recepta: osiem węgli, dosadna motywacyjna rozmowa przed toi toiem i chłopaki z zapasem czasu wybiegają z punktu w Cisnej.

Jurek: Czułem się potwornie, brzuch mnie bolał i co chwila latałem w krzaki. Było to dość upierdliwe. Wizja pokonania kolejnych kilometrów nie napawała optymizmem. Musicie wiedzieć, że biegam trochę inaczej niż wy z racji tego, że nie widzę. Mięśnie mam cały czas napięte, gotowe do reakcji w razie potknięcia. Co za tym idzie, zmęczenie materiału jest o wiele większe. Dla mnie 80 km to tak jak dla was jakieś 160. Dochodzę do siebie dość długo. Tak, w Cisnej byłem zmęczony.

Marcin: Drogi od startu w Komańczy do Cisnej prawie nie pamiętam. Prawie, bo jedyne, co utknęło mi w pamięci, to wszechobecna wilgoć, mgła, chłód, ból skręconej na 3. kilometrze kostki i ślady stóp Dżerego w błocie. To dziwne uczucie być o krok przed kimś, kto biegnie przed tobą. Pełna koncentracja i komunikaty: „noga wyżej”, „dwa kroki, duże drzewo po prawej”, „trzy kłody za dwa kroki”. Z każdym metrem byliśmy nie tyle bliżej mety, co dalej od linii startu. Powoli zaczynałem rozumieć, skąd się wzięła nazwa biegu…

Kasia: Do Smereka dotarłyśmy z żoną Krzysia sporo przed prognozowanym przybyciem chłopaków. Kasia z nerwów paliła papierosa za papierosem, ja zajęłam się wydawaniem depozytów dla wbiegających zawodników. Mijał czas, a po naszej Ślepej Furii ani śladu. W końcu nie wytrzymałam i postanowiłam wyjść im naprzeciw. Zobaczyłam chłopaków jakieś 800 m przed punktem – szli. Kiedy zaczęłam krzyczeć, zaczęli biec i tak dotruchtaliśmy razem do punktu kontrolnego. Myślałam, że będzie gorzej. Jurek zadał tylko jedno pytanie: „Ej, Kaśka, damy radę?”.

Marcin: Ten fragment trasy podobno był bardzo malowniczy. Ale ja niewiele pamiętam. Trudno tu nawet mówić o zmęczeniu. Coś takiego tam nie istniało. Ale doskonale pamiętam, że na jednej połoninie po prawej stronie, lekko z tyłu, biegł za nami niedźwiedź, a po lewej, tuż obok nas, jechał na białym rowerze ubrany cały na biało John Lennon. I tyle. I stopy Jurka. I znowu mgła. I znowu chłód. I to niesamowite uczucie, że właśnie robisz coś wielkiego z ludźmi, którym bezgranicznie ufasz i przez te kilka godzin stanowisz jeden spójny organizm obdarzony mocami superbohatera.

Jurek: Droga do punktu w Smereku ciągnęła się niemiłosiernie. Po ośmiu węglach od Kaśki moje dolegliwości żołądkowe minęły, za to Marcin miał bóle pleców. Biegliśmy i biegliśmy, podobno widoki były super, ale jakby tu powiedzieć – cóż z tego. Na 800 m przed punktem usłyszałem drącą się Kaśkę. Dopingowała nas do biegu, używając wymownych argumentów. Gadała tak dużo i tak szybko, że nawet gdybym chciał powiedzieć coś mądrego, zostałbym zagłuszony.

Kasia: Od tego momentu straciłam kontakt z chłopakami, wróciłam do Cisnej, a cały ciężar supportu spoczął na żonie Krzyśka. Nie wiem, ile razy dzwoniłyśmy do siebie. Kasia czekała na chłopaków na ostatnim punkcie kontrolnym. Miała być twarda i miała dać chłopakom kopniaka w tyłek, jakby chcieli zejść. Limit w Roztokach Górnych był o 16:45. Dzwoniłam do Kasi co dwie minuty. Zdążyli?! Zdążyli! Wybiegli! Czekam na nich na mecie. Wiedziałam, że raczej nie zmieszczą się w limicie, ale nie miało to żadnego znaczenia. Najważniejsze, że nie zeszli z trasy. Nie poddali się.

Krzysiek: Było blisko. Jak się okazało, po prawie 70 km, wciąż można włączyć piąty bieg i pobiec sprintem. Ostatni fragment do mety był bardzo trudny technicznie. Bardzo ostre zejście nie pozwalało przyspieszyć i szybko okazało się, że próba pokonania odcinka w limicie może skończyć się czymś gorszym niż zranione ego. Ślepa Furia Team wbiegł na metę dobrze po godz. 21, po 17 h i 42 min od startu. Był szampan, gratulacje, 5 min na scenie, wzruszenie i satysfakcja. Udało się! Jurek po raz kolejny udowodnił, że jak się chce, to można. Wystarczy mieć odwagę i przyjaciół, którzy zobaczą to, co dla Jurka jest niewidoczne. Uwierzą mu i dotrwają z nim do końca.

Jurek: Start w Biegu Rzeźnika był dla mnie nie tylko spełnieniem marzenia, lecz także elementem budowania formy przed zdobyciem kolejnych szczytów w prowadzonym od kilku lat projekcie Euro Summits Adventure. Do jego końca pozostały mi już tylko 4 z 47 najwyższych europejskich szczytów.

Kasia: Jeżeli Jurkowi uda się ten wyczyn (a nie mam najmniejszych wątpliwości, że tak), będzie pierwszą osobą na świecie, dotkniętą niepełnosprawnością wzrokową, która zdobędzie Koronę Europy.

Kasia & Ślepa Furia Team: Chcielibyśmy podziękować wszystkim za doping i trzymanie kciuków. Serdeczne podziękowania składamy Mirkowi Bienieckiemu za to, że umożliwił nam start oraz był wsparciem podczas „wyprawy przygotowawczej”. Dodatkowo Mirek przekazał na licytację pakiet na Bieg Rzeźnika 2018 – całkowity dochód z licytacji zasilił budżet naszej wyprawy. Fajnie jest znać fajnych ludzi!

BIO

Jerzy Płonka

28-letni alpinista, nurek, wioślarz, maratończyk, narciarz z Krakowa. Zdobywca 43 szczytów Korony Europy. Do końca roku planuje zakończyć projekt Euro Summits Adventure. Człowiek o wielu zainteresowaniach, wrodzonej pasji do życia i zaraźliwym optymizmie. Ukończył Bieg Rzeźnika, udowodniając, że widząc w 5%, można biegać ultra na 100%.

Katarzyna Snarska

Wiek nieistotny. Miłośniczka biegów górskich, bez spektakularnych wyników na koncie. Na co dzień pracownica korporacji, a po godzinach działacz społeczny i wolontariuszka. Dba o to, aby projekt Euro Summits Adventure został zrealizowany, a Jurek nie zapętlił się w nowych pomysłach. Idealistka, wierząca w to, że wszystko jest możliwe.

Tekst ukazał się w magazynie ULTRA#12

Pozostałe relacje