Redakcja KR
PGE Ultramaraton Nadbużański Szmergiel 50km

I Ultramaraton Nadbużański

Warszawa, 24.09.2018

Z Nadbużańskim było tak.

Znam i kocham te tereny od dziecka. Stąd pochodzę, tu spędzałam wakacje, jako nastolatka przemierzałam łąki na końskim grzbiecie, przeprawiałam się konno w bród z Zabuża do Mielnika, jeździłam pod „ruską” granicę. Słowem, to jedno z tych miejsc, gdzie mieszka kawałek mojej duszy. Kiedy więc po raz pierwszy usłyszałam, że będzie można pobiegać po okolicznych pagórkach, decyzja zapadła. Jedziemy. Biegać będą oczywiście Oni, ja zaś postanowiłam jak zawsze gorąco kibicować i … tym razem przemierzyć trasę na dwóch kółkach, bo przecież na nogach za Nimi nie nadążę.

Tekst i zdjęcia: Grażyna Jabłońska / MPM support & photo team

Kim są Oni? To moja biegająca rodzina, Michał, Paweł i Magda (MPM). Kochają nadbużańskie tereny nie mniej niż ja, więc było oczywiste, że impreza nie odbędzie się bez nas.

W połowie września pogoda była jeszcze bardzo letnia. Na starcie ultrapięćdziesiątki zwanej Szmerglem, spotkaliśmy kilku znajomych, wśród nich debiutantkę na tym dystansie, Polę. Pola, nie wiedzieć czemu i w odróżnieniu od pozostałych zawodników, pełnych skupienia i świadomych tego, co ich czeka, prezentowała postawę niezwykle radosną i wesoło dyszała. Fantazyjnie zawiązana na jej szyi chusteczka powiewała na wietrze, a bujny rudy włos falował niczym łan zboża. Jej pan, niejaki James, był spokojny o swoją psią kompankę. Bieganie Pola kocha najbardziej na świecie. I bułki. Miejmy nadzieję, że tych nie zabraknie na punktach odżywczych.

Trasa Szmergla wiodła początkowo brzegiem Bugu. Bardzo malowniczo to wyglądało. Obserwowałam biegaczy z pewnej odległości, gdyż chciałam zdążyć na pierwszy punkt kontrolny w uroczym Niemirowie. Zanim jednak tam dotarłam, przejechałam przez cudny, bajkowy wprost Wajków. Mieszkańcy Wajkowa, ludzie z sercem na dłoni, wystawili stoliki z napojami dla biegaczy. Pomachałam im i tam, gdzieś za tą śliczną wioseczką, na piaszczystej drodze (będzie jeszcze wiele takich odcinków) minął mnie pierwszy biegacz. Fakt, po tegorocznej suszy podłoże było bardziej przychylne nogom lub łapom niż dwóm kółkom, ale i tak pewne zażenowanie mi towarzyszyło. Żeby to przykryć, zaczęłam gorąco kibicować wszystkim po kolei. Biegacze byli nawet trochę zdziwieni, ale i ucieszeni, że w takim miejscu, w środku lasu, na piaszczystej łasze, zagubiona i jedyna kibicka zagrzewa ich do walki.

Minęła mnie Pola z Jamesem, minęła słynna Hania Sypniewska, z którą w biegu się zapoznałam i Jurek z Orange, aż w końcu przybiegli też moi, tzn. MPM. Kawałek biegliśmy/jechaliśmy razem, mijając potężne, pradawne dęby. Droga wiodła to w górę, to w dół, teren urozmaicony, jak się patrzy.

Tymczasem ze startu ruszali biegacze pozostałych dystansów: Szpurta i Chaziora. Przy okazji tych nazw można było liznąć trochę gwary białostockiej (cytuję za Organizatorem): Szmergiel (50 km) – „mieć szmergla to być trochę niespełna rozumu. Każdy biegacz ultra jest twardy jak skała i pozytywnie zakręcony na punkcie biegania”. Chazior (30 km) – „bieg dla pewnych siebie i znających swoje możliwości. Chazior to biegacz śmiały i zdeterminowany”. Szpurt (15 km) – „czyli szybki bieg. Dobry dystans dla lubiących się pościgać na zróżnicowanej trasie”.

MPM wybrali oczywiście Szmergla.

W Niemirowie, w punkcie odżywczym zlokalizowanym malowniczo i zapobiegawczo tuż przy cmentarzu, na biegaczy czekała prawdziwa uczta. Zapomniałam dodać, że ludzie tu, na wschodzie, są bardzo serdeczni i słyną z gościnności. Stoliki uginały się pod ciężarem pierogów z malinami, babki ziemniaczanej, chleba ze smalcem i ogórkiem kiszonym, owoców, batonów. Napoje zdrowe, niezdrowe, smaczne, niesmaczne, z fantazją i nudne – do wyboru, do koloru.

Niestety, chodzą słuchy, że niektórzy przesadzili z ilością konsumowanych dóbr i było im… trochę ciężej niż pozostałym.

Pola w punkcie odżywczym w Niemirowie też się nie nudziła.

Przebyty dystans z każdym kilometrem robił się coraz poważniejszy. Humory jeszcze dopisywały wszystkim, co wkrótce miało się, niestety, zmienić. Pożegnałam się tymczasem z MPM i asfaltem pognałam na kolejny punkt kontrolny. Asfalt wkrótce się skończył i… o matko, co to była za trasa. Piekielny wąwóz idący pod górę, wysypany kamieniami. Zasapana dotarłam na punkt, a tam ani widu, ani słychu moich zawodników. Rzuciwszy okiem na stoły, stwierdziłam, że punkt trzyma poziom. Przeszłam się po okolicy, pokibicowałam, popodziwiałam widoki, pokibicowałam, powąchałam kwiatki i w końcu zobaczyłam zmachaną i mokrą Polę, a za nią Jamesa. Dla Poli te zawody to chyba coś w rodzaju swimrun. Pokibicowałam im, a jakże, pokręciłam się jeszcze trochę i w końcu zajęłam strategiczną pozycją w krzakach, skąd kontynuowałam kibicowanie. Biegacze mieli chyba już trochę dość, bo i słońce przygrzewało, i piach wpadał do butów, i dystans był całkiem zaawansowany. Biegli raczej niemrawo, ale pocieszałam ich, że punkt odżywczy jest za kilkadziesiąt metrów i jakoś dawali radę. Kibicowanie szło mi na tyle dobrze, że nie brakowało chętnych do zalegnięcia w krzakach przy moim boku. Na szczęście w końcu nadbiegł mój mąż, czyli pierwsze M z MPM. Za nim reszta.

Wtedy okazało się, że mamy kryzys. Drugie M jest cierpiące. Odezwało się długo uśpione pasmo biodrowo-piszczelowe. Bardzo współczułam drugiemu M. Starałam się zabawiać ją rozmową, opowiadać jakieś śmieszne historyjki, ale koniec końców przegrałam z farmakologią – pomógł dopiero Ibuprom. P jest zawsze dobrze przygotowany.

Kryzys został zażegnany, zatem już razem, w grupie biegowo-rowerowej, przemierzaliśmy dalej przepiękne lasy. Drugie M. poczuło ulgę, więc radośnie wyciągało długie zgrabne nogi. Było fajnie.

I wtedy dotarliśmy do kopalni kredy.

Odkrywkowa kopalnia kredy w Mielniku to jedyna tego typu kopalnia czynna obecnie w Polsce. Zapewniam was, że to jedyna taka atrakcja na trasach biegowych w kraju! Cała okolica wokół kopalni jest pokryta białym pyłem. Lecisz więc sobie pod koniec lata w Ultramaratonie Nadbużańskim, przymykasz na chwilę oczy, otwierasz i nagle zadajesz sobie pytanie: ZUK? Zamieć? Czy może Ultraroztocze edycja zimowa? Droga wyłożona kocimi łbami, dodam - białymi, roślinność, każdy listek, każde źdźbło trawy pobielone jakby szronem. Niesamowite wrażenie. Do przeżycia tylko tutaj. Biegacze poradzili sobie na tym odcinku wspaniale, mnie i mojemu dwukołowemu rumakowi (nota bene, wygranemu przed laty na Półmaratonie w Hajnówce!) górka wysadzana białymi kocimi łbami dała nieźle popalić.

Wg mapy ostatni punkt kontrolny znajduje się w pięknym miejscu, obok wieży widokowej w Mielniku. W okolicy wypasają się alpaki. Na dnie wąwozów leżą jabłka. Na polach orka trwa w najlepsze. Jest ciepło, ale w powietrzu czuć jesień. I słychać… co słychać? Co to za ryki gdzieś pośrodku pól? Zbliżamy się do punktu, a tam wita nas raper, wyśpiewując teksty dla każdego zawodnika, wspomina też nawet coś o rowerze. Biegacze mają jeszcze siłę tańczyć. Ten raper to magik! Na stołach znowu mamy „czym chata bogata”, uzupełnienie płynów i… szpula na metę. Oddzielam się od MPM, mijam w pędzie alpaki, żeby zdążyć.

Pierwsze miejsce w open zajął Krzysiek Żebrowski z Makowa Mazowieckiego z czasem 03:27:46. Prześcignął mnie, jadącą na rowerze, skubany.

Pola, pies Jamesa, została ultraską. Gratulacje!

Dla mnie to bieg wyjątkowy, choć nie biegłam. Zmęczyłam się na tym rowerku podobnie jak MPM. Pozwoliło nam to wieczorem wspólnie stękać i zdychać. Kibicowałam z serca - po biegu podeszła do mnie dziewczyna, żeby podziękować za to wsparcie w nieoczywistych miejscach. Że to dużo dla niej znaczyło. Dla mnie też.

 

Pozostałe relacje